Podczas wizyty Mateusza Morawieckiego w Tczewie jeden z protestujących wniósł okrzyk "spie***aj dziadu". Teraz za cytowanie słów Lecha Kaczyńskiego stanie przed sądem. Oficjalny powód? Zakłócanie porządku publicznego. Mężczyzna mówi jednak wprost – Pójdę siedzieć, ale grzywny nie zapłacę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na spotkanie z Mateuszem Morawieckim w Tczewie przyszli nie tylko jego wyborcy, ale i przeciwnicy. Jednym z nich był przedsiębiorca Józef Pakizer
Grupa protestujących skandowała w kierunku premiera hasło "kłamca". Mężczyzna zaś poszedł o krok dalej i zacytował Lecha Kaczyńskiego
Za okrzyki "spie***aj dziadu" otrzymał mandat. Teraz stanie przed sądem, bowiem nie zamierza zapłacić kary za "zakłócanie porządku"
Krzyczał do Morawieckiego "spie***aj dziadu". Teraz stanie przed sądem
Na początku lipca Mateusz Morawiecki przyjechał do Tczewa, gdzie spotkał się z wyborcami oraz samorządowcami. Nad Wisłą zebrali się nie tylko zwolennicy polityka Prawa i Sprawiedliwości, ale i jego przeciwnicy.
Jednym z nich był Józef Pakizer, który wznosił okrzyki "spie***aj dziadu". W rozmowie z lokalnym serwisem Tcz.pl Józef Pakizer wyjaśnił, że jego celem nie było używanie wulgaryzmów, a jedynie posłużenie się cytatem z byłego prezydenta.
– Nie używałem wulgaryzmów. Zacytowałem po prostu słowa byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego - "spie***aj dziadu". Okazało się, że to "zakłócenie porządku publicznego" – powiedział.
Właściciel lokalu gastronomicznego chciał powiedzieć premierowi o tym, jak żyje się ludziom takim, jak on. – W telewizji mówi się, że obniża się VAT na żywność, tymczasem my płacimy 8 procent VAT-u, których nie możemy odliczyć – przytoczył dla Tcz.pl.
Jak wyjaśnił, w trakcie protestu do dyskusji zaprosiła go pracowniczka z kancelarii premiera. Według przedsiębiorcy nie chodziło jednak o rozmowę, a jego uciszenie. Chwilę później policja otrzymała prośbę od Służby Ochrony Państwa o podjęcie interwencji.
– Pojawiła się policja. Skandowałem dalej, wtedy jeden z policjantów zaproponował, żebym poszedł z nim. Jestem grzeczny, dlatego wsiadłem do radiowozu – opisał uczestnik protestu.
Ostatecznie przedsiębiorca skończył na komendzie policji. Funkcjonariusze wymierzyli mu mandat za zakłócanie porządku publicznego, jednak ten odmówił przyjęcia kary. –Do policjantów nie mam pretensji, bo robili to, co ktoś im kazał – podkreślił.
Z powodu nieprzyjęcia mandatu sprawa Józefa Pakizera trafi prosto do sądu. Co więcej, protestujący rozważa pozwanie Polski za naruszenie jego praw i swobód obywatelskich. – Pójdę siedzieć, ale grzywny nie zapłacę – stwierdził.