Jeśli ktoś pyta "jak żyć w tych czasach", to najprostsza odpowiedź brzmi: zmienić rząd Prawa i Sprawiedliwości, który ewidentnie się wyczerpał. Nie mam jednak zamiaru powielać zapewnień Donalda Tuska, że natychmiast po wyborach wszystko samo się naprawi – mówi #TYLKONATEMAT Hanna Gill-Piątek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Z przewodniczącą koła parlamentarnego Polska 2050 rozmawiamy o szalejącej nad Wisłą drożyźnie i szansach opozycji na naprawienie państwa po wyborach parlamentarnych. Jedna z najbliższych współpracowniczek Szymona Hołowni mówi nam także o tym, na ile prawdziwe są spekulacje, według których wojująca niegdyś transferami partia sama od transferów – powrotnych – może niedługo zginąć.
Czy parlamentarzyści mogą pozwolić sobie w tym roku na wakacje?
Ja akurat urlop zaplanowałam w czerwcu, spędziłam na wyjedzie tydzień w cenie 1200 zł za osobę, więc to na pewno nie były drogie wczasy. Mam jednak świadomość, że parlamentarzyści są w zupełnie innej sytuacji niż reszta społeczeństwa. Przecież dostaliśmy całkiem niedawno spore podwyżki.
Cieszę się, że w Polsce 2050 połowę wartości tej podwyżki zdecydowaliśmy się przeznaczać na cele społeczne. Nie powinniśmy zajmować się jednak wakacjami posłów i senatorów, gdy większość Polaków ma problemy ze związaniem końca z końcem.
Z tym że ja nie pytam o kwestie ekonomiczne, a czysto polityczne - czy posłowie i senatorowie mają czas na urlopy, gdy właściwie startuje kampania wyborcza?
I widzi pan, to chyba znamienne, że do głowy od razu przyszły mi inflacja i drożyzna, a nie nasze partyjne boje… W mojej ocenie dziś konieczność zajęcia się problemami Polaków – drożyzną w sklepach, rosnącym oprocentowaniem kredytów i widmem zastoju gospodarczego – jest ważniejsza od snucia planów na wybory.
Oczywiście w sierpniu zaplanowano tylko jedno posiedzenie i będą to tzw. parlamentarne wakacje, ale w tym roku chyba wszyscy planują ruszyć w teren i spotykać się z wyborcami. De facto będzie to więc czas wzmożonej pracy – w gminach, powiatach i miastach.
Historia rodziny Glapińskich uczy, że wyjazd w teren oznacza konieczność zmierzenia się z pytaniami typu "jak żyć". W jaki sposób sensownie na nie odpowiedzieć w czasach kryzysu?
Oczywiście chyba nikt nie oczekiwał, że Glapiński sensownie odpowie na pytanie "jak żyć", bo przecież od miesięcy udowadnia, że nie ma o tym bladego pojęcia. I to jest jedna z największych dziś tragedii Polski, że szef banku centralnego głównie produkuje się na konferencjach, które tak naprawdę są stand-upami. Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że inflacja wciąż rośnie w niesamowitym tempie.
Opozycji łatwo krytykować, a jakie są wasze pomysły na opanowanie drożyzny?
Jeśli ktoś pyta "jak żyć w tych czasach", to najprostsza odpowiedź brzmi: zmienić rząd Prawa i Sprawiedliwości, który ewidentnie się wyczerpał. Nie mam jednak zamiaru powielać zapewnień Donalda Tuska, że natychmiast po wyborach wszystko samo się naprawi.
Jesteśmy winni Polakom uczciwość – rekonwalescencja państwa potrwa co najmniej kilka miesięcy. Trzeba będzie oddać Polskę ręce ekspertów z różnych dziedzin, którzy przygotują realny plan wyjścia z kryzysu i tego, co nam zostawi PiS.
Niestety, rząd zrealizował projekt przedstawiony przez Polskę 2050 tylko częściowo – bez żadnej pomocy znów zostali frankowicze, którzy wakacji wziąć nie mogą, a kurs franka szybuje. Dobrze jednak, że zrobiono cokolwiek, aby ulżyć kredytobiorcom.
W PL2050 mówiliśmy też o obligacjach, które powinien wyemitować bank centralny, a nie Bank Gospodarstwa Krajowego. Dotąd mieliśmy w ogóle do czynienia z patologiczną sytuacją, w której to BGK wypuszczał obligacje, a NBP je skupował. W ten sposób kryzysowa spirala tylko się nakręcała.
Moim zdaniem w Polsce powinien pojawić się jednolity bilet na komunikację publiczną, na wzór tego niemieckiego. Tam taki bilet kosztuje 9 euro, u nas powinien być dostępny za powiedzmy 50 zł. Wśród Niemców zainteresowanie takim rozwiązaniem okazało się być ogromne. Oni przesiedli się z aut do pociągów i za Odrą udaje się inflację wyhamować, bo zmniejszył się popyt na drogie paliwa.
U nas takie rozwiązanie również powinno być skuteczne. Oczywiście pod warunkiem, że rząd i samorządy zagwarantują wreszcie transport publiczny docierający do każdej gminy. W Polsce wciąż jest bowiem wiele obszarów, gdzie połączenia lokalne właściwie nie istnieją. Albo takie miejsca, gdzie może i PKS działa, ale nie tak, żeby o sensownej porze się stamtąd wydostać i tego samego dnia wrócić.
Czy to paradoksalnie nie jest to sposób na pogłębienie kryzysu? Już raz zapowiadano przywrócenie sieci połączeń lokalnych, ale okazało się to zbyt dużym wyzwaniem – także finansowym.
O to właśnie chodzi, że wciąż ten fundusz na odbudowę transportu publicznego mamy. Po prostu założenia programu, który przyjął kilka lat temu rząd PiS, nie są odpowiednio realizowane.
Są gminy, które jak skorzystały z tego funduszu i skutecznie walczą z wykluczeniem transportowym, ale wiele innych samorządów napotkało na jakieś bariery. W mojej ocenie mamy narzędzie, które tylko trzeba naprawić.
Wróćmy z gmin do wielkiej polityki… Twierdzi pani, że "rząd PiS się wyczerpał", dlaczego więc ich słupki sondażowe ani drgną?
Słupki sondażowe PiS nie lecą w dół, ale też… nie idą w górę! To już jest ważny sygnał ze strony elektoratu. Proszę przypomnieć sobie, co politolodzy mówili, gdy wybuchła wojna w Ukrainie. Wszyscy przekonywali, że poparcie dla PiS podskoczy, bo w takich momentach mamy do czynienia ze zjawiskiem "mobilizacji wokół flagi".
To prawda, że coś takiego można zaobserwować w innych państwach i było widoczne także w Polsce na początku pandemii COVID-19. Jeszcze wtedy nasza partia rządząca dostała tych "sondażowych sterydów", ale teraz nie ma na to szans. Poparcie stoi w miejscu, a to znaczy, że poza twardym elektoratem Polacy już nie pokładają w tej ekipie żadnej nadziei.
Jak mają mieć nadzieję, gdy Zjednoczona Prawica nie radzi sobie z inflacją i tylko roznieca wszechobecną drożyznę. Do tego dochodzi kryzys energetyczny i już naprawdę poważne obawy, że ludziom zabraknie opału na zimę.
Wyczerpała się opowieść o PiS jako tej partii, która dba o Polaków. Ilekroć jestem w terenie, słyszę teraz tylko narzekania, że obóz rządzący nie radzi sobie z podstawowymi sprawami. Znamienne jest też to, iż politycy PiS na wszystkie pytania o kryzys odpowiadają hasłem, że za czasów PO-PSL rzekomo było gorzej.
Jednocześnie wyborcy zniechęceni do PiS nie widzą alternatywy. Jeśli partie opozycyjne notują wzrosty poparcia, to co najwyżej o kilka punktów…
Badania rzeczywiście pokazują, że wciąż nie może nastąpić przełamanie, ale też nie widujemy już sondaży, które pokazywałyby, iż Zjednoczona Prawica będzie w stanie utrzymać większość po wyborach. Nie wspominając o tych badaniach, w których PiS-owskie partie satelickie są notowane osobno i mają poparcie liczone raczej w promilach. Jednocześnie widać, że opozycja w takim rozproszonym jak w tej chwili modelu nie jest w stanie wyborów wygrać, zajmując pierwsze miejsce.
Być może powinna więc powstać ta jedna lista lub kilka większych. Tutaj jest wciąż gorąca dyskusja i do wyborów wszystko jest możliwe. Jestem pewna, iż istnieje rozwiązanie w gwarantujące Polakom, że PiS kolejnych wyborów nie wygra.
Czy nie ma pani wrażenia, że w PL2050 przespaliście swoją szansę? Mało kto już pamięta, że kiedyś mieliście poparcie wyższe niż KO, a dziś często wyprzedza was Lewica.
Nawet wtedy, gdy mieliśmy najwyższe poparcie w sondażach, mówiliśmy wyraźnie, że nie słupki są dla nas najważniejsze, a praca nad konkretnymi rozwiązaniami. I dotrzymaliśmy słowa – zaprezentowaliśmy szereg projektów, z których część znalazła się nawet w przyjętych przez większość sejmową ustawach.
Nie jesteśmy taką partią, która mówi "mamy świetne projekty, ale pokażemy dopiero po wyborach", bo to niepoważne. Jednocześnie wiele planów Polski 2050 jest zaprojektowanych z myślą o przyszłości, nic więc w tym dziwnego, że notujemy sondażową zadyszkę w czasach, gdy Polacy myślą głównie o tym, jak przeżyć tu i teraz.
Choć trzeba zwrócić uwagę, iż trend się dla nas ustabilizował. Jesteśmy na stałe ponad tą magiczną granicą 10 proc. Nawet jeśli czasem wyprzedza nas Lewica, to będę się upierała, że jednak my jesteśmy w rzeczywistości trzecią siłą na polskiej scenie politycznej.
Problem w tym, że nie wszyscy wyborcy oczekują tej licytacji. Wielu Polaków chce jasnych propozycji programowych i planu naprawy państwa. Tym się buduje zaufanie elektoratu. Poza twardymi wyborcami PiS i PO nikt nie oczekuje tej ciągłej wojenki polsko-polskiej.
Dlatego my stawiamy na reformę ochrony zdrowia, edukację, rozdział państwa od Kościoła i uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości, począwszy od ustabilizowania sytuacji w Trybunale Konstytucyjnym. Ilekroć rozmawiamy o tym z wyborcami, nasza wizja Polski po kolejnych wyborach spotyka się z bardzo dobrym przyjęciem. Tego zamierzamy się więc trzymać, bo licytacji na populizmy tak naprawdę nikt nie wygrywa.
Jak współpracuje się z Szymonem Hołownią jako już pełnoprawnym przewodniczącym partii?
On od zawsze jest liderem naszego ugrupowania. Partia już na starcie nazywała się Polska w 2050 Szymona Hołowni, więc tutaj jakichś wielkich zmian nie mogliśmy odczuć. Nie funkcje i nazwisko lidera są jednak najważniejsze, a to, że staramy się wciąż być jednością z ruchem społecznym Polska 2050 i think tankiem Strategie 2050 – to są nasze silne filary.
Wnosząc z przyrastającej wciąż liczby członków, mam wrażenie, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Z jednej strony zdobyliśmy już jako partia pierwsze szlify w boju, a zarazem wciąż mamy napływ świeżej krwi. Dzięki temu sprawiamy, że polska polityka przestaje być taka zabetonowana.
Bo jak to jest w innych partiach? W tych największym typowa ścieżka to długa kariera w młodzieżówce, a potem mandat poselski i zero szans na kontakt z normalnym życiem. Tymczasem my wciągamy do polityki najlepszych z backgroundem społecznym czy biznesowym. Czas przewietrzyć sejmowe korytarze!
Przejęcie partyjnych sterów przez Hołownię zbiegło się jednak z nieprzyjemnym zamieszaniem wokół PL2050. Co z tym buntem i przygotowaniami do rozłamu?
Bardzo dobrze w swoim podcaście podsumowała to Joanna Solska, przypominając, że Polska 2050 to ugrupowanie, z którego naprawdę trudno o przeciek. Te sensacyjne doniesienia to naprawdę nic innego, jak sezon ogórkowy w tabloidach.
Zapewniam, że dziś nikt z nas poza PL2050 się nie wybiera. Jestem przewodniczącą koła parlamentarnego, więc – umówmy się – mam w tej kwestii chyba najlepszą wiedzę. Wciąż dobrze się dogadujemy, choć jesteśmy mieszanką ludzi o różnych charakterach i światopoglądzie.
Przyznaję, że w kuluarach nasze dyskusje nad ważnymi projektami mają czasami bardzo wysoką temperaturę. To wszystko dzieje się jednak w granicach kultury i na poziomie merytorycznym.
Ma pani zaufanie do wszystkich członków koła? Na pewno nie będzie tak, że kto transferami wojował, ten od transferów zginie?
Wszystkie historie o rozłamie mają właściwie źródło, jakim jest pewien artykuł „Super Expressu”, którego redakcja o inne sprawy nas pytała, a co innego postanowiła z uzyskanych wypowiedzi stworzyć. Odpowiedzi przyporządkowano do zupełnie innych pytań.
Jest rok 2022, a nie 2001 i ludzie chcą zmian. Wszyscy w kole jesteśmy co tego zgodni.
Przecież – jak sama pani wspomniała – być może Victor D’Hondt i tak skazał was wszystkich na spotkanie na jednej liście z Donaldem Tuskiem…
To wszystko zależy od okoliczności, w jakich będą zorganizowane najbliższe wybory parlamentarne. Na całe szczęście widzimy, że PiS wycofuje się z pomysłów na zmianę ordynacji i rysowanie nowej mapy okręgów. Gdyby te plany przeforsowali, na opozycji nie mielibyśmy wyboru – musielibyśmy się porozumieć w sprawie dużej koalicji.
A do czego zmusza nas sam system D’Hondta? Nie można wykluczyć, że przed wyborami okaże się, że nawet na starych zasadach o zwycięstwo nad PiS będziemy mogli być spokojni, tylko idąc jednym lub dwoma blokami. Może Lewica pójdzie osobno, a reszta wypracuje porozumienie programowe…? Przekonamy się o tym za kilka-kilkanaście miesięcy.
Tymczasem teraz Polska 2050 bardzo chce doprowadzić do debaty programowej liderów opozycji. Chcemy, aby szefowie wszystkich ugrupowań demokratycznych stanęli naprzeciw siebie i publicznie powiedzieli, do czego mogą się zobowiązać po wyborach. My jesteśmy gotowi przedstawić swoje pomysły, na przykład na to, jak sprawić, aby nauczyciel to znów był zawód, który w Polsce się wybiera z przyjemnością, a nie z przymusu.
Chętnie byśmy posłuchali też, jak w tej debacie swojego pomysłu na 4-dniowy tydzień pracy broni Donald Tusk. I jak zamierza wyjaśnić to wszystko przedsiębiorcom, którzy zawsze byli twardym elektoratem PO, a dziś trochę tracą orientację. Trzeba przedyskutować czy te i inne propozycje mają uzasadnienie i zagwarantują opozycji wysokie poparcie.
Jedno jest pewne: musimy iść do wyborów z gotowym planem naprawy Polski. Tego pierwszego "dnia po PiS-ie" nie możemy zacząć się dopiero zastanawiać, co zrobić. Wówczas trzeba będzie przejść od razu do realizacji wcześniej wypracowanego programu.
My takich ekspertów mamy. Dzięki nim już od dawna mogliśmy proponować wiele konkretnych rozwiązań. Warto pamiętać, że to naszym pomysłem były wakacje kredytowe.
Wszyscy przyszliśmy do Szymona Hołowni, bo chcieliśmy tworzyć zupełnie nową politykę. Chcieliśmy robić to, w co wierzymy. Może to brzmi górnolotnie, ale w praktyce chodzi o zapewnienie Polakom oferty politycznej spoza tego męczącego sporu, który trwa już od ponad 20 lat.