Za promowanie dzieci dostaje się politykom, aktorom, muzykom, pisarzom, dziennikarzom.
Za promowanie dzieci dostaje się politykom, aktorom, muzykom, pisarzom, dziennikarzom. Fot. Shutterstock

Za promowanie dzieci dostaje się politykom, aktorom, muzykom, pisarzom, dziennikarzom. Z wyrzutem patrzy się często również na dzieci, które idą w ślady rodziców prawników czy lekarzy. Ewentualne sukcesy "promowane dzieci" zawdzięczają przecież rodzicom. Znani rodzice tak naprawdę nie robią przecież nic innego niż każda inna matka czy ojciec. Pomagają i wspierają. Na tyle, na ile mogą.

REKLAMA
Rafał Królikowski pokazał na premierze synów, Ewa Kasprzyk promuje swoją córkę, Katarzyna Kolenda-Zaleska zabiera córkę na wybrane bankiety. Maciej Dowbor pracuje w telewizji dlatego, że pomogła mu matka – Katarzyna, Rafał Olbrychski jest aktorem, bo ma znanego ojca aktora, a Janusz Głowacki pokazuje się na salonach z córką Zuzanną, żeby wypromować jej książkę (tymczasem niektórzy politycy mają problemy ze swoimi dziećmi jak np. z Jarosławem Wałęsą ma problem jego ojciec Lech).

Promuje swoje dziecko
Aktor Rafał Królikowski zarzuty, że zabieranie synów na premierę i pozowanie z nimi do zdjęć jest promowaniem, uważa za niepoważne. – Nie promuję swoich dzieci. Jeśli zabieram je na premierę filmu dla dzieci czy spektakl, to zachowuję się przecież jak normalny rodzic. A jeśli są tam fotoreporterzy to przecież nie będę gburem i bucem i nie mogę się odwracać za każdym razem na pięcie – mówi w rozmowie z naTemat Rafał Królikowski.
– Nie staram się pchać dzieci na siłę w ten świat show biznesu. Ale nie byłoby uczciwe trzymanie ich w klatce przed światem, do którego ich rówieśnicy mają normalny dostęp – podkreśla.
Podobnie zresztą uważa jego koleżanka po fachu – aktorka Ewa Kasprzyk, którą niektóre portale okrzyknęły nawet menedżerką córki, kiedy podczas konferencji "Karuzeli Cooltury" zapraszała na jej koncert. Córka Ewy Kasprzyk wzięła udział w jednej z edycji "Must Be The Music", a później wydała płytę. – Ja córce specjalnie nie pomagałam. W żadnym wypadku nie byłam jej menedżerką. Mają swojego człowieka od PR – zaznacza Ewa Kasprzyk. Aktorka podkreśla, że wspierała swoje dziecko jak zwyczajna matka. – Jak zobaczyłam jej pierwszy występ to oczywiście bardzo go przeżywałam. Fajnie jest zobaczyć swoje dziecko na estradzie. Tym bardziej jeśli to dziecko ma naprawdę dobry głos – przyznaje.
prof. Krzysztof Wielecki
socjolog i pedagog

Trudno wymagać, żeby rodzice pokazywali się wszędzie bez dzieci. Nie jest ich winą, że polują na nich paparazzi. Ale na pewno powinni swoje dzieci chronić od "losu celebryctwa".


Córka Ewy Kasprzyk nie chciała korzystać z pomocy mamy. Z tego też powodu występuje pod innym nazwiskiem – Małgorzata Bernatowicz. – Córka nie chciała się podpierać znaną matką – wyjaśnia.
Aktorka podkreśla jednak, że córka po wydaniu płyty zrozumiała, że nawet znani rodzice są podporą. – Wspieram córkę psychicznie i finansowo. Jak przy nagrywaniu płyty zabrakło pieniędzy na wynagrodzenie dla muzyków, pomogłam. Jak miałabym tego nie zrobić? Zrobiłby tak każdy rodzic. Póki co dopłacamy do tego interesu, ale mamy niewymierną – duchowną korzyść – śmieje się aktorka i podkreśla, że obserwując wysiłki córki ma jeden wniosek – na polskim rynku muzycznym jest się strasznie ciężko przebić.
Piętno znanego nazwiska
Ewa Kasprzyk zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. – Jeśli będę stała za córką, zawsze może pojawić się zarzut, że zawdzięcza coś mi, a nie talentowi. Jak zadzwonię do kogoś z prośbą, żeby przesłuchał płytę, to działa to w dwie strony: "A, to Twoja córka" i ktoś posłucha płytę albo "Aaa... to Twoja córka" i rzuci słuchawką – zauważa.
Z tego powodu aktorka, zresztą na prośbę córki nie pomaga jej w "medialny sposób". Małgorzata chce sama kierować swoją pracą. – Odpuściłam, gdy córka prosiła, żebym się wycofała. Każdy pracowity i ambitny człowiek chce pracować na swoje nazwisko. Nie chce zawdzięczać czegoś komuś i nie chce, żeby ktoś mu zarzucił, że osiągnął sukces, bo pomógł mu rodzic – zaznacza i dodaje: – Prawda jest taka, że dzieci cierpią na nazwiska znanych rodziców. Oczekuje się od nich więcej, bo przecież znane nazwisko zobowiązuje, a jak już coś osiągną, to słyszą, że zawdzięczają to rodzicom.
dr Aleksandra Piotrowska
psycholog dziecięcy

Nie ma nic złego w tym, że znani rodzice zabierają dzieci na imprezy, premiery filmów dla dzieci. To zupełnie naturalne zachowanie rodziców. Natomiast jeśli ciągnie się dziecko na pokaz młodych dla dorosłych to odbieram to jako promocję.


Zgadza się z tym socjolog i pedagog prof. Krzysztof Wielecki. – Znane nazwisko czasem pomaga, a czasem przeszkadza. Dzieci rodziców ze środowiska polityki, mediów i sztuki bardzo często dostają po karku. Nie za to, co robią, ale za rodziców. Ci, którzy zazdroszczą życia dzieciom znanych rodziców mogą być pewni, że jest z tego tyle samo przyjemności, co przykrości – podkreśla.
Złość społeczna a prawo rodzica
Psycholog dziecięcy, dr Aleksandra Piotrowska zwraca uwagę, że na miejscu "rodziców celebrytów" powstrzymałaby się od promowania i zbytniego pomaganiu dziecku.
W przyszłości ewentualny sukces może być odbierany jako to ten, w którym większy udział miał rodzic, nie dziecko. – To paradoksalnie podcinanie dziecku skrzydeł. Może później nie wyzbyć się myśli, na ile zawdzięcza coś sobie, a na ile promowaniu rodziców – zaznacza.
Prof. Krzysztof Wielecki uważa, że "promowanie" dzieci przez znanych rodziców drażni nas, bo pokazuje różnice społeczne. – Społeczeństwo oczekuje tzw. porządku merytokratycznego, chcą żeby sukcesy osiągano na poziomie kwalifikacji – podkreśla prof. Krzysztof Wielecki, socjolog i pedagog.
Zdaniem Rafała Królikowskiego takie krzywdzące zarzuty o promowanie dzieci biorą się z "głupoty i frustracji". Jest w tym sporo racji. – Niestety kieruje nami zawiść. To dominujące uczucie. Nie chodzi tu o wątek sprawiedliwości. Zazdrościmy, że ktoś może załatwić czy pomóc swojemu dziecku bardziej niż my – twierdzi dr Aleksandra Piotrowska.
Promocja na siłę
Postawa pomagająca swoim dzieciom jest przecież naturalna dla rodziców. W przypadku znanych rodziców drażni nas nie tylko fakt, że mają większe możliwości promowania dzieci, ale że robią to nawet jeśli dziecko nie ma talentu. – Pomaganie dzieciom jest czymś dobrym, jeśli uwzględnia realia i umiejętności dziecka. Jest przecież różnica między pomocą, a nepotyzmem – zauważa dr Aleksandra Piotrowska.
Jej zdaniem o nepotyzmie możemy mówić, kiedy dziecko jest na siłę "formowane" do jakiegoś zawodu, nawet jeśli nie ma do tego talentu. – To troszkę co innego, kiedy swoje dziecko w pracy promuje piekarz, a co innego jak aktor czy dziennikarz. W tym drugim przypadku patrzę na to trochę w kategoriach niesprawiedliwości społecznej. Ci rodzice mają zupełnie inny dostęp do środków promocji. Chociażby przez media – dodaje dr Piotrowska.
Są jednak zawody, w których taka kontynuacja jest nawet pożądana. – To np. zawód prawnika, rzemieślnika, artysty. Jak ktoś urodził się w domu, w którym od dziecka słuchał rozmów o prawie, albo w którym brało się udział w wydarzeniach kulturalnych, rozmawiało się o sztuce, to automatycznie taka osoba wie na ten temat więcej i w sposób naturalny się tym interesuje – wyjaśnia prof. Wielecki. Często zarzuca się też lekarzom, że ciągną swoje dzieci za sobą, ale to przecież taka sama sytuacja. – Od dziecka słuchały o medycznych przypadkach, bywały w szpitalu u rodziców, więc ten "świat" był dla nich znajomy – dodaje socjolog.
dr Aleksandra Piotrowska
psycholog dziecięcy

Co ma zrobić znany rodzic, którego dziecko dostało się np. do szkoły aktorskiej. Ma się odciąć i nie pokazywać, żeby uniknąć zarzutów o promowanie? To bez sensu. Ale szczególnie ci rodzice muszą mieć na uwadze wątek niesprawiedliwości społecznej.


Również prof. Wielecki podkreśla, że taka droga zawodowa jest normalna, jeśli nie idzie w sprzeczności z możliwościami i zdolnościami dziecka. – Jeśli największym atutem takiego lekarza jest to, że jego rodzice są lekarzami to jest to oczywiście bardzo szkodliwe i niesprawiedliwe – podsumowuje.