Przed takim scenariuszem ostrzegają zagraniczne media poza Europą. Piszą o tym w USA, Japonii, Turcji i innych krajach. Ostrzegł również sekretarz generalny NATO, a ostatnio także szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – Surowa zima może doprowadzić do niepokojów społecznych w Europie – taką wizję przedstawiła. Co nas może czekać? I czy na Kremlu już się cieszą?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tysiące Czechów protestowało w Pradze, protesty odbyły się też w Austrii i w Niemczech
Oprócz niezadowolenia z wysokich cen energii i inflacji podnoszono też hasła przeciwko UE, NATO i sankcjom wobec Rosji
Czy więcej podobnych manifestacji czeka nas tej zimy?
"W Europie rośnie gniew z powodu rosnących cen energii", "Europę czeka zima niezadowolenia", "Rosnące ceny energii mogą wywołać niepokoje społeczne w Europie tej zimy", "Szykuje się gorąca jesień w Niemczech" – to tylko kilka tytułów z zagranicznych portali, a podobnych, w ostrzegawczym tonie, jest całe zatrzęsienie. Można je znaleźć nawet w Iranie.
Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO, również wyraził obawy, że "szantaż energetyczny" Władimira Putina nad Europą może doprowadzić zimą do "niepokojów społecznych". Bo w najbliższych miesiącach rodziny i firmy odczują kryzys związany z rosnącymi cenami energii i kosztami życia.
Przed weekendem zrobiła to także szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – Jeśli matka natura zdecyduje się nie współpracować, a zima będzie rzeczywiście surowa, może dojść do pewnych niepokojów społecznych – ostrzegła Kristalina Georgiewa.
Jest jeszcze ocena brytyjskiej firmy konsultingowej Verisk Maplecroft z początku września, która mówi o rosnącym ryzyku niepokojów społecznych na świecie. Na około 200 badanych państw, dotyczy to ponad połowy z nich i jest to najwyższy wskaźnik od 2016 roku.
Na mapie widać, że zaznaczono znaczną część Europy. Z największym ryzykiem w Bośni i Hercegowinie, Szwajcarii i Holandii.
Tu ciekawostka. W przypadku Szwajcarii już w sierpniu pojawiły się doniesienia o tym, jak w tym kraju myślą o najczarniejszych, hipotetycznych i skrajnych, scenariuszach. Na ile znamy Szwajcarię, wprost nieprawdopodobnych.
"Proszę sobie wyobrazić, że nie można wypłacić pieniędzy z bankomatu, nie można już płacić kartą w sklepie ani tankować na stacji benzynowej. Ogrzewanie przestaje działać. Jest zimno. Ciemno na ulicach. Nie można wykluczyć buntu ludności lub grabieży" – spekulował w wywiadzie dla tabloidu "Blick" Fredy Fässler, szef policji kantonu St. Gallen i federalnej instytucji Conference of Cantonal Justice and Police Directors,
"W kontekście tej zimy ciężko być optymistą"
Co jednak może nas czekać tej zimy? Czy faktycznie może dojść do dużych niepokojów społecznych?
– Oczywiście, wykluczyć tego nie można. Natomiast nikt też nie wie, czy tak na pewno będzie. Wydaje się, że w Europie robi się wszystko, żeby temu zapobiec. Magazyny gazu są pełne, pracuje się nad rozwiązaniami prawnymi, jeśli chodzi o solidarność energetyczną i ogranicza zużycie nośników energii, wprowadza się limit cenowy na gaz i prąd. Szkoda tylko, że Polska kontestuje niektóre z tych wysiłków UE – komentuje w rozmowie z naTemat dr Łukasz Bernatowicz, prezes Związku Pracodawców Business Centre Club.
– W kontekście tej zimy ciężko być optymistą. Jedyne, na co możemy liczyć to to, że będzie ona ciepła – dodaje.
Protesty w Czechach, Austrii i Niemczech
W Europie już jednak zaczęły się protesty. We wrześniu odbyły się w kilku krajach całkiem niedaleko polskiej granicy. Jednak po tym, jak wyglądały, można się jedynie domyślać, że Kreml tylko na to czekał.
– Organizatorzy tego typu wydarzeń, robią to za pieniądze z Rosji. Hasła: "pójdźmy zaprotestować przeciwko rządowi, bo jest drogo i może być zimno" padają na podatny grunt. Organizatorzy tych protestów wykorzystują argumenty gospodarcze, a na samym proteście rozwijają transparenty antyunijne i antynatowskie. Tak było w Czechach. Wygląda to wtedy tak, że te 70 tys. ludzi jest przeciwko UE i NATO, a za Rosją. A tak nie jest – zauważa nasz rozmówca.
Przypomnijmy, 3 września na ulice w Pradze wyszły tysiące Czechów. Mogło ich być nawet 100 tysięcy i ta skala również w Polsce zrobiła wrażenie.
Świat dowiedział się, że przede wszystkim był to protest przeciwko wysokim cenom energii. Że Czesi dostają coraz wyższe rachunki za prąd i gaz i domagają się większej pomocy od państwa. "To największy przejaw niezadowolenia społecznego z powodu najgorszego kryzysu związanego z kosztami życia od trzech dekad" – ocenił "Bloomberg".
Ale na plac Wacława przyszli nie tylko niezadowoleni z rosnących cen, czy ogólnie z polityki rządu, którzy domagali się dymisji premiera. Organizatorami manifestacji były organizacje skrajnie prawicowe. Jak stwierdził premier Czech – prorosyjscy sympatycy, którzy działali pod wpływem kremlowskiej propagandy.
Podczas manifestacji rozlegały się hasła przeciwko UE i NATO, a także przeciwko dostawom sprzętu do Ukrainy. Nie mówiąc o tym, że domagano się negocjowania zakupu gazu i ropy z Rosji. W ogóle demonstracja odbyła się pod hasłem: "Republika Czeska na pierwszym miejscu".
– 3/4 ludzi, którzy przyszli na tę demonstrację, nie wiedziało, że zorganizowały ją ugrupowania prorosyjskie. Oni przyszli zaprotestować wobec wysokich cen energii i inflacji. A z tego, co się słyszy, nie wiedzieli, że będą hasła antyunijne i antynatowskie, z którymi się nie identyfikują – mówi Łukasz Bernatowicz.
Podobnie było w Austrii i w Niemczech.
10 września ok. 3 tysięcy ludzi protestowało w Wiedniu przeciwko wysokim cenom energii, inflacji, pogarszającym się warunkom życia, ale wznosili też hasła przeciwko UE i NATO, domagali się otwarcia Nord Stream i skandowali, że są przeciwko "samobójczym sankcjom" wobec Rosji.
Nie inaczej było w niemieckim Lipsku. "Ceny gazu już drastycznie wzrosły. Coraz więcej osób nie wie już, czy jeszcze tej zimy stać ich na ogrzewanie swoich domów" – podgrzewała atmosferę skrajna Lewica, która zorganizowała tu kilkutysięczny protest i zapowiada więcej. Sprzeciw przeciwko sankcjom wobec Rosji również mocno akcentowano.
Wyścig Europa-Putin
Ktoś powie: Rosyjska agentura. Kreml pewnie już się cieszy. Chce rozpętać niepokój w Europie i zaciera ręce.
Zapewne tak jest. Ale ludzie i tak boją się zimy. Analizują rachunki, oszczędzają, głowią się, czym będą ogrzewać swoje domy. W internecie pojawiły się na przykład nagrania Włochów, którzy przed urzędem miejskim w Neapolu palą rachunki za energię.
Jeśli będzie sroga zima ludzie i tak mogą wyjść na ulice. Tylko nie będziemy wiedzieć, czy podgrzewani i sponsorowani przez Rosję, czy z własnej woli i desperacji.
– Dlatego rząd musi bardzo ostrożnie oceniać ewentualnych protestujących. Nie może być automatyzmu, że kto protestuje, jest na usługach Putina. Chociaż działają w Polsce organizacje, które mogą wzniecać niepokoje społeczne na zamówienie. Pamiętajmy casus Czech – gdy zdecydowana większość uczestników nie identyfikowała się z organizatorami protestów. Oni usłyszeli tylko, że jest to protest przeciwko rządowi i dlatego na niego poszli. Natomiast nie każdy, kto idzie protestować przeciwko polityce rządu w sferze gospodarki, jest zwolennikiem Putina. Trzeba ostrożnie do tego podchodzić i patrzeć, kim są organizatorzy – uczula szef ZP BCC.
O tym, co nas czeka tej zimy, mówi, że to wyścig, kto przetrwa dłużej.
– Putin oczywiście marzy o tym, by te niepokoje w Europie – ze względu na srogą zimę – spowodowały bunt społeczny. Z kolei Europa zaciska zęby i mówi: "My to przetrwamy do wiosny, wytrzymamy. A Putin nie". To trochę takie zawody, kto pierwszy mrugnie. Czy Rosja z wojną, która ją wyniszcza militarnie i gospodarczo? Czy Europa ze względu na problemy gospodarcze i energetyczne? Ja obstawiam, że jednak Rosjanie – mówi Łukasz Bernatowicz.
Nasz rząd, choćby ustami minister klimatu, twierdzi, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy przygotowani do zimy, że magazyny są pełne, że rusza Baltic Pipe. Tylko nie mówią o tym, że magazyny są małe, o pojemności 3 mld metrów sześciennych. Dobrze, że są pełne, ale to nie znaczy, że jesteśmy w stanie dzięki nim przetrwać zimę. W przypadku Baltic Pipe nie mamy zaś zakontraktowanej wystarczającej ilości gazu. Nie wiem, czy w tym roku chociaż częściowo spełni on swoją rolę.