"W Europie rośnie gniew z powodu rosnących cen energii", "Europę czeka zima niezadowolenia", "Rosnące ceny energii mogą wywołać niepokoje społeczne w Europie tej zimy", "Szykuje się gorąca jesień w Niemczech" – to tylko kilka tytułów z zagranicznych portali, a podobnych, w ostrzegawczym tonie, jest całe zatrzęsienie. Można je znaleźć nawet w Iranie.
Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO, również wyraził obawy, że "szantaż energetyczny" Władimira Putina nad Europą może doprowadzić zimą do "niepokojów społecznych". Bo w najbliższych miesiącach rodziny i firmy odczują kryzys związany z rosnącymi cenami energii i kosztami życia.
Przed weekendem zrobiła to także szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – Jeśli matka natura zdecyduje się nie współpracować, a zima będzie rzeczywiście surowa, może dojść do pewnych niepokojów społecznych – ostrzegła Kristalina Georgiewa.
Jest jeszcze ocena brytyjskiej firmy konsultingowej Verisk Maplecroft z początku września, która mówi o rosnącym ryzyku niepokojów społecznych na świecie. Na około 200 badanych państw, dotyczy to ponad połowy z nich i jest to najwyższy wskaźnik od 2016 roku.
Na mapie widać, że zaznaczono znaczną część Europy. Z największym ryzykiem w Bośni i Hercegowinie, Szwajcarii i Holandii.
Tu ciekawostka. W przypadku Szwajcarii już w sierpniu pojawiły się doniesienia o tym, jak w tym kraju myślą o najczarniejszych, hipotetycznych i skrajnych, scenariuszach. Na ile znamy Szwajcarię, wprost nieprawdopodobnych.
"Proszę sobie wyobrazić, że nie można wypłacić pieniędzy z bankomatu, nie można już płacić kartą w sklepie ani tankować na stacji benzynowej. Ogrzewanie przestaje działać. Jest zimno. Ciemno na ulicach. Nie można wykluczyć buntu ludności lub grabieży" – spekulował w wywiadzie dla tabloidu "Blick" Fredy Fässler, szef policji kantonu St. Gallen i federalnej instytucji Conference of Cantonal Justice and Police Directors,
Co jednak może nas czekać tej zimy? Czy faktycznie może dojść do dużych niepokojów społecznych?
– Oczywiście, wykluczyć tego nie można. Natomiast nikt też nie wie, czy tak na pewno będzie. Wydaje się, że w Europie robi się wszystko, żeby temu zapobiec. Magazyny gazu są pełne, pracuje się nad rozwiązaniami prawnymi, jeśli chodzi o solidarność energetyczną i ogranicza zużycie nośników energii, wprowadza się limit cenowy na gaz i prąd. Szkoda tylko, że Polska kontestuje niektóre z tych wysiłków UE – komentuje w rozmowie z naTemat dr Łukasz Bernatowicz, prezes Związku Pracodawców Business Centre Club.
Nasz rząd, choćby ustami minister klimatu, twierdzi, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy przygotowani do zimy, że magazyny są pełne, że rusza Baltic Pipe. Tylko nie mówią o tym, że magazyny są małe, o pojemności 3 mld metrów sześciennych. Dobrze, że są pełne, ale to nie znaczy, że jesteśmy w stanie dzięki nim przetrwać zimę. W przypadku Baltic Pipe nie mamy zaś zakontraktowanej wystarczającej ilości gazu. Nie wiem, czy w tym roku chociaż częściowo spełni on swoją rolę.
– W kontekście tej zimy ciężko być optymistą. Jedyne, na co możemy liczyć to to, że będzie ona ciepła – dodaje.
W Europie już jednak zaczęły się protesty. We wrześniu odbyły się w kilku krajach całkiem niedaleko polskiej granicy. Jednak po tym, jak wyglądały, można się jedynie domyślać, że Kreml tylko na to czekał.
– Organizatorzy tego typu wydarzeń, robią to za pieniądze z Rosji. Hasła: "pójdźmy zaprotestować przeciwko rządowi, bo jest drogo i może być zimno" padają na podatny grunt. Organizatorzy tych protestów wykorzystują argumenty gospodarcze, a na samym proteście rozwijają transparenty antyunijne i antynatowskie. Tak było w Czechach. Wygląda to wtedy tak, że te 70 tys. ludzi jest przeciwko UE i NATO, a za Rosją. A tak nie jest – zauważa nasz rozmówca.
Przypomnijmy, 3 września na ulice w Pradze wyszły tysiące Czechów. Mogło ich być nawet 100 tysięcy i ta skala również w Polsce zrobiła wrażenie.
Świat dowiedział się, że przede wszystkim był to protest przeciwko wysokim cenom energii. Że Czesi dostają coraz wyższe rachunki za prąd i gaz i domagają się większej pomocy od państwa. "To największy przejaw niezadowolenia społecznego z powodu najgorszego kryzysu związanego z kosztami życia od trzech dekad" – ocenił "Bloomberg".
Ale na plac Wacława przyszli nie tylko niezadowoleni z rosnących cen, czy ogólnie z polityki rządu, którzy domagali się dymisji premiera. Organizatorami manifestacji były organizacje skrajnie prawicowe. Jak stwierdził premier Czech – prorosyjscy sympatycy, którzy działali pod wpływem kremlowskiej propagandy.
Podczas manifestacji rozlegały się hasła przeciwko UE i NATO, a także przeciwko dostawom sprzętu do Ukrainy. Nie mówiąc o tym, że domagano się negocjowania zakupu gazu i ropy z Rosji. W ogóle demonstracja odbyła się pod hasłem: "Republika Czeska na pierwszym miejscu".
– 3/4 ludzi, którzy przyszli na tę demonstrację, nie wiedziało, że zorganizowały ją ugrupowania prorosyjskie. Oni przyszli zaprotestować wobec wysokich cen energii i inflacji. A z tego, co się słyszy, nie wiedzieli, że będą hasła antyunijne i antynatowskie, z którymi się nie identyfikują – mówi Łukasz Bernatowicz.
Podobnie było w Austrii i w Niemczech.
10 września ok. 3 tysięcy ludzi protestowało w Wiedniu przeciwko wysokim cenom energii, inflacji, pogarszającym się warunkom życia, ale wznosili też hasła przeciwko UE i NATO, domagali się otwarcia Nord Stream i skandowali, że są przeciwko "samobójczym sankcjom" wobec Rosji.
Nie inaczej było w niemieckim Lipsku. "Ceny gazu już drastycznie wzrosły. Coraz więcej osób nie wie już, czy jeszcze tej zimy stać ich na ogrzewanie swoich domów" – podgrzewała atmosferę skrajna Lewica, która zorganizowała tu kilkutysięczny protest i zapowiada więcej. Sprzeciw przeciwko sankcjom wobec Rosji również mocno akcentowano.
Ktoś powie: Rosyjska agentura. Kreml pewnie już się cieszy. Chce rozpętać niepokój w Europie i zaciera ręce.
Zapewne tak jest. Ale ludzie i tak boją się zimy. Analizują rachunki, oszczędzają, głowią się, czym będą ogrzewać swoje domy. W internecie pojawiły się na przykład nagrania Włochów, którzy przed urzędem miejskim w Neapolu palą rachunki za energię.
Jeśli będzie sroga zima ludzie i tak mogą wyjść na ulice. Tylko nie będziemy wiedzieć, czy podgrzewani i sponsorowani przez Rosję, czy z własnej woli i desperacji.
– Dlatego rząd musi bardzo ostrożnie oceniać ewentualnych protestujących. Nie może być automatyzmu, że kto protestuje, jest na usługach Putina. Chociaż działają w Polsce organizacje, które mogą wzniecać niepokoje społeczne na zamówienie. Pamiętajmy casus Czech – gdy zdecydowana większość uczestników nie identyfikowała się z organizatorami protestów. Oni usłyszeli tylko, że jest to protest przeciwko rządowi i dlatego na niego poszli. Natomiast nie każdy, kto idzie protestować przeciwko polityce rządu w sferze gospodarki, jest zwolennikiem Putina. Trzeba ostrożnie do tego podchodzić i patrzeć, kim są organizatorzy – uczula szef ZP BCC.
O tym, co nas czeka tej zimy, mówi, że to wyścig, kto przetrwa dłużej.
– Putin oczywiście marzy o tym, by te niepokoje w Europie – ze względu na srogą zimę – spowodowały bunt społeczny. Z kolei Europa zaciska zęby i mówi: "My to przetrwamy do wiosny, wytrzymamy. A Putin nie". To trochę takie zawody, kto pierwszy mrugnie. Czy Rosja z wojną, która ją wyniszcza militarnie i gospodarczo? Czy Europa ze względu na problemy gospodarcze i energetyczne? Ja obstawiam, że jednak Rosjanie – mówi Łukasz Bernatowicz.