
Gdy po ponad 200 dniach rosyjskiej napaści na Ukrainę, ukraińska kontrofensywa zaczęła przynosić pozytywne efekty, Władimir Putin postanowił podgrzać atmosferę. I rzucił karty na stół. Na szczęście jeszcze nie wszystkie. Częściowa mobilizacja, a na front trafią mężczyźni w wieku poborowym. Ci, którzy przez ostatnie miesiące wojnę tzn. "specjalną operację" znali co najwyżej z telewizji i internetu. Mobilizacja ma objąć oficjalnie aż 300 tysięcy osób, choć faktyczna liczba może być jeszcze większa.
"Szkoda zwykłych Rosjan, to nie ich wina" – to jeden z najczęstszych argumentów, który padał na początku wojny. To jednak tylko pozory, bo wbrew pozorom poparcie dla wojny od początku było tam duże. A Putin nie wziął się znikąd, tylko był przez lata hodowany przy akceptacji tamtejszego społeczeństwa.
Niezależny projekt socjologiczny "Chronika" opublikował wyniki badania. Wynika z niego, że w czerwcu aż 64 proc. Rosjan popierało konflikt z Ukrainą. W lipcu odsetek ten spadł do 55 proc., ale nadal jest to ponad połowa społeczeństwa.
Co ciekawe, jedynie 8,4 proc. stwierdziło, że jest skłonne wspierać ten konflikt finansowo (10 proc. dochodów), a blisko 2/3 respondentów nie ma zamiaru dawać armii ani rubla. Na początku wojny, w marcu, poparcie dla prezydentury Putina wzrosło. Symbolicznie, bo tylko o 2 punkty procentowe, ale jednak.
Z tymi badaniami i sondażami z Rosji bywa różnie, ale podobne wyniki przebijają z różnych doniesień. Niezależny portal Meduza, powołując się na badanie, które miało być przeprowadzone w czerwcu przez Ogólnorosyjskie Centrum Badania Opinii Publicznej, poinformował, że 57 proc. Rosjan popiera konflikt, a 30 proc. chce jego natychmiastowego zakończenia. A w niektórych publikowanych wynikach to poparcie bywa jeszcze większe.
Zobacz także
Najwięcej zwolenników konflikt ma wśród... najmłodszej grupy respondentów tj. 18-24 lata. I pięknie się to składa do pary z najnowszym orędziem Putina. Bo zgodnie z jego zapowiedzią na front będą trafiali mężczyźni w wieku poborowym, więc będą mieli okazję w praktyce sprawdzić to swoje poparcie dla wojny z Ukraińcami.
Okazuje się jednak, że to idealny przykład na to, że odpowiedzi w sondażach bywają deklaratywne, a gdy przychodzi tzw. "reality check", nie jest już tak kolorowo. Na ulicach Moskwy jest klimat paniki, a Rosjanie najzwyczajniej w świecie uciekają ze swojego kraju. Choć Ukraińców często nienawidzą i popierają wojnę, to jednak swojej krwi za nią nie chcą przelewać. Uciekają więc do Finlandii, Kazachastanu, Mongolii, Gruzji.
Lew Gudkow
wieloletni szef Ośrodka Lewady w rozmowie z "Wyborczą"
Ci, którzy zostali na miejscu i postanowili protestować, są zatrzymywani przez służby i... trafią na front w pierwszej kolejności. Istna perła rosyjskiej logiki. Na front wysyłać tych, którzy są przeciwnikami wojny. Albo zginą bez sensu, albo uciekną i poddadzą się przy pierwszej lepszej okazji.
I choć rozumiem tragedię wielu rosyjskich rodzin, to jednak trudno mi zebrać się na wielkie współczucie. Wojna zaczęła przeszkadzać wielu z nich wymiernie dopiero wtedy, gdy okazało się, że mają w niej uczestniczyć nie tylko na poziomie deklaratywnym, ale faktycznym. Łatwo ulegać propagandzie, nienawidzić Ukraińców i walczyć sprzed telewizora. Co innego, gdy walczyć trzeba samemu.
Przypomnę. Ponad połowa rosyjskiego społeczeństwa popiera tę wojnę, jeszcze niedawno były to 2/3 kraju. Chcieli wojny, to ją mają. Nie płaczcie, teraz już za późno na protesty. A jakoś tak dziwnie zebrało im się na nie dopiero wtedy, gdy trzeba założyć kamasze.
Zobacz także