
- Nie, moja droga, biegam.
- Co? Biegasz?
- Tak. Na dwunastym kilometrze jestem. Jeszcze drugie tyle.
Jakub Kowalski ma troje dzieci, pracę. Ze swoją żoną kilka razy przeprowadzał taką rozmowę. Jest biegaczem - amatorem z Warszawy. - Możesz w tym tekście nazwać mnie pasjonatem biegania - mówi. Mieszka na warszawskiej Pradze, trenuje często na Skarpie i często robi to w późnych godzinach nocnych. - Zwłaszcza teraz, jak spadł śnieg, ludzie się dziwią. Jest północ, idzie sobie grupka studentów, z ich stanu wnioskuję, że właśnie wyszła z Harendy. I nagle mijam ich ja, ciężko oddychając, biegnąc do góry ulicą Oboźną. Reakcje są różne. Niedawno stanęli i dopingowali, często coś krzyczą - opowiada Kowalski, który w tamtej okolicy wytyczył sobie pętlę. Oboźna, Karowa, Bednarska. Kilka razy w górę i w dół.
Raz te górki, raz tamte
Na starcie spotka się z Kowalskim. Obaj mają podobny problem. Mieszkają w Warszawie. Nie mogą ot tak po prostu wstać, ubrać się i zrobić marszobiegu na Giewont. Pod Warszawą nie ma gór, są tylko górki. Choć Dołęgowski nie tragizuje. - Tutaj też do takiej imprezy można się przygotować. Robię 5-6 treningów w tygodniu, w tym jeden taki klasycznie pod góry, oparty na sile biegowej - opowiada.
Hardcore, wymagający niezłej odporności psychicznej. No bo jak inaczej opisać sytuację, w której dwa lata temu znalazł się znajomy? Opowiadał o niej tak: "Minąłem pierwszy punkt kontrolny, szedłem w stronę drugiego. Ciemno, totalna ulewa, do tego zgubiłem kontakt z innymi ludźmi. Błoto, strome podejścia. Meczę się, patrzę na mapę, kilka razy zmieniam decyzję. W końcu widzę światło. Punkt kontrolny! Zadowolony zaczynam biec, podchodzi człowiek, patrzy na mój numer i mówi: ". Ten kolega się nie poddał. Ukończył tamtą imprezę.
Chłopak koleżanki rehabilituje się od maja. Parę razy wychodził na trening, ale robiło się gorzej. Ostatnio usłyszał od rehabilitantki, że już wkrótce jego organizm będzie gotowy i znów będzie mógł zacząć biegać. Na pewno tak zrobi.
Prawdopodobnie dorobił się takich urazów, bo nie nauczył się zbiegać. Ta prosta z pozoru czynność wymaga odpowiedniej techniki. Dołęgowski tłumaczy mi, że to jak z jazdą techniczną na rowerze. Z jednej strony musisz się tego nauczyć. Z drugiej, jak już się nauczysz, to potem wystarczy to sobie szybko odświeżyć. A zbieganie jest bardzo ważne. O ile na podbiegu różnica między lepiej a gorzej "wyszkolonym technicznie" zawodnikiem nie będzie duża - wyniesie około 3-4 procent, o tyle na odcinka w dół uwidacznia się już wyraźnie. - To między 30 a 50 procent - przekonuje mnie Dołęgowski.
W zeszłym roku też byłem w Chamonix, wtedy ukończyłem TDS, bieg na 120 kilometrów. Przed setnym kilometrem byłem przed pewnym wielkim wzniesieniem. Była noc, ciemno. Odwracam się i na poprzedniej górze widzę przemieszczającą się w dół falę czołówek i dalej, w dolinie też światełka. A jak spojrzałem przed siebie na górę, to tam było tylko jedno źrodło światła. Jedna osoba, odwróciła się w pewnej chwili. Pomyślałem sobie wtedy, jak bardzo jej zazdroszczę, że jest już tam. Po chwili się zganiłem. I powiedziałem do siebie: "Stary, ty nie masz zazdrościć, to inni mają zazdrościć tobie, że już jesteś w tym punkcie". I to mnie pchało do przodu. Oczywiście, byłem wyczerpany. 200 kroków, siadam na kamieniu. Potem znów to samo. Ale jak dotarłem do tamtej lampy punktowej, wiedziałem, że zrobiłem dużo. CZYTAJ WIĘCEJ
Wariat. Szaleniec. Takie opinie Kowalski słyszy o sobie często. - Najczęściej wygłaszają to ludzie, którzy siedzą w domu i czasem tylko przebiegną się do autobusu. Ale wiesz co? Dla mnie to komplementy. W trakcie biegu trzeba dojść do etapu, w którym pojawia się flow. Wyłączasz się wtedy, jesteś w innym świecie i możesz tak biec nawet przez 2 godziny. W sumie coraz częściej dochodzę do wniosku, że bieganie ma coś z uzależnienia.
Kowalski ma marzenia. Myśli o starcie w takich imprezach jak Ultra Trail de Mont Blanc czy słynny amerykański Badwater Marathon. - Myślę o tym. Ale to trochę tak, jakbym sobie teraz powiedział, że wejdę na K2 - mówi. Niedawno miał okazję spotkać się ze Scottem Jurkiem. Prawdopodobnie najlepszym ultramaratończykiem w historii. Jurek podpisał mu swoją książkę, panowie wymienili też uścisk dłoni. Kowalski wtedy postanowił, że spróbuje skoncentrować się wyłącznie na tego typu bieganiu.