W dzieciństwie sporo grałem w świetną strategię komputerową. Cykl "Anno" jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych w swoim gatunku. Niedawno odświeżyłem sobie ten tytuł i spędziłem z nim kilka tygodni dorosłego już życia.
Cel jest prosty: rozwijać swoją osadę tak mocno, aż stanie się prężnie działającym miastem z zadowolonym i szczęśliwym społeczeństwem. Odpowiadamy za wszystko: za handel, za ekonomię, za surowce, za podatki, za jedzenie. Generalnie rządzimy tym światem. Zbieramy surowce różnego rodzaju, by zapewnić mieszkańcom odpowiednie warunki do życia i rozwoju. Jak w życiu.
Czasami zdarza się jednak, że niektórych surowców, jak węgla, zacznie brakować. Powody bywają różne, od tych błahych, jak źle zaplanowana logistyka lub brak ludzi, którzy się nimi zajmują, po te bardziej poważne, jak niedostosowanie popytu do podaży i "przepalanie" wszystkiego, co uda się wyprodukować w tempie ekspresowym, niepozwalającym na spokojne granie i życie.
Wtedy na górze ekranu miga sugestywne 0, a narrator pospiesza gracza. Zaczyna robić się nerwówka.
I gdy patrzę na to, co w ostatnich miesiącach, a w szczególności tygodniach, dzieje się w Polsce, mam wrażenie, że jesteśmy właśnie w takiej grze komputerowej. Z tą różnicą, że teraz nie w roli grającego, a "bycia granym". W tym Anno wersja Polska właściwie wszystkie wskaźniki palą się już na czerwono.
To będzie chłodna zima dosłownie i w przenośni.
Na czerwono świeci się też nam ikonka z energią. Ceny prądu już od dawna szybowały w górę, ale to, co dzieje się w ostatnim czasie, to już lot odrzutowy. Rachunki za prąd odbiorcom indywidualnym skoczyły o kilkadziesiąt procent, a firmowym lub instytucjonalnym o kilka razy. Przedsiębiorców przestaje być stać na utrzymywanie swoich biznesów, a instytucje na utrzymywanie obiektów czy infrastruktury. Zupełnie na poważnie mówi się o zamknięciu szkół na zimę, a samorządy oszczędzają na oświetleniu.
Widziałem ostatnio w TVN24 wywiad z zarządzającym lokalną pływalnią. Rachunki tak poszły w górę, że jej utrzymywanie przestało mieć sens, bo cena karnetu musiałaby wzrosnąć z 60 do 400 złotych.
Równie czerwono jest przy ikonce z gazem. W ostatnich dniach m.in., dzięki otwarciu Baltic Pipe ceny nieco spadły, ale nie zmienia to faktu, że za gaz czekają nas rachunki równie wysokie co, za prąd. Dwukrotna podwyżka cen to dziś nic dziwnego.
Nie inaczej jest przecież z kwestią rat kredytów hipotecznych, inflacji i cen sklepowych, a także paliw. Choć te ostatnio oddaliły się od najwyższych cen, to wciąż są bardzo wysokie i – co ważne – nadal na 8-procentowym podatku VAT. Gdyby były "po staremu" (23 proc.) byłoby równie wysoko.
Poziom niezadowolenia mieszkańców rośnie, ale siedzą w tej grze, jak gotująca się żaba.
I najgorsze w tym wszystkim jest to, że w grze komputerowej w przypadku takiego kryzysu zawsze możemy wczytać sobie poprzedni zapis gry i scenariusz poprowadzić jeszcze raz od momentu, gdy wszystko było w porządku. My niestety takiej możliwości nie mamy i grać musimy. A raczej musimy być rozgrywanym.