Wyciekły informacje o kilkudziesięciu żołnierzach Wojsk Obrony Terytorialnej, którzy pracują przy granicy między Polską a Białorusią – donosi Onet, który przekonuje, że sam posiada ich wrażliwe dane osobowe. Sprawa miała jednak zostać zbagatelizowana przez kierownictwo WOT.
Reklama.
Reklama.
Żołnierze WOT mieli paść ofiarą poważnego wycieku danych. Informacje o osobach służących przy granicy z Białorusią, mogły wpaść w niepowołane ręce
Chodzi o aż 58 żołnierzy Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej. Teraz ofiary wycieku obawiają się zemsty ze strony reżimu Alaksandra Łukaszenki
"Problem wycieku został w wojsku przemilczany" – czytamy na stronie Onetu
Strzegą granicy z Białorusią. Ich dane mogły wpaść w ręce Alaksandra Łukaszenki
Jak poinformował Onet, redakcja od kilku dni posiada dane 58 żołnierzy z 62. Batalionu Lekkiej Piechoty w Radomiu, która należy do 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej. Chodzi nie tylko o imię i nazwisko, ale i o stopień wojskowy, imię ojca, a nawet numery telefonów i PESEL.
Żołnierze służyli przy granicy z Białorusią podczas kryzysu migracyjnego, a jeszcze przed wakacjami zostali nagrodzeni urlopami za "duże zaangażowanie" w proces realizacji operacji o kryptonimie "Gryf".
Osoby, których dane ujawniono, dość poważnie naraziły się Alaksandrowi Łukaszence, bowiem prowadziły działania obserwacyjne, patrolowe, rozpoznawcze, a także wspierały budowę muru na granicy z Białorusią.
– Obawiamy się, że służby białoruskie mogą nas namierzyć i skrzywdzić nas lub naszą rodzinę – powiedzieli w rozmowie z serwisem.
Jak pisaliśmy w naTemat, Łukaszenka wielokrotnie odgrażał się Polakom, a także podejmował niepokojące kroki w postaci organizacji ćwiczeń wojskowych lub relokowaniu żołnierzy w pobliże granicy z Polską, ale również z Litwą i Łotwą.
– Nie takim łamaliśmy rogi, więc jeśli chcą spróbować, proszę bardzo. (...) Zawsze powtarzałem wojskowym: nie wolno nam niczego przegapić – przekonywał dyktator jeszcze w maju.
Wyciekły dane żołnierzy WOT. Teraz boją się odwetu Białorusi
Z relacji serwisu wynika, że do wycieku doszło na publicznym komunikatorze internetowym WhatsApp. To właśnie przy użyciu tej platformy mieli także porozumiewać się żołnierze, choć WOT przygotował do tych celów własny komunikator – Yammer.
W wiadomości dla Onetu do sprawy odniósł się rzecznik formacji kapitan Witold Sura. – Opisana przez Pana sytuacja nie jest wynikiem błędów systemowych, a jedynie przykładem jednostkowej działalności byłego żołnierza – zapewnił.
Kierownictwo WOT ustaliło, kto konkretnie stoi za wyciekiem, a następnie dyscyplinarnie zwolniło go ze służby. Dziennikarze dotarli jednak do ofiar wycieku, które uważają, że grupa na WhatsAppie wciąż istnieje i liczy aż 172 osoby. W jej skład mają wchodzić nawet niektórzy dowódcy.
Z tego względu narosły podejrzenia, że dyscyplinarne zwolnienie jednej osoby to jedynie zagrywka w postaci wskazania kozła ofiarnego.
Co więcej, jak podkreśla Onet, to nie pierwszy raz, gdy wrażliwe dane żołnierzy są nieodpowiednio strzeżone. Jeszcze w grudniu 2020 roku rozpisywano się o porzuceniu dokumentów medycznych ponad 600 żołnierzy, którzy korzystali z usług Wojskowego Szpitala Polowego w Bydgoszczy. Papiery "walały się po piwnicach".