– Bywają takie sytuacje, że mama dopiero po trzech latach puka do drzwi rodziny zastępczej i wita się z cudzym dzieckiem, bo nie rozpoznaje swojego. Albo po pięciu latach tata nagle przypomina sobie, że ma potomka i chce być obecny w jego życiu, a tu "okazuje się", że dziecko już zostało adoptowane – mówi Anna Krawczak z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Krawczak: Nie, bo życie lub zdrowie tego dziecka było zagrożone. Mleko się rozlało. Służby zachowały się zgodnie z procedurą. Na tym etapie nie było już innego wyjścia.
Czas na to, by kobieta z dzieckiem trafiły do domu samotnej matki, centrum lub ośrodka interwencji kryzysowej czy hostelu organizacji pozarządowej, był wcześniej. Tak się jednak nie stało – nie wiemy dlaczego. Czy 24-latka szukała pomocy? Jeśli nie, dlaczego po nią nie sięgnęła? Jeśli tak, co jej zaoferowano? Jaka była w tym rola ojca dziecka?
W tej historii nadal jest zbyt dużo znaków zapytania, by formułować kategoryczne sądy. W każdym razie, przy wszystkich wadach naszego systemu wiadomo jedno: ta kobieta nie była skazana na namiot.
Nie potrafiłabym wskazać, gdzie jest najbliższy ośrodek interwencji kryzysowej. Może pani Alina też nie wiedziała?
To nie jest numer 112, by trzeba go było znać na pamięć. W razie potrzeby łatwo to sprawdzić. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki "ośrodek interwencji kryzysowej" i nazwę miasta, by wyskoczyła lista. To nie jest wiedza tajemna. A gdy nie ma się dostępu do internetu, można zapytać w dowolnym urzędzie. Nie żyjemy na pustyni informacyjnej.
Część internautów uważa, że odebranie matce córki było bezduszne. Wskazują, że urzędnicy nie wzięli pod uwagę sytuacji pani Aliny, która mówi, że wszystko posypało się jej z biedy.
Gdy pali się dom, strażacy wyciągają ludzi z płonącego budynku, a nie zajmują się wysłuchiwaniem historii ich życia. To nie jest ten moment. Teraz ratowane jest życie i zdrowie.
Tak samo było w przypadku 2-latki mieszkającej w namiocie na mrozie. Dziewczynka trafiła do szpitala, bo już była chora, a każda kolejna godzina w tych warunkach była dla niej ryzykiem.
Nie odbiera się dzieci z powodu biedy. Dzieci trafiają do pieczy z bardzo poważnych powodów i zwykle ta interwencja jest spóźniona.
W jakim sensie?
Odbierane dziecko wielokrotnie doświadczyło różnego rodzaju przemocy lub zaniedbania. Jest już ciężko pokiereszowane: psychicznie, fizycznie, emocjonalnie.
Natalka trafiła pod opiekę ojca, ale wcześniej rozważano scenariusz, że zostanie umieszczona w rodzinie zastępczej. To wywołało oburzenie części opinii publicznej.
Niesłusznie. Demonizujemy pieczę zastępczą, kombinujemy, co zrobić, żeby tylko nie zabezpieczyć dziecka poza rodziną. Traktujemy to, jak ostateczność, tymczasem bywa to najlepszą inwestycją w jego dobrostan. Zapobiega eskalacji zaniedbania i przemocy, chroni dzieci przed traumą.
A rodzic?
Przecież to nie jest tak, że rodzic traci dziecko z oczu. Nadal może się z nim spotykać, bo nie traci władzy rodzicielskiej. Dzięki pieczy zastępczej dorosły dostaje czas dla siebie. Może poukładać sobie życie i przygotować dla dziecka nowy, bezpieczny dom, do którego będzie mogło wrócić.
Czasami rodzic jest tak przeciążony, że nie ma siły zadbać o dziecko, bo sam tonie. Chodzi na przykład o ciężką depresję lub uzależnienie od alkoholu. Dzięki rodzinie zastępczej rodzic nie musi się martwić utrzymaniem dziecka i dziesiątkami obowiązków, które z różnych powodów w tym momencie są dla niego nie do ogarnięcia.
Nie musi troszczyć się o to, by przygotować dziecku posiłek, pójść z nim do przychodni, zawieźć je do szkoły. Może skupić się na tym, by samemu stanąć na nogi: pójść na terapię, uzyskać receptę na leki, wyprowadzić się od przemocowego partnera, wynająć mieszkanie, znaleźć pracę.
Oczywiście to nadal nie sprawia, że odebranie dziecka jest łatwą sytuacją dla rodzica. To bardzo trudna ścieżka. Jednak świadomość tego, że dziecko jest zadbane, ma dach nad głową, ubrania, jedzenie i przyjaznych ludzi wokół, może być pokrzepiająca i zachęcałabym, aby rozpatrywać pieczę zastępczą również z takiej perspektywy. Bo z reguły o niej nie mówimy, a jest ważna.
Ile dzieci jest teraz w pieczy zastępczej?
73 tysiące. Każdego roku państwo zabezpiecza około 15 tysięcy dzieci.
Ile z nich wraca do rodziców biologicznych?
Około 6-7 proc. rocznie.
Dwukrotność błędu statystycznego…
Odsetek reintegracji jest niski nie tylko w Polsce. Powtórzę: dzieci są odbierane z bardzo poważnych powodów.
Niestety większość rodziców, którzy znaleźli się w takiej sytuacji, nie potrafi poukładać sobie życia. Wiemy z badań, że jeśli rodzic nie ustabilizuje swojej sytuacji w ciągu pół roku – roku, to szanse na powrót dziecka bardzo maleją.
Przecież państwo nie wyśle go do miejsca, które nadal jest meliną, gdzie nie ma nic do jedzenia. O rodzicielskiej uwadze czy zainteresowaniu edukacją dziecka już nawet nie wspominam.
Największe szanse na odzyskanie potomstwa mają rodzice, których problemy są przejściowe.
Czy państwo musi czekać z odebraniem dziecka do momentu, gdy jego życie lub zdrowie są bezpośrednio zagrożone?
Nie. Oprócz zabezpieczenia interwencyjnego jest też zabezpieczenie sądowe. Dochodzi do niego w sytuacji, gdy pomimo wymiernej i udokumentowanej pomocy państwa w celu poprawy losu dziecka, rodzic nie jest w stanie wprowadzić zmian na lepsze.
O jaką pomoc chodzi?
Na przykład o przydzielenie asystenta rodziny, pomoc pracowników socjalnych, nadzór kuratorski, zasiłki, bony żywnościowe, kursy podnoszące umiejętności rodzicielskie, warsztaty poszukiwania pracy, wsparcie dzieci pomocą dzienną w świetlicach środowiskowych, pomoc psychologiczną...
Gdy po dwóch, trzech, siedmiu latach tego typu zabiegów sytuacja dziecka nadal jest zła, sąd podejmuje decyzję o jego odebraniu.
Z perspektywy dziecka nawet dwa lata to bardzo długo.
Państwo za wszelką cenę stara się uniknąć odbierania dzieci, więc czeka. Jednak gdy dziecko nadal ma nieleczoną wszawicę, kiepską frekwencję w szkole i siniaki na ciele, to zapada decyzja, że trzeba je zabezpieczyć.
Możemy pozostawić tu otwarte pytanie, czy wszyscy chcemy żyć w państwie, dla którego uporczywe inwestowanie w dysfunkcyjne rodziny jest większą wartością, niż udzielenie dziecku natychmiastowej pomocy i danie szansy na bezpieczeństwo tu i teraz?
Jak wygląda odebranie dziecka?
Wbrew powszechnym wyobrażeniom to nie jest tak, że pewnego dnia policja nagle wpada komuś na kwadrat. W przypadku planowego umieszczenia sąd podejmuje decyzję o zabezpieczeniu dziecka, a rodzic wie, kiedy przyjadą służby. Jest czas na to, by je spakować i powiedzieć mu, gdzie jedzie, obiecać, że będzie się je odwiedzać. I dać ukochanego misia, kocyk, zdjęcie rodziców.
Procedura przekazania dziecka nie musi być szokiem. Znam wiele przypadków, gdy rodzic sam zawiózł dziecko do rodziny zastępczej.
Możesz opisać jeden z nich?
Kobieta była od lat uzależniona od alkoholu. Jej starsze dzieci już znajdowały się w pieczy: jedno w domu dziecka, inne w rodzinie zastępczej.
W swoich lepszych momentach matka je odwiedzała, pamiętała o urodzinach i świętach. Były też jednak tygodnie, a nawet miesiące, gdy nie trzeźwiała. Gdy jej najmłodsze dziecko miało dwa latka, kobieta wiedziała, gdzie to wszystko zmierza. Miała świadomość, że mimo że kocha swoje dzieci, nie jest w stanie się nimi zająć.
Powiedziała więc dziecku, że zamieszka ze starszą siostrą u pani Kasi. Dziecko znało panią Kasię, bo razem z mamą odwiedzało siostrę. Mama spakowała dziecko i zawiozła je do nowego domu. Na jego oczach porozmawiała z panią Kasią, przekazała jej torbę, powiedziała o ulubionym pluszaku dziecka. Spokojnie, bez dramatu.
Jednak to jest wyjątek, a nie reguła. Niestety często rodzic ucieka z dzieckiem albo barykaduje się w domu, byle tylko zachować je przy sobie. W ten sposób naraża je na kolejną traumę. W takich przypadkach dziecko trafia do pieczy tak, jak stoi: wśród krzyków, szarpaniny, bez swoich rzeczy, bez znajomych zapachów, bez maskotki. Gdy w rodzinie zastępczej nie ma siostry lub brata, jest jak odcięte nożem od swoich korzeni, zdezorientowane i oszołomione. A przecież nie musi tak być.
Są też rodzice, którzy nie walczą z zabezpieczeniem dzieci. Interwencję witają z ulgą, bo wiedzą, że sytuacja ich przerosła.
Wrócę do przykładu kobiety od lat zmagającej się z ciężkim uzależnieniem od alkoholu. To gorzko–słodka historia. O ile nie wydarzy się jakiś gwałtowny przełom, jej dzieci już do niej nie wrócą. Nadal jednak mają z nią kontakt. Codziennego życia uczą się jednak gdzie indziej. Obserwują, jak funkcjonuje bezpieczna rodzina, stały się jej częścią. Razem z mamą zastępczą jedzą razem posiłki, idą na spacer czy do kina. Nadal jednak mają więź z mamą biologiczną.
Matka biologiczna, zastępcza, a w przyszłości może adopcyjna. Która z nich jest ich prawdziwą mamą?
To dziecko wybiera i nie musi się ograniczać. Lepiej mieć trzy matki, niż nie mieć żadnej. Podobnie z ojcami. Im więcej dobrych relacji w życiu dziecka, tym lepiej. To zasób, z którego najmłodsi mogą czerpać.
Czyli rodzic, któremu odebrano dziecko, nadal ma prawo je widywać?
Zazwyczaj tak. Jeśli rodzic biologiczny dogada się z rodziną zastępczą, może kontaktować się z dzieckiem raz w miesiącu, raz w tygodniu czy nawet raz dziennie. Jeśli jednak nie ma porozumienia, o miejscu i częstotliwości kontaktów decyduje sąd.
W jakich przypadkach rodzicowi nie wolno widywać się z dzieckiem?
Taką decyzję podejmuje sąd, wydając zakaz zbliżania się rodzica do dziecka. Chodzi o sytuację, gdy dorosły jest podejrzany lub skazany za przemoc wobec dziecka albo o stosowanie przemocy wobec innego członka rodziny lub zwierzęcia w obecności dziecka.
Sądowy zakaz zbliżania się dostają rodzice, którzy przypalają dziecko papierosami, rzucają nim o ścianę, łamią mu kończyny. Uzyskanie takiego zabezpieczenia nie jest łatwe, często musi pójść w ruch machina prokuratorska.
Dlatego zakaz zbliżania się do dziecka w praktyce bywa wydawany w najbardziej skrajnych przypadkach, np. wtedy, gdy rodzic stręczy dziecko.
Czy są rodzice, którzy nie utrzymują kontaktu z dziećmi?
Tak, nierzadko. Bywają takie sytuacje, że mama dopiero po trzech latach puka do drzwi rodziny zastępczej i wita się z cudzym dzieckiem, bo nie rozpoznaje swojego. Albo po pięciu latach tata nagle przypomina sobie, że ma potomka i chce być obecny w jego życiu, a tu "okazuje się", że dziecko już zostało adoptowane.
To "okazuje się" jest w cudzysłowie, bo wcześniej ojciec przez wiele miesięcy ignorował zarówno dziecko, jak i wezwania sądu, który ostatecznie pozbawił go władzy rodzicielskiej.
Niewyobrażalne.
Są też rodzice, którzy nie pamiętają ani imion swoich dzieci, ani dat ich urodzin, o innych ważnych informacjach nie wspominając. Początkowe wzmożenie po odebraniu dziecka wkrótce przechodzi w przyzwyczajenie: dziecko ma się dobrze, ma dach nad głową, jest zaopiekowane w rodzinie zastępczej. Można zająć się swoim życiem i zadzwonić czasem z okazji świąt, nie pali się.
Czy zdarza się, by rodzice sami zrzekali się swoich praw?
Rzadko. Najczęściej taka sytuacja dotyczy niemowląt, które po porodzie są zostawiane w szpitalu. Rodzice mają wtedy 6 tygodni na ewentualną zmianę zdania. Potem sąd oficjalnie pozbawia ich praw.
Znam też jednak przypadki, gdy rodzic starszego dziecka stwierdzał, że już nie chce być rodzicem. Na przykład ojciec przyprowadził 6-latka do domu dziecka i oznajmił, że nie chce się nim dłużej zajmować. Odrzucił pomoc państwa, którą mu zaoferowano. Sąd szybko przypieczętował tę decyzję, by dziecko mogło być adoptowane.
Zazwyczaj jednak rodzice nie zrzekają się z miejsca praw rodzicielskich. To osoby żyjące w stałej, głębokiej dysfunkcji, które nie dostrzegają, w jak strasznych warunkach żyją ich dzieci. Interwencję państwa odbierają jako niesprawiedliwą, wręcz krzywdzącą.
O czym jednak dyskutować, gdy 3-letnia dziewczynka karmi i przewija niemowlę, bo jej rodzice tygodniami leżą pijani w sztok? Jak można nie odebrać dziecka, gdy mieszka w melinie, w której gwałcą je znajomi rodziców? Nad czym się zastanawiać, gdy 4-latek jest głodzony i wyzywany od k**ew i ch**jów, bo nie umie ugotować rodzicom zupy?
Chyba mało kto o tym myśli, gdy czyta doniesienia o odbieraniu dzieci. Przed oczami stają urocze cherubinki porywane przez bezdusznych urzędników.
Jest zupełnie inaczej. Nasze dzieci są brzydkie, gdy trafiają do pieczy zastępczej. Brak miłości i wieloraka przemoc, której doświadczyły, odbijają się na ich wyglądzie.
Dzieci cierpią na łysienie plackowate, atopowe zapalenie skóry, zaawansowaną próchnicę. Mają pusty wzrok, kulą się i garbią, a w nocy moczą łóżko. Często jeszcze nie potrafią mówić, a już mają choroby przenoszone drogą płciową. Każda doświadczona rodzina zastępcza miała pod opieką takie dziecko.
Dzieci, które pojawiają się w pieczy, są przekonane, że są ludzkimi śmieciami i zasługują na śmierć. Są świetnie zaznajomione z katalogiem przekleństw, a jedynym, czego doświadczyły w nadmiarze, jest cierpienie.
Zadaniem rodziców zastępczych jest pokazanie im, że są dorośli, którzy im nie zagrażają. Trzeba je przekonać, że słowa mogą także wzmacniać, a nie tylko ranić. Potrzeba czasu, by straumatyzowane dziecko było w stanie komuś zaufać.
Jednak gdy to się stanie, dzieje się coś, czego nie można w pełni opisać słowami. Pod wpływem troski twarze dzieci zaczynają się zmieniać. Wiele razy widziałam, jak rysy najmłodszych łagodnieją pod wpływem miłości.
Nagle okazuje się, że dziewczynka, która miała ciągłe zapalenie pęcherza, zdrowieje. Wygłodzony, cichy chłopiec nabiera ciała i odwagi. Dziecko przestaje mieć ataki padaczki. Czwartoklasistka, która nie znała alfabetu, z pomocą rodziców zastępczych uczy się czytać i pisać.
Oczywiście witamina M nie wyleczy wszystkiego. Nadal pozostają traumy, których wspomnienia będą wracać przez całe życie. Nieodwracalny jest także alkoholowy zespół płodowy, w tym uszkodzenia mózgu i układu nerwowego, a także związane z nimi zaburzenia pamięci, możliwości emocjonalnych czy abstrakcyjnego myślenia.
Dzieci w pieczy otrzymują drugą szansę od losu. Szkoda, że często ratunek przychodzi dopiero po skrajnej eskalacji przemocy, gdy krzywda dziecka osiągnęła ogromne rozmiary. Dzieci nie powinny być odbierane w ostateczności, tylko wtedy, gdy jest to potrzebne. To one są najważniejsze. Nie rodzice.
Dlaczego dorośli robią dzieciom straszne rzeczy?
To najczęściej są osoby z ciężkimi życiorysami, które same doświadczyły wielkiej krzywdy w dzieciństwie. Wtedy nikt ich nie ochronił, zgodnie z zasadą, że nie można odrywać dzieci od nawet najbardziej zaburzonych rodziców, więc w dorosłe życie pożeglowały bez zasobów, relacji, bezpiecznego modelu przywiązania, niekrzywdzących wzorów zachowań.
Chcą dać swoim dzieciom wszystko, co najlepsze, ale nie mają skąd czerpać, bo nie zaznały normalnego życia. Wychowanie dziecka bez przemocy, w tym bez zaniedbania, bywa dla nich nieosiągalne, mimo wszelkich starań.
Dla tych rodziców trzeba mieć współczucie i szacunek, ale nie powinny one przesłaniać konieczności ratowania dziecka, bo inaczej za 20 lat podzieli ich los. Trzeba przerwać to błędne koło.
Wspominałaś, że dzieci odbierane rodzicom często cierpią na choroby przenoszone drogą płciową. Czy ich gwałciciele są ścigani?
Niestety zwykle trudno udowodnić przemoc seksualną wobec małego dziecka. Dziecko mówi prokuratorowi "pan mi wkładał ch*ja w buzię", ale o którego pana chodzi? Przecież przewijało się tam wiele osób. Czy to był październik, czy marzec? Dziecko nie wie, a odurzeni rodzice nawet nie zauważyli, co się dzieje. Nie ma podejrzanego, prokuratura umarza sprawę. Albo stwierdza, że dziecko mogło się zarazić kiłą na basenie, na którym nigdy nie było.
Gdy zaniedbane dziecko jest dodatkowo niepełnosprawne intelektualnie, to gwałciciel ma praktycznie gwarancję bezkarności.
Kilka miesięcy temu rozmawiałam z Mariuszem Milewskim, który jako 9-latek zaczął być gwałcony przez księdza. Mówi, że sprawca wybrał go właśnie dlatego, że widział, iż w jego domu źle się dzieje.
Niestety to typowy model. Dzieci, które padają ofiarami długotrwałej przemocy seksualnej, zazwyczaj żyją na społecznej pustyni. Ich rodzice są nieobecni – fizycznie, emocjonalnie albo mentalnie – a obok nie ma sieci wsparcia w postaci bezpiecznych i wrażliwych krewnych czy bliskich dorosłych, którzy mogliby interweniować.
Czy państwo ma specjalną ofertę terapeutyczną dla dzieci w pieczy zastępczej? Psycholog, psychiatra, logopeda, neurolog…
Oferta państwa to Narodowy Fundusz Zdrowia, poradnie psychologiczno pedagogiczne, psycholog z PCPR-u. Nie ma skróconej ścieżki dla dzieci w pieczy, chyba że dziecko załapie się na ustawę "za życiem". Dużo zależy od tego, gdzie mieszkają rodzice zastępczy, jak funkcjonuje najbliższy Ośrodek Wczesnej Interwencji, jaką ofertę mają lokalny samorząd i organizacje pozarządowe. Tam dzieci, jeśli im się poszczęści, mogą otrzymać bezcenną pomoc.
Może w takim razie pewniejszą opcją byłyby prywatne wizyty u specjalistów? Ile na wychowanie dziecka dostaje rodzina zastępcza?
1 189 zł miesięcznie. Ta kwota nie była podwyższona od lat, a w czasie dużej inflacji starcza na coraz mniej. W przypadku rodziny zastępczej spokrewnionej – dziadków lub starszego rodzeństwa – ta kwota jest jeszcze mniejsza, bo na bliskich spoczywa obowiązek alimentacyjny.
Właśnie sobie policzyłam, że to byłyby cztery prywatne wizyty lekarskie w miesiącu. A przecież do tego dochodzi jedzenie, odzież, leki, przybory szkolne…
Nie kalkuluje się nawet bez prywatnych wizyt. Smutna prawda jest taka, że rodzice zastępczy dopłacają do państwa. Dlatego w Polsce bycie rodziną zastępczą nie jest atrakcyjne dla wielu potencjalnie zainteresowanych ludzi, którzy mieliby sporo do zaoferowania najmłodszym. Zdają sobie sprawę, że przyjęcie dziecka w pieczę, obniżyłoby standard życia ich biologicznych dzieci, zwłaszcza w czasach galopującej drożyzny.
Warunki są tak kiepskie, że od bycia rodziną zastępczą bardziej opłaca się praca w dyskoncie. Odpowiedzialność znacznie mniejsza, korzyści znacznie większe. Po prostu.
Kiedyś sama byłam rodziną zastępczą – dziś nie byłoby mnie na to stać.
Mimo to nadal są ludzie, który to robią.
System opiera się na pozytywnych szaleńcach, którzy nie liczą. Problem polega na tym, że jest ich za mało by zapewnić opiekę 73 tysiącom dzieci, a w czasie rosnącej drożyzny dopłacanie ma swoje granice. Krótko mówiąc: brakuje chętnych i wszystko wskazuje na to, że problem będzie się pogłębiał. W efekcie dzieci, zamiast do domu, trafiają do domu dziecka.
Są też rodziny zastępcze, dla których opieka nad dzieckiem to zwykła usługa. Nie rzucą się Rejtanem w obronie dziecka, gdy ktoś na górze wpadnie na pomysł, by po siedmiu latach przenieść je do rodziny adopcyjnej, bo wtedy państwo już w ogóle nie będzie musiało na nie płacić.
Kto może stworzyć rodzinę zastępczą?
W grę wchodzą wszyscy: osoby samotne, konkubinaty, małżeństwa. Trzeba jednak spełnić wymagania: nie można być dłużnikiem alimentacyjnym ani mieć ograniczonej własnej władzy rodzicielskiej, mieć na koncie kary za przestępstwo przeciwko dziecku, należy mieć dobry stan zdrowia, zaświadczenie z poradni uzależnień o braku nałogów, źródło utrzymania i dobre warunki lokalowe.
Ten ostatni wymóg jest dość kuriozalny, bo dobre warunki lokalowe powinny być tu najmniejszym problemem: jeśli do powiatu zgłaszają się ludzie chcący być rodziną zastępczą, są sensowni, fajni i ciepli, ale mieszkają w kawalerce, to powiat powinien im rozścielić dywan pod nogami, wynająć mieszkanie choćby na rynku komercyjnym, wyszkolić i powierzyć dzieci. I tak państwo na tym zaoszczędzi.
A praktyka jest taka, że ludzie odbijają się od ściany z trywialnego powodu: za mały metraż. Niestabilne warunki mieszkaniowe. Dom do generalnego remontu.
Trzeba też ukończyć specjalny kurs, by człowiek wiedział, na co się pisze, a także przejść testy psychologiczne, które sprawdzają siłę motywacji. Gdy te wszystkie kryteria zostaną spełnione, otrzymuje się zielone światło. W Polsce rodzinę zastępczą bardzo często tworzą samodzielne kobiety. Nadreprezentowani są również protestanci. I oczywiście dziadkowie.
Zastanawiam się, jak można ogarnąć pracę zawodową i opiekę nad straumatyzowanym dzieckiem. Przecież to drugi etat.
W Europie Zachodniej jest to oczywiste. Z kolei nasze państwo zachowuje się tak, jakby chodziło tylko o zapewnienie dziecku dachu nad głową, a przecież, jeśli to ma mieć sens, trzeba zrobić dla niego znacznie więcej.
Swego czasu stworzyłam rodzinę zastępczą ze swoim mężem. Gdy trafiły do nas dzieci, zrezygnował z pracy zawodowej, by móc się nimi opiekować tak, jak tego potrzebowały. Rzeczywistość jest taka, że w pierwszym okresie nie ma czasu na pracę zarobkową.
System jest pełen wad. Dlaczego mimo wszystko ludzie tworzą rodziny zastępcze?
Bo żadna praca za żadne pieniądze nie daje tak głębokiego poczucia sensu. Gdy widzisz, jak dziecko pięknieje, zaczyna ci ufać… tego nie da się porównać z niczym innym.