Oficerka prasowa Komendy Miejskiej Powiatowej Policji w Pruszkowie udziela zdawkowych informacji na temat zdarzenia. – Wracając z interwencji, policjant stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w drzewo. Na miejscu policjanci zostali przebadani przez pogotowie ratunkowe. Byli trzeźwi – przekazała Karolina Kańka. Jak ustalił TVN24, policjanci nie byli sami. Z tyłu wozu siedziały dwie nastolatki. Warto podkreślić, że nie były one oficjalnie zatrzymane. – Trwają czynności wyjaśniające, z jakich przyczyn osoby postronne znalazły się w radiowozie – dodała Kańka.
Wiadomo także, że interwencja dotyczyła palenia traw.
Do TVN24 zgłosiła się matka 17-letniej dziewczyny, która przebywała w radiowozie w chwili zdarzenia. W rozmowie ze stacją przedstawiła wersję wydarzeń swojej córki. Nastolatka przyjechała na święta do Raszyna, bowiem na co dzień mieszka w Holandii.
To ona wraz z grupą znajomych zawiadomiła służby w sprawie pożaru traw. Według jej relacji policja miała potraktować ją i jej 19-letnią koleżankę jako potencjalne sprawczynie zdarzenia. Z tego powodu obie miały trafić do radiowozu.
– W pewnym momencie radiowóz ruszył. Policjanci włączyli sygnały (...), córka pytała: "gdzie nas wieziecie?". Po przejechaniu około dwóch kilometrów policjant kierujący radiowozem nie wyrobił na zakręcie, uderzył w drzewo – powiedziała.
– Drugi z nich krzyknął: "a teraz sp******ać!". Dziewczyny były przerażone, zaczęły biec, choć nie były w stanie. To wszystko było jak z filmu, jak z horroru. Moja córka miała zakrwawioną twarz – dodała.
Z ustaleń TVN24 wynika, że u 17-latki zdiagnozowano złamanie kości nosowo-czaszkowej z przemieszczeniem, stłuczenia barku oraz szczęki. Przedstawicielka biura prasowego pruszkowskiej policji potwierdziła, że dziewczyny poszły do placówki medycznej "we własnym zakresie".
Pomocy udzielili im znajomi, którzy odebrali je z miejsca wypadku. 19-latka nie wymagała hospitalizacji. Obecnie funkcjonariusze będą wyjaśniać, w jaki sposób poszkodowane znalazły się w policyjnym radiowozie.