Piękny, ale i kontrowersyjny odcinek "The Last of Us", przedstawia zamkniętą historię i kończy się tragicznie (choć showrunner Craig Mazin twierdzi, że to happy end). Billa i Franka nie zobaczymy już więcej w serialu HBO Max – chyba że w wersji reżyserskiej. Obaj panowie mają na koncie inne świetne kreacje, które z pewnością teraz wielu z nas będzie chciało nadrobić.
Kiedy zobaczyłem Murraya Bartletta na plakacie promującym "The Last of Us", mocno się zaskoczyłem, bo akurat byłem świeżo po seansie pierwszego sezonu "Białego Lotosu".
To właśnie on, a nie Jennifer Coolidge, zrobił na mnie największe wrażenie (i nie tylko na mnie, wszak zdobył za tę rolę nagrodę Emmy) i nie wyobrażałem go sobie w post-apokaliptycznym dramacie. Okazuje się jednak, że ma talent nie tylko komediowy.
W popularnej satyrze zagrał Armonda – szalonego i lekko diabolicznego menadżera luksusowego hotelu. W końcu ma dość swoich problematycznych gości, odpala wrotki (czyt. ćpa i pije, choć od 5 lat był czysty) i rusza w tango (zostaje przy tym m.in. przyłapany na rimmingu).Nie ma przy tym litości dla upierdliwego milionera, któremu na pamiątkę zostawia pewien śmierdzący "prezent" w walizce.
Bartlett już dawno temu wyoutował się jako gej - gra zresztą głównie postacie o takiej orientacji (ma też tendencję do bohaterów, którzy giną na koniec), choć rzecz jasna nie sprowadzające się tylko do niej.
Poza "The Last of Us" i "Białym Lotosem" miał m.in. niewielki epizod w serialu "Seksie w wielkim mieście", był też chorym na HIV Michaelem "Mousem" Tolliverem w "Opowieściach z San Francisco", a także zagrał jednego z trójki przyjaciół-gejów w "Spojrzeniach".
W swoim najnowszym serialu "Witamy w Chippendales" wciela się w autentyczną postać Nicka De Noia – choreografa legendarnej grupy, który miał żonę (aktorkę Jennifer O'Neill), ale ukrywał swoją prawdziwą orientację. Za tę rolę dostał nominację do Critics' Choice Awards.
Murray Bartlett ma 51 lat, lecz nie ma spektakularnej filmografii – przede wszystkim pojawia się (i zwykle kradnie show) na drugim planie. Wydaje się, że jego talent został odkryty bardzo późno.
Od premiery czasu "Białego Lotosu" (2021 rok - co ciekawe, rolę w serialu "The Last of Us" dostał nieco wcześniej) jest na topie i jeszcze zdoła poszerzyć swoje portfolio o inne wspaniałe i głośne kreacje.
Ron Swanson to bez dwóch zdań jedna z najlepszych postaci stworzonych na potrzeby telewizji. Serial mockumentary od twórców amerykańskiego "The Office" miał panteon indywiduów i wspaniałych kreacji, ale to właśnie Ron jest ulubieńcem wielu widzów, a dla niektórych stanowi autorytet (sam mam kilku takich kolegów). I chyba nikt nie wyobraża sobie, by mógł go zagrać ktoś inny niż właśnie Nick Offerman.
Ron Swanson jest konserwatywnym libertarianinem, który pracując w urzędzie sabotuje system od środka. Nie wierzy bowiem w aparat państwa i socjal, najchętniej wszystko by sprywatyzował. Jest gburowaty, ale w sytuacjach awaryjnych pomocny (choć nie powie na głos, że mu zależy na innych), a do tego niezwykle szarmancki dla kobiet. Zresztą ma wiele fanek – po godzinach gra koncerty na saksofonie. Uwielbia tęż mięcho, a także jest niezwykle zaradny.
Nick Offerman przyznał w wywiadzie, że "podziwia filozofię libertarian, ale udowodniono, że jest nieskuteczna w rzeczywistym zarządzaniu". Sam siebie określa mianem "swobodnie myślącego Amerykanina" i był przeciwnikiem Donalda Trumpa.
Wszystkie kreacje zazębiają się pod względem zdolności przetrwania – w czasach apokalipsy poradziliby sobie świetnie niczym Bill z "The Last of Us". Grający go aktor jest także profesjonalnym cieślą i stolarzem (w tym zawodzie też zaczynał swoją przygodę na planach filmowych). Z drewna potrafi zrobić wszystko: od mebli po łódki.
Nick Offerman, podobnie jak Ron Swanson, woli jednak kobiety. To największa różnica w porównaniu z postacią z "The Last of Us". W 2000 roku poznał swoją żonę Megan Mullally (również aktorkę) na deskach teatralnych przy okazji sztuki "The Berlin Circle". Pobrali się po 18 miesiącach. Offerman zagrał też gościnnie... hydraulika w sitcomie, w którym gwiazdą była jego małżonka - "Will & Grace".
Podobnie jak Murray Bartlett, również i ten 52-latek też został późno odkryty. Występ w "Parks and Recreation" (2009-2015) okazał się przełomowy dla jego kariery. Od połowy lat 90. grywał niezbyt duże role w m.in. "Sin City", "Człowiek, który gapił się na kozy" czy epizody w pojedynczych odcinkach "Ostrego dyżuru", "Deadwood" czy "Detektywa Monka".
Potem jednak posypały się propozycje pierwszoplanowych i drugoplanowych bohaterów w znanych i uznanych filmach i serialach: "Fargo", "Devs", "McImperium", "21 Jump Street", "Millerowie", "Dobry Omen" i "Pam i Tommy". Wrótce zobaczymy go też razem z Marcinem Dorocińskim w filmie "Mission: Impossible - Dead Reckoning". O dziwo, nigdy wcześniej nie dostał znaczącej nagrody filmowej i to się musi w końcu zmienić.