Dożyliśmy czasów, w których gra osadzona w świecie Harry'ego Pottera wywołuje większe kontrowersje niż "GTA" czy "Mortal Kombat". W tym wypadku nie chodzi o samą grę, ale autorkę uniwersum - J. K. Rowling i to, co wypisuje w internecie. Jedni nawołują do bojkotu i nazywają graczy transfobami, drudzy ich wyśmiewają, bo gra jest tylko na licencji, a inni kupują na złość wersję deluxe. I bądź tu mądry.
Reklama.
Reklama.
"Dziedzictwo Hogwartu" to gra wideo, która dzieje się na długo przed wydarzeniami z książek i filmów: w XIX wieku. Stworzyło ją Avalanche Software (swoją drogą studio kiedyś pracowało przy serii "Mortal Kombat"), a wydawcą jest Warner Bros. Games.
Przy grze nie pracowała J. K. Rowling, ale rzecz jasna całość osadzona jest w stworzonym przez nią uniwersum i dostaje z tego tytułu tantiemy.
Pisarka w ostatnich latach nie ma dobrej sławy głównie ze względu na posty wymierzone w osoby transpłciowe.
Z tego powodu część społeczności LGBT i ich sojusznicy uważają, że jeśli kupimy grę, to jesteśmy transfobami.
Wezwanie do bojkotu mogło jednak przynieść zupełnie odwrotny efekt - gra jest w tym momencie bestsellerem na Steamie, a także pobiła rekord w streamowaniu na Twitchu.
O co chodzi z J. K. Rowling? W telegraficznym skrócie: przez lata przypięto jej łatkę TERF-ki (trans-exclusionary radical feminist) - radykalnej feministki nieakceptującej osób transseksualnych lub po korekcji płci i nietraktującej ich na równi z innymi. Bardzo powierzchownie sprowadza się do tego, że transpłciowa kobieta nie jest kobietą, bo nie miesiączkuje, a transmężczyzna na własne "życzenie" odrzuca to, o co tyle lat walczyły kobiety, a także wiele innych kwestii związanych z toczącą się od dawna dyskusją o płeć biologiczną i tożsamość płciową.
Tak więc cała burza wokół autorki serii "Harry Potter" nie sprowadza się tylko do prywatnych opinii w mediach społecznościowych, z którymi można się zgodzić lub nie (choć na Twitterze obserwuje ją 14 milionów osób, więc ma ogromny wpływ na opinię publiczną), ale realnych działań, które jeszcze bardziej pogarszają i tak trudną sytuacją sytuację osób transpłciowych. Odwróciła się od niej nie tylko społeczność i organizacje LGBT, ale też aktorzy grający w filmach na podstawie jej książek (warto zauważyć, że nie wszyscy).
Grając w "Dziedzictwo Hogwartu" wspierasz transfobię? Nie ma to bezpośrednio związku, ale...
Dlatego w zupełności rozumiem, że fani książek i filmów nie chcą kupować gry - nawet jeśli całe życie czekali na list z Hogwartu, a teraz mogą wreszcie się tam przenieść, wirtualnie, bo wirtualnie, ale zawsze coś. Zwłaszcza że część dochodów ze sprzedaży trafi na konto Rowling (jednak podkreślam: Warner Bros. oficjalnie potwierdziło, że nie była zaangażowana w produkcję - po prostu chodzi o pieniądze z licencji na użycie jej świata i postaci).
Pisarka sama przyznała w zeszłym roku, że pomimo utraty sporej części czytelników, może spać w nocy, bo potem patrzy na czeki z tantiem i "ból szybko przemija". Na co wydaje pieniądze? M.in. na wsparcie działań anty-LGBT. Tak więc można rzeczywiście powiedzieć, że kupując grę, teoretycznie w jakiejś części finansujemy takie akcje (nie do końca, ale do tego też jeszcze przejdziemy). Czy to jest równoznaczne z byciem transfobem? Tylko jeśli kupujesz grę w takim celu. W innym razie nie ma to bezpośredniego związku.
Przeciwnicy Rowling urządzają w sieci nagonki, które przypominają ataki na osoby LGBT
Na osobistej decyzji pod hasłem "kupić czy nie kupić? się jednak nie skończyło. Obie strony przeszły do ataku. Zacznijmy od tej, która rozpoczęła całą dramę. Powstała np. strona havetheystreamedthatwizardgame.com (już została zdjęta), która pozwala sprawdzić, który z obserwowanych przez nas twórców streamował na Twitchu "Tę grę z czarodziejem" (to rzecz jasna nawiązanie do Voldemorta, którego imienia nie wypowiadali bohaterowie książek).
Po co? Niby po to, by nie oglądać twórców, którzy "wspierają transfobię" (w tym całym gąszczu zanikły też zarzuty o antysemityzm, bo pracujące w banku gobliny przypominają stereotypowy wizerunek Żyda). W domyśle jednak chodziło o to, by również odwiedzić dany kanał i napisać co nieco od siebie w komentarzach. Przecież podobne "tęczowe listy" np. firm przyjaznym LGBT robią też od dawna konserwatyści. Ze skrajności w skrajność.
W mediach głośno zrobiło się o najeździe na konto "GirlfriendReviews" (245 tys. obserwujących na Twitchu), które doprowadziło do płaczu jedną ze streamerek. Chciała po prostu pograć, zrecenzować i pokazać widzom nową grę, bo tym się zajmuje ze swoim chłopakiem, a przeciwnicy J. K. Rowling przyszli zwyzywać ich na czacie.
Tymczasem para streamerów z "GirlfriendReviews" otwarcie potępia pisarkę, nie kupiła gry, tylko dostała za darmo klucz recenzencki, a w trakcie transmisji zbierała pieniądze na "Trevor Project", czyli organizację zapobiegającej samobójstwom wśród młodzieży LGBT. Jakby tego było mało - wcześniej streamerzy byli atakowani przez drugą stronę, a ich kanał zgłaszany - właśnie za bycie sojusznikiem osób LGBT.
Komentarze na czatach mieli też inni streamerzy. Niektórzy z tego powodu zrezygnowali z prowadzenia transmisji. "Nie warto być prześladowanym w nieskończoność i być nazywanym transfobem" – przyznał streamer z kanału "HasanAbi" (2,4 mln obserwujących). Dla części osób po prostu granie w "Dziedzictwo Hogwartu" stało się synonimem tego, że jesteś transfobem. Choć sama gra nie jest transfobiczna. Ba! Nawet występuje w niej postać trans - może dodano ją dla poprawienia PR-u (zwłaszcza że wyszło komicznie), a może jednak nie.
Oczywiście można powiedzieć, że osoby LGBT zmagają się z większym hejtem na co dzień, ale są zdecydowanie lepsze sposoby na walkę z nietolerancją. Takie akcje przynoszą wręcz odwrotny efekt i potwierdzają stwierdzenie pisarki, że osoby trans są zagrożeniem dla kobiet.
Jednak żeby nie było, że generalizujemy: nie wszystkie osoby trans nawołują do bojkotu, a nawet będą grać w "Dziedzictwo Hogwartu". Jedna transkobieta przyznała, że nienawidzi pisarki, ale ma już dość tej dramy i chce sobie po prostu pograć w grę i się dobrze bawić.
Bojkot uruchomił też prawdziwych transfobów, którzy np. atakują osoby transpłciowe zaklęciami śmierci z "Harry'ego Pottera"
Osoby anty-LGBT z kolei też nie próżnują i akurat to nie jest zaskoczeniem - zwłaszcza po tym, co się działo niedawno w internecie po odcinku "The Last of Us" z parą brodatych gejów. Transfoby - te prawdziwe - wbijają na czaty i profile, by poobrażać osoby trans. I to też jest skandaliczne. Na przykład jednej transpłciowej youtuberce komentowali "Avada Kedavra", czyli zaklęcie śmierci ze świata Harry'ego Pottera. "Harry Potter stał się niestety narzędziem nienawiści" – czytamy w poście.
Niektórzy w bardziej kulturalny sposób wyrazili swoje zdanie na temat bojkotu. Jest sporo wpisów internautów, którzy chwalą się, że kupili grę nie tyle dlatego, że lubią Harry'ego Pottera, wspierają pisarkę i są transfobami, ale dla czystego trollingu... i akurat ich też rozumiem. Cała ta afera jest kuriozalna i poszła za daleko.
"Dziedzictwo Hogwartu" pomimo nawoływań do bojkotu jest hitem sprzedaży i pobiło rekord Twitcha
Jest też mnóstwo osób, które mimo wpisów J. K. Rowling chcą się przenieść do Hogwartu, bo tam się "wychowały" lub chcą wesprzeć prawdziwych twórców, którzy przez lata nad nią pracowali, a teraz mogą stracić robotę lub pensję (o ile nie wzięli kasy z góry), bo w sieci wybuchła burza. I nie dadzą sobie wmówić, że są transfobami, bo mają ochotę pograć w grę o czarodziejach.
I takich osób jest zdecydowanie więcej, o czym świadczą wyniki sprzedaży. "Dziedzictwo Hogwartu" ma oficjalną premierę 10 lutego (niektórzy jednak mieli wcześniejszy dostęp), ale już jest na pierwszym miejscu listy bestsellerów na Steamie. Pobiło też rekord Twitcha (poprzednio należał do "Cyberpunka 2077") w liczbie równoczesnych widzów na transmisjach - było ich 1,3 miliona. Zadziałał tu z pewnością po części efekt Streisand, ale też pozytywne recenzje i sam fakt, że potteromaniaków może i jest mniej niż kiedyś, ale wciąż stanowią ogromną fanbazę.
Gdzie jest granica cancellingu? Przesuwamy ją coraz bardziej i robi się to absurdalne
Burza wokół "Dziedzictwa Hogwartu" przesunęła granicę bojkotu o jeden poziom - żeby być "poprawnym politycznie" nie można już kupować, oglądać, słuchać, czytać dzieł nie tylko bezpośrednio od artysty, ale też tych, które są na licencji. A można też iść jeszcze dalej i weryfikować każdego współtwórcę, jego rodzinę i przodków (a nawet zwierzęta: lepiej nie sprawdzajcie, jak H. P. Lovecraft, jeden z ojców horroru, nazwał swojego kota).
Prowadzi to naprawdę do absurdów, na które zwracają uwagę internauci: czy kupując zestaw Lego z Hogwartem (są takie) lub subskrybując HBO Max, gdzie są filmy z "Harrym Potterem", jesteśmy transfobami? Odpowiedź do tej pory wydawała się prosta.
Samo przypisywanie cech autora do odbiorcy przecież nie zawsze ma związek. Czy osoby słuchające Pink Floyd popierają Władimira Putina, a oglądające filmy Romana Polańskiego nie mają nic przeciwko wykorzystywaniu seksualnemu 13-latek? Abstrahując już od samego oddzielania dzieła od twórcy (moim zdaniem się tak do końca nie da, bo na twórczość w jakiś sposób wpływa też prywatne życie, ale to temat na inną dyskusję), to przecież na takiej samej zasadzie działają oskarżenia o transfobię w odniesieniu do graczy.
Każdy chce być dobrym człowiekiem (wierzę w to, że taką potrzebę ma wielu z nas), ale jest to niezwykle trudne. Biorąc pod uwagę ten kontekst, trzeba byłoby odrzucić wszystko i żyć jak pustelnik. Urządzenia elektroniczne są okupione krwią, ubrania powstają w wyniku niewolniczej pracy, nie wspominając już o całym przemyśle mięsnym czy mlecznym i oczywiście rozrywkowym, bo o nim teraz mówimy, który ma swoje za uszami i transfobia jest jednym z wielu problemów.
Można wpłacać kasę na organizacje LGBT, kupować rzeczy fair trade, można też nie oglądać filmów wyprodukowanych przez Harveya Weinsteina, ale zawsze kupimy lub wesprzemy coś, co przyczynia się pośrednio lub bezpośrednio do zła. Nie da się tego uniknąć. To jak walka z wiatrakami i prosta droga do popadnięcia w paranoję i tym samym zrobienia sobie krzywdy, a przecież nie taki jest cel.
Co więc mają robić osoby chcące zagrać w "Dziedzictwo Hogwartu"? To, co powinny zrobić od początku - zdecydować w zgodzie z własnym sumieniem. Nazywanie ich jednak transfobami jest irracjonalne i dodatkowo przynosi więcej szkód niż pożytku. Z jednej strony niesłusznie wpędza w poczucie winy (chyba że ktoś faktycznie jest transfobem i się tym szczyci) i mówiąc wprost oraz bardziej przyziemnie: obrzydza hobby, a z drugiej strony robi niedźwiedzią robotę całemu środowisku LGBT - nawet czarodziejska różdżka nie pomoże tak łatwo wymazać trwającej od wielu miesięcy afery.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.