Karol Wojtyła wiedział o gwałceniu dzieci w Kościele i krył sprawców umożliwiając im dalsze polowanie na najmłodszych – to jasne dla wszystkich, którzy z przyczyn politycznych lub religijnych nie wpadli w kremówkową histerię. Jednak książka Ekke Overbeeka kryje coś znacznie gorszego niż dowody na moralną odpowiedzialność Jana Pawła II za zbrodnie wobec dzieci. Jest lustrem, w którym jako społeczeństwo musimy się przejrzeć, choć nie spodoba nam się to, co zobaczymy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Rząd PiS nie wezwał na dywanik ambasadora Królestwa Niderlandów. Nie padły zarzuty o prowadzenie wojny hybrydowej przeciw Polsce, mimo że książka holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka jest jeszcze bardziej wstrząsająca niż reportaż Marcina Gutowskiego w TVN24.
Widocznie rządzący uznali fakty ogłoszone drukiem za mniej groźne dla państwowej ideologii papizmu. Może i słusznie – w końcu komu będzie się chciało czytać ponad 500 stron w kraju, gdzie ponad połowa społeczeństwa spędziła ostatni rok nie dotykając książki (dane Krajowego Instytutu Mediów, 2022). Plus robienie z Overbeeka żołnierza jednoosobowej armii napierającej na Polskę mogłoby być absurdalne nawet dla najwierniejszych wyznawców. Co innego atak na przebrzydły TVN – to już ma partyjny sens, zwłaszcza przed wyborami. Prawda was wyzwoli, dlatego prawdę trzeba zakrzyczeć i przekuć ten krzyk w polityczne złoto – to niezaskakująca logika postępowania tej władzy i PSL-u.
Ekke Overbeek wpisuje krycie konkretnych przestępców w sutannach przez kardynała Karola Wojtyłę w kontekst tego, co robił jako papież: złagodzenia kar kanonicznych dla księży pedofilów, zlekceważenia amerykańskiego raportu z 1985 roku, obściskiwania się z seksualnym drapieżcą Marcialem Macielem Degollado i nagrodzenia ciepłą posadką w Rzymie acybiskupa Bernarda Lawa (patrona księży–pedofilów w Bostonie). Przykłady można mnożyć. Żadne dowody nie przekonają tych, dla których Karol Wojtyła stał się bożkiem. Nikt i nic ich nie przekona, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Jednak to nie wątek polskiego papieża – choć centralny dla książki Overbeeka – jest najmocniejszy.
Najbardziej przerażający obraz wyłania się w tle, na marginesach opowieści, która dotyczy realiów PRL. Dzieci są jak rozbitkowie zmywani przez fale przemocy – bezbronne, opuszczone, niechronione. Wokół nich szaleją żywioły, a o tym, komu uda się przetrwać, a kto pójdzie pod wodę, decyduje przypadek.
Oto mamy kościelny system, w którym molestowanie dzieci przez kler jest przynajmniej tysiącletnią praktyką (czego dowodzą same dokumenty kościelne). System, który przez nienaturalny przymus celibatu – wprowadzony w celu kumulowania watykańskiego majątku – produkuje hipokrytów i drapieżników seksualnych. Ludzi uważanych za bogów, którym wydaje się, że mogą więcej. I wychowują swoich wyznawców już od kołyski tak, by zagwarantować sobie, że mogą więcej.
Co mamy po drugiej stronie? Jaką siatkę bezpieczeństwa dla najmłodszych? Niestety głównie dziury. Rodziców, którzy po kościelnym praniu mózgu prędzej zganią dziecko za to, że padło ofiarą księdza–pedofila, niż mu uwierzą. Dzieci pozbawione nawet najbardziej podstawowej edukacji seksualnej, które nie wiedzą, że mają prawo powiedzieć "nie". Pozbawione języka, który pozwoliłby im opowiedzieć, co się stało, nawet gdyby zaryzykowały szczerość wobec opiekunów. I wreszcie lokalną społeczność, która rzuci się do gardła – ale skrzywdzonym dzieciom i ich rodzinom, nie sprawcom. Kler nałożył społeczeństwu wielowarstwowy knebel, by egzekwować swoje seksualne zachcianki. Drapieżcy w koloratkach są przekonani, że dzieci wyznawców należą im się jak psu miska.
W sumie trudno powiedzieć – uwaga, spojlery – co jest najbardziej uderzające w tej książce. Matki, dla których najważniejsze jest, by synowie poszli do komunii, więc nie przerywają molestowania przez katechetę, tylko zmieniają dzieciom zapięcie w spodniach, by księdzu trudniej było je rozpiąć i wyciągnąć penisa? Rodzice zgwałconego dziecka, którzy nie zgłaszają sprawy organom ścigania, tylko biskupowi, by ksiądz dobrodziej przypadkiem nie miał kłopotów? Czy może fanatyczna obrona seryjnego przestępcy przez połowę wsi, bo jest taki obrotny, że załatwił rybki do szkolnego akwarium?
Wstrząsająca prawda z książki Overbeeka i reportażu Gutowskiego, prawda, przed którą tak zawzięcie – ale bezskutecznie – niektórzy się bronią, jest taka, że księża bezkarnie gwałcili dzieci, bo społeczeństwo pozwalało im bezkarnie gwałcić dzieci. I nadal pozwala. Polacy nie są tu wyjątkiem. Podobnie nie reagowały inne społeczeństwa.
Kilkadziesiąt lat temu austriaccy dziennikarze ujawniający przestępczość seksualną księży byli wyzywani od nazistów. W Polsce kler i jego lobbyści osłaniają swoją przemoc seksualną krzykami o komunizmie. Amerykańskie organy ścigania przymykały oko na kościelną pedofilię. To, co obecnie dzieje się w naszym kraju, nie jest więc unikatowe, odmienność polega na przesunięciu tych wydarzeń o kilka dekad.
Tym, co w książce Overbeeka może być zaskakujące, to informacja, że pierwszy wyrok na księdza molestującego dziecko zapadł w Polsce już w 1948 roku, bo już wtedy, wbrew temu, co utrzymują wyznawcy Wojtyły, było to przestępstwo. I nie był to jedyny taki wyrok w PRL.
Tu jednak ujawnia się kolejna wstrząsająca rzecz. Tych wyroków było znacznie mniej niż sprawców i to nie tylko dlatego, że informacje nie docierały do organów ścigania. Część jednak przebijała się przez kościelne tabu, ale wtedy na drodze stawała Służba Bezpieczeństwa, która nierzadko wolała mieć haka na księdza–gwałciciela, niż przerwać krzywdzenie najmłodszych. Dzieci były żywym rekwizytem w rozgrywkach władz kościelnych i komunistycznych.
Przejmujące są rozmowy Overbeeka z ofiarami, które dziś mają po 60–70 lat. Trauma z dzieciństwa nadal im towarzyszy. Małe, skrzywdzone dzieci pół wieku później nadal się boją: kościoła i swoich sąsiadów. I mają powody, bo – jak dowodzi choćby znacznie późniejsza historia Mariusza Milewskiego – parafianie nadal bronią księdza–pedofila jak niepodległości i obwiniają ofiary, a władza zblatowana z klerem woli poświęcić dzieci na ołtarzu niż ścigać "ciumków" w koloratkach. Po owocach ich poznajemy.