nt_logo

Uwaga na aktorów traktujących swoje role z pasją. Doceńmy ich, zanim będzie za późno

Zuzanna Tomaszewicz

30 marca 2023, 19:44 · 5 minut czytania
Do świadomości wielu widzów wkradło się przeświadczenie, że po klapsie na planie filmowym aktor tańczy przed kamerą tak, jak zagra mu reżyser lub wytwórnia. Bez żadnego "ale". Hollywoodzkie gwiazdy coraz chętniej opowiadają o tym, co poza grą aktorską starają się wnosić do swoich ról. I jak można się domyślić, ich próby wpłynięcia na wizję reżyserską bądź sprowadzenia scenariusza na właściwy tor w oczach części publiki jawią się jako brak profesjonalizmu.


Uwaga na aktorów traktujących swoje role z pasją. Doceńmy ich, zanim będzie za późno

Zuzanna Tomaszewicz
30 marca 2023, 19:44 • 1 minuta czytania
Do świadomości wielu widzów wkradło się przeświadczenie, że po klapsie na planie filmowym aktor tańczy przed kamerą tak, jak zagra mu reżyser lub wytwórnia. Bez żadnego "ale". Hollywoodzkie gwiazdy coraz chętniej opowiadają o tym, co poza grą aktorską starają się wnosić do swoich ról. I jak można się domyślić, ich próby wpłynięcia na wizję reżyserską bądź sprowadzenia scenariusza na właściwy tor w oczach części publiki jawią się jako brak profesjonalizmu.
Aktorzy z pasją są wyjątkami. Przykład Cavilla pokazuje, że warto doceniać czyjąś pracę, bo może być za późno. Fot. kadr z serialu "Wednesday" i "Wiedźmin"; naTemat
  • Aktorzy, którzy podchodzą do swoich ról z pasją, są często doceniani dopiero wtedy, gdy jest za późno.
  • Niektórzy najpierw oskarżali Henry'ego Cavilla o niszczenie uniwersum "Wiedźmina", a potem płakali, gdy odchodził.
  • Jennie Ortedze z "Wednesday" i Zachary'emu Leviemu z "Shazam" też się dostało.

Relacja aktora i reżysera

Nauki Konstantina Stanisławskiego, nazywanego ojcem współczesnego aktorstwa, nie poszły w las. Twórcy nie tylko teatralni, ale i filmowi (choć kinematografia nie była w zakresie zainteresowań rosyjskiego artysty) do dziś biorą je sobie do serca, tym bardziej że przystępnie definiują relację między publicznością, aktorami a reżyserem i dają narzędzia do zrobienia ze sztuki wiarygodnego odbicia prawdziwej rzeczywistości.

Teoretyk zakładał, że reżyser powinien pomagać aktorom w znalezieniu "nadrzędnego celu", który popycha ich do podejmowania konkretnych działań na scenie (grania w dany sposób) i usprawiedliwia je. Chęć dążenia do jak największego realizmu sprawiła, że reżyser kładł szczególny nacisk na próby oraz szkolenia pozwalające aktorom zrozumieć uczucia i motywy swoich postaci, a następnie je zinternalizować.

"Metoda stanisławska zakładała również, że aktor powinien czerpać inspiracje z własnego doświadczenia – przywoływać z pamięci emocje, które towarzyszyły mu w podobnej sytuacji, w jakiej znajduje się w danej chwili bohater sztuki. Scenariusz nie dyktował już warunków, natomiast stanowił pewien punkt zaczepienia" – mogliśmy przeczytać w naszym tekście dotyczącym aktorstwa metodycznego.

W międzyczasie, czyli na przełomie XIX i XX wieku, o relacjach aktora i reżysera rozpisywali się także inni teoretycy. Irlandzki dramaturg George Bernard Shaw wychodził z założenia, że każdy z nich może się czegoś od siebie nauczyć. "Nie zapominaj, że choć na pierwszej próbie będziesz wiedział więcej o rolach niż twoi aktorzy, to na ostatniej próbie oni powinni wiedzieć o więcej o rolach niż ty" – wyjaśniał w książce "The Art of Rehearsal".

Aktorzy kontra wytwórnie

Obecnie mówi się, że najlepszy reżyser (i mam tu na myśli przede wszystkim twórców współczesnego kina) to osoba, która jest otwarta na sugestie ze strony zarówno obsady, jak i całej ekipy filmowej.

Aktorzy często szukają złotego środka, gdy mają problemy z wygłoszeniem swoich kwestii. Dana linijka, która sprawia artyście trudności, może zostać całkowicie wymazana ze scenariusza, bądź zastąpiona wyrazami pokrewnymi - tak, by aktor czuł się z nią komfortowo. Jest to jednak zaledwie jeden przykład sytuacji, która wymaga od aktora i reżysera odpowiedniej komunikacji.

Trzeba również pamiętać, że blockbusterowe filmy, które są nastawione na zysk i wysokie wyniki w Box Office'ie, cierpią z powodu wymagań, jakie narzucają im wytwórnia lub producenci. Rola reżysera bywa niekiedy umowna. W skrócie: "reżyser nie ma nic do gadania". Aktor, chcąc wprowadzić wygodne dla siebie zmiany m.in. w scenariuszu, stanie do walki nie tyle z kimś, kto zasiada na reżyserskim stołku, a z korporacją.

Na widok aktorów, którzy ze szczerą pasją (i radochą) podchodzą do swojego zawodu oraz ról, widzowie mogą odetchnąć z ulgą, aczkolwiek po drodze istnieje prawdopodobieństwa natknięcia się na minę w postaci zarzutów o brak profesjonalizmu i "niszczenie uniwersum".

Henry Cavill zrezygnował z roli w "Wiedźminie"

Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, Henry Cavill jest wielkim fanem "Wiedźmina" - i gier CD Projekt RED, i prozy Andrzeja Sapkowskiego. Gdy brytyjski aktor dołączył do obsady serialowej adaptacji Netfliksa, miłośnicy Geralta z Rivii mieli wobec niego duże oczekiwania i liczyli, że jego obecność na planie okaże się korzystna dla produkcji.

Owszem, z początku angaż Cavilla zapowiadał się naprawdę obiecująco. Pierwszy sezon serialu, choć miał większe i mniejsze wady, został ciepło przyjęty przez subskrybentów platformy. O drugim natomiast nie możemy powiedzieć tego samego.

W październiku ubiegłego roku Cavill ogłosił, że żegna się z rolą Białego Wilka i w czwartym sezonie odda rolę Liamowi Hemsworthowi ("Igrzyska Śmierci"). W jednym z wcześniejszych wywiadów dotychczasowy odtwórca Geralta zasugerował, że odejdzie z obsady "Wiedźmina", jeśli scenariusz nie będzie traktował z szacunkiem oryginału.

Wspomnijmy również, że po premierze pierwszej odsłony adaptacji w zagranicznych mediach pojawiła się informacja, zgodnie z którą Cavill proponował showrunnerce Lauren Hissrich zmiany w fabule serialu - tak, by była zgodna z sagą Sapkowskiego. Ba, ponoć chodził po planie z książką w ręku i służył radami osobom, które nie były zaznajomione z powieściami.

Zanim gwiazdor zrezygnował z roli w "Wiedźminie", część fanów zarzucała mu, że przyczynił się do "zniszczenia wiedźmińskiego dorobku" lub że nie zrobił wystarczająco dużo, by powstrzymać Netfliksa przed zrujnowaniem historii Geralta.

Wrogo nastawieni wobec Cavilla widzowie – jak chorągiewki na wietrze – nagle zmienili zdanie, kiedy na horyzoncie pojawiła się wiadomość o jego odejściu. Cavill chciał dobrze, ale najwyraźniej nie miał aż takiego wpływu na Netfliksa, jak zakładano.

Doceniajmy więc aktorów-pasjonatów, zanim będzie za późno. Przypadek Cavilla może być dla nas przestrogą.

Jenna Ortega zmieniała kwestie w "Wednesday"

Jenna Ortega nie chciała początkowo grać Wednesday Addams, lecz zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się, z kim będzie pracować (chodziło oczywiście o reżysera Tima Burtona). Jakiś czas temu aktorka była gościem w podcaście Daxa Sheparda "Armchair Expert", w którym opowiedziała m.in. o pracy na planie produkcji Netfliksa "Wednesday". W rozmowie z prowadzącym przyznała, że zmieniała dialogi tam, gdzie scenariusz - w jej mniemaniu - w ogóle nie pasował do jej apatycznej bohaterki.

– Kiedy przeczytałam cały scenariusz, zdałam sobie sprawę, że to jest produkcja dla młodszych widzów. (...) Myślałam, że będzie o wiele mroczniejsza – zaczęła amerykańska "królowa horrorów". – Wszystko, co robiła Wednesday, wszystko, co musiałam zagrać, w ogóle nie miało sensu z punktu widzenia jej postaci. Jej bycie w trójkącie miłosnym? Bez sensu. Była tam nawet linijka o sukience, którą chciała założyć na szkolny bal. Bohaterka miała powiedzieć: "O mój Boże, uwielbiam ją". (...) Musiałam powiedzieć: "Nie" – tłumaczyła.

Podobne zmiany wprowadziła również w innych scenach. – Chwilami na planie byłam w pewnym sensie nieprofesjonalna, bo zacząłem zmieniać kwestie. (...) Musiałam wyjaśniać, dlaczego nie mogę zrobić pewnych rzeczy. (...) Stałam się wobec Wednesday bardzo, bardzo opiekuńcza – mówiła.

Niektórzy internauci rozpisywali się później na Twitterze i TikToku, że nie chcieliby pracować z kimś, kto nie dostosowuje się do narzuconych wymagań. Dajcie dziewczynie spokój. Ona wie, co robi. I jeśli może na tym coś ugrać (lepiej zagrać), niech będzie "w pewnym sensie nieprofesjonalna".

Zachary Levi broni "Shazam"

"Shazam 2", którego budżet wyniósł 125 milionów dolarów, zdobył kiepskie oceny od recenzentów, co automatycznie przełożyło się na słaby wynik w Box Office'ie. Zachary Levi, odtwórca tytułowego bohatera, któremu widać, że zależy na granej przez siebie postaci, zachęcał ostatnio w mediach społecznościowych do wystawiania dobrych opinii produkcji DCU. "(...) jeśli film się podobał" – podkreślał aktor.

Levi padł ofiarą hejtu za swój apel. W internecie padły nawet stwierdzenia, że zachowuje się żałośnie i dziecinnie.

– Istnieje pewna grupa fanów komiksów, która – no cóż – mnie nie lubi, ponieważ mam odmienne zdanie – oznajmił w wywiadzie dla programu "The Happy Sad Confused" Josha Horowitza, odnosząc się najpewniej do fanów tzw. Snyderverse.

– To bardzo trudne, ale słuchaj, zrobiłem, co w mojej mocy. Muszę to zaakceptować. Wiem, że zrobiłem co w mojej mocy, a wszystkie inne rzeczy są poza moim zasięgiem – skwitował.

Pamiętajmy, że za każdym filmem stoją ludzie. To samo możemy zresztą powiedzieć o każdym innym miejscu pracy. Ktoś włożył w to wysiłek. Niektórzy z konieczności, bo chcą po prostu zarobić, a inni z pasji.

Levi zapewniał, że bierze pod uwagę krytykę widzów i stara się wypaść jak najlepiej. Nie podcinajmy komuś skrzydeł tylko dlatego, że nie jest zgodny z naszym wyobrażeniem fikcyjnej postaci. Aktor zafascynowany swoją rolą bywa bezsilny w starciu z wymaganiami wytwórni, dlatego adresowanie wszelakich pretensji wyłącznie do niego niszczy to, co w jego zawodzie kluczowe. Znów się powtórzę, ale chodzi o (werble) pasję.