3:00. Wypalamy ostatniego papierosa i kończymy poimprezowe rozmowy o życiu. Nogi dają o sobie znać po nocy pełnej wrażeń. Nie pamiętam, ile czasu spędziłem na parkiecie. Od śmiechu czuję ból w brzuchu. Brzmi jak opis niezłego melanżu, co nie? Byłem na SobeRrave w Krakowie i sam jestem w szoku, że bez alkoholu można tak dobrze się bawić.
Reklama.
Reklama.
SobeRrave – czy dobra zabawa bez alkoholu w ogóle jest możliwa?
Odpuszczę sobie przydługie wstępy o tym, że jestem alkoholikiem, nie piję od 1,5 roku, a w ogóle to alkohol jest zły i czas skończyć z kulturą chlania. Bla, bla, bla. Napisałem o tym całą masę tekstów i sam mam już dość tego tematu. Ale SobeRave organizowany przez Martę Markiewicz to coś, co naprawdę zasługuje na osobny artykuł.
SobeRave - mogłoby się wydawać, że te dwa słowa się wykluczają. Rave to imprezy techno. A przede wszystkim cała kultura techno. Pierwsze skojarzenia to właśnie alkohol, narkotyki, suto zakrapiane zabawy do rana. Wielkie festiwale takie jak Audioriver czy wypchane po brzegi kluby w Warszawie.
Gdy zacząłem się leczyć, musiałem na nowo nauczyć się żyć w społeczeństwie. To jak nauka chodzenia, czytania i pisania. O dziwo zabawa na trzeźwo przyszła mi w miarę łatwo. Może dlatego, że nigdy nie miałem problemu z nawiązywaniem kontaktu z drugim człowiekiem.
Sięgałem po alkohol, bo chciałem na legalu nawalić się na umór, a nie rozluźnić się przy znajomych. To rozluźnienie przyszło, dopiero gdy zacząłem chodzić na domówki, do klubów na integracje już w trakcie leczenia uzależnienia. Ale do rzeczy!
Nie chciałem iść na SobeRave. Teraz rozumiem, jaki byłem głupi
O SobeRave słyszałem od kilku miesięcy. Mam trochę trzeźwych znajomych, więc od wielkiego dzwonu migały mi przed oczami ich relacje z zabawy. Raz na sto lat wyskoczył mi też jakiś artykuł w sieci w stylu: "byłem na trzeźwej imprezie, o matko kochana, co tam się działo!".
Ale nigdy nie byłem specjalnie zainteresowany tym, żeby tam pójść. Okazuje się, że nawet w mojej trzeźwej głowie słowa "zabawa" i "trzeźwość" nie idą, a właściwie nie szły w parze.
Zawsze bawiłem się na "normalnych" imprezach i irytowało mnie to, że musiałem poczekać ze dwie godziny, bo każdy siedział z kijem w czterech literach, dopóki odpowiednio się nie zaprawił.
Myślałem: "takie są prawa melanżu". Więc po co iść na trzeźwą imprezę czy SobeRave? Żeby oglądać spiętych ludzi, udających, że dobrze się bawią? Swoją drogą, wyobrażacie sobie, żeby ktoś tańczył przy innych na trzeźwo? Teraz zdaję sobie sprawę, jaki byłem głupi.
Klub, centrum Krakowa, techno i... zero alkoholu
Weekend wieczór. Rozmawiam z dawno niewidzianą znajomą. Mówi mi, że będzie w Krakowie na SobeRave. Chwilę później dowiaduję się, że będzie tam też paru innych kolegów i koleżanek, z którymi kontakt utrzymuję głównie przez media społecznościowe.
No nic, przemęczę się, ale przynajmniej ich zobaczę - pomyślałem. Kupiłem bilety do Krakowa (przeklinam cię, PiS-ie i inflacjo), spakowałem się, wyjeżdżam. Na miejscu szybki obiadek, a chwilę po 20.00 docieramy na miejsce.
SobeRave w Krakowie zorganizowano w klubie Lastriko przy samym Rynku. Trzy dyszki za wejście, dostajesz opaskę na rękę i wbijasz. Na wejściu uderzyła mnie głośna muzyka i… pełen parkiet już od godziny 20.00.
Dosłownie, ciężko było znaleźć dla siebie przestrzeń do tańca. Na "normalnych" imprezach, zanim dojdzie do tańców hulańców i tych innych ekscesów, trzeba dobrze się upić, poczekać, aż ktoś zrobi tłum i potem dopiero ewentualnie przełamać wstyd.
Tu tego nie było. Na miejscu co najmniej 100 osób. Przekrój wiekowy od Sasa do Lasa, młodzi, dorośli, a nawet mama z nastoletnią córką. Nie wszyscy uczestnicy to osoby uzależnione. Byli abstynenci z wyboru, ale też osoby, które po prostu mało piją.
– Ja piję okazjonalnie, raz na sto lat od święta, ale nie potrzebuję używek, żeby dobrze się bawić, dlatego tu jestem – słyszę. – Ja nie jestem w terapii, po prostu nie piję, bo nie czułam się dobrze po alkoholu – mówi kolejna osoba.
"Dobra, idziemy się napić"
– Dobra, idziemy się napić – rzuca znajomy, wywołując nasze rozbawienie. Podchodzimy do baru, kupujemy bezalkoholowe drinki. Wrzaski, śmiechy, zdjęcia, atmosfera jak na każdej innej imprezie. No prawie…
Gdyby do klubu przyszedł ktoś z zewnątrz, w życiu nie domyśliłby się, że to trzeźwa impreza. Ba, stojąc na papierosie, ciężko było nam rozpoznać, kto wychodzi z naszego klubu, a kto z okolicznych barów.
Ale w przeciwieństwie do "normalnych" zabaw, tu panowała pełna kultura. Nikt się nie słaniał, nie przewracał, nie wszczynał pijackich burd, nie awanturował się z barmanem czy kolegą. Nie nagabywał dziewczyn. Zero macania, zionięcia alkoholem, bełkotu, czy innych kompromitujących sytuacji.
To zabrzmi strasznie, wiem, może nie wypada mi o tym mówić. Ale pierwszy raz byłem w klubie, gdzie zastałem czystą toaletę. Tam wszystko lśniło. Podkreślę jeszcze raz: klub, centrum miasta, impreza w weekend.
"Sama jestem w szoku, że aż tak dobrze się bawiłam"
Na miejscu od uczestników można było usłyszeć dwie rzeczy: "Sama jestem w szoku, że aż tak dobrze się bawiłam" oraz "Jestem strasznie wdzięczny Marcie, że organizuje te wydarzenia. Niesamowita robota".
Impreza zaczęła się o 20:00, a skończyła się chwilę po 24:00. Ktoś mógłby powiedzieć, że wcześnie, ale zazwyczaj do "normalnych" do klubów chodzi się po 22:00 i siedzi się tam do około 2:00. Tu cztery godziny i tu cztery godziny.
Po melanżu, jak to melanżu, czas na after. W mieszkaniu, gdzie spaliśmy, rozmowy trwały do 3:00. Najlepszym elementem całego przedsięwzięcia był poranek. Wstajemy o 9:00 i… nie ma kaca. To najcudowniejsze uczucie na świecie.
"Super impreza. Dobry, bezpieczny klimat! Dzięki", "Wytańczyłam się za cały ostatni rok! Polecam każdemu!", "Co tam się działo !!! Sztos" – czytam w komentarzach opublikowanych na stronie wydarzenia.
Kolejny SobeRave? Już 20 maja o 20:00 w Elementy by Komu Komu na Krakowskim Przedmieściu 5. Jedno jest pewne - mnie tam nie zabraknie.