Czy to początek końca Zjednoczonej Prawicy? W ostatnich godzinach jesteśmy świadkami wielkiego konfliktu pomiędzy PiS a Suwerenną Polską. Teraz media donoszą, że umowa koalicyjna obu ugrupowań przestała obowiązywać. A to oznaczałby walkę o listy wyborcze na jesienne wybory parlamentarne.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Sytuacji świadczących o konflikcie w Zjednoczonej Prawicy nie brakowało od miesięcy, ale teraz w obozie władzy aż wrze. I tak naprawdę nie wiadomo, czy za pół roku Suwerenna Polska wystartuje w wyborach na wspólnych listach z Prawem i Sprawiedliwością.
Zagotowało się 3 maja przy okazji konwencji krajowej partii Ziobry, na której jego Solidarna Polska zmieniła się w Suwerenną Polskę. W wydarzeniu ziobrystów nie wziął jednak udziału żaden polityk Prawa i Sprawiedliwości, mimo że oba ugrupowania współtworzą przecież rządową koalicję. Zaproszenia nie dostał nawet Jarosław Kaczyński.
Na konwencji ziobrystów nie zabrakło za to ostrych słów w kierunku Unii Europejskiej, ale też "ukrytych" przytyków pod adresem szefa rządu. "Mała partia, ok. 1 proc. poparcia, ogłasza, że to ona będzie bronić suwerenności Polski? Zmiana nazwy nic nie zmieni. Tylko Prawo i Sprawiedliwość może zapewnić Polsce wolność i rozwój" – napisał Ryszard Terlecki na Twitterze i szybko doczekał się riposty.
Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości z Suwerennej Polski, wytknął Terleckiemu jego osobisty wynik w ostatnich wyborach do Sejmu. – Ma różny styl pan marszałek "1 proc." Terlecki – skwitował Woś w programie "Newsroom" Wirtualnej Polski. Wypomniał też, że ostatnich wyborach parlamentarnych obecny wicemarszałek Sejmu ledwo co dostał się do Sejmu. – Miał dokładnie 1,59 proc. głosów – sprecyzował wiceminister.
Nieoficjalnie: Kaczyński i Ziobro zrywają umowę koalicyjną
Czy na pół roku przed wyborami jesteśmy świadkami początku końca Zjednoczonej Prawicy? Jak podaje nieoficjalnie Wirtualna Polska, "umowa koalicyjna między partiami Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przestała obowiązywać".
Mówią o tym anonimowo zarówno politycy PiS, jak i Suwerennej Polski. A to oznacza, że dziś nie wiadomo, na jakie miejsca na listach mogliby liczyć politycy Ziobry. O ile w ogóle dojdzie do wspólnego startu w wyborach. "Ludzie premiera Morawieckiego, gdyby mogli, pozbyliby się ziobrystów i postawili na sojusz z Bezpartyjnymi Samorządowcami" – czytamy.
– Każdy chce wyszarpać mandaty, dlatego politycznie to będzie najbardziej "krwawa" i bratobójcza kampania – mówi portalowi jeden z czołowych polityków obozu władzy. Inny dodaje, że "nikt nie może być niczego pewny". I nie ma wątpliwości, że "powrotu do ustaleń z 2019 roku już nie ma".
Z ustaleń dziennikarzy wynika, że partia Ziobry chciałaby wystartować z list PiS, ale stawia warunki: nie ma być to start z list Komitetu Wyborczego PiS, tylko z komitetu koalicyjnego. A wtedy Suwerenna Polska mogłaby liczyć na miliony złotych z subwencji budżetowej.
Wyjaśnimy tylko, że do tej pory było tak, że ziobryści trafiali na wyborcze listy PiS, ale nazwa i logo ich formacji nie były umieszczane na kartach do głosowania. Tak, jakby partia Ziobry w ogóle nie istniała.
Ziobryści twierdzą też, że zostali oszukani, bo PiS "obiecało sprawiedliwy podział pieniędzy z subwencji", ale ich partia "nie dostała nic". Dodają też, że nie tylko o pieniądze chodzi.
– Mamy już ugruntowaną pozycję, a wiemy, że PiS będzie chciało polować na naszych posłów, będzie próbowało nas rozbić. Potrzebujmy zatem demonstracji jedności. Jesteśmy samodzielną partią, nie żadną przystawką – stwierdza jeden z polityków z Suwerennej Polski.