Potem pojawiła się wojna w Ukrainie, a prezydent nagle został mężem stanu, orędownikiem wolności, kolegą Joe Bidena i przyjacielem Wołodymyra Zełenskiego. Nikt już nie pamiętał o homofobicznych występach, podpisywaniu wszystkiego, co podrzuci się na biurko i wielokrotnym łamaniu Konstytucji.
Andrzej Duda, by zostawić po sobie lepsze wrażenie, miał w zasadzie jedno zadanie – milczeć. Siedzieć w pałacu i czekać na wyniki wyborów. A w zasadzie nawet nie na wyniki wyborów, a na koniec kadencji. Czyli robić to, co robił dotychczas. No ale Duda nie poradził sobie nawet z tym.
Jak widać z Nowogrodzkiej wyjdziesz, ale Nowogrodzka nie wyjdzie z ciebie nigdy. Duda wyłożył się na ostatniej prostej – podpisał być może najbardziej skandaliczną spośród najbardziej skandalicznych ustaw w wydaniu rządu.
Dalej nie mogę wyjść z szoku, że w otoczeniu Dudy nie pojawił się żaden życzliwy człowiek, doradca, urzędnik, ekspert od wizerunku, PR, czy członek rodziny, który wyjaśniłby mu, jakie konsekwencje poniesie za przyjęcie "lex Tusk".
Duda powinien przejść do historii najnowszej polityki jako przykład człowieka, który na własne życzenie najprawdopodobniej zniszczył sobie życie zawodowe. I to jedną decyzją, a właściwie nie decyzją, a podpisem.
W 2025 roku Duda będzie miał 53 lata. Co potem? Bardzo możliwe, że nic. Jego jedyną możliwością może być grzanie fotela w krakowskim domu i oglądanie z daleka, co dzieje się na scenie politycznej.
Z jednej strony nic nierobienie i życie na koszt podatnika w tak młodym wieku brzmi fajnie. Ale jeśli przyjrzeć się temu bliżej, to wcale takie nie jest. Duda nadchodzące kilkadziesiąt lat życia może spędzić ze świadomością, że zmarnował możliwości zarobkowe, wizerunkowe i zawodowe. Ba, przez najbliższe lata będzie się za nim ciągnęło widmo Trybunału Stanu.
Człowiek-nikt wyciągnięty z kapelusza przez Jarosława Kaczyńskiego dostał szansę, której nie dostał jeszcze nikt. Został przywódcą państwa, władowano w niego miliony partyjnej kasy, zrobiono z niego lidera.
Potem cały potencjał zmarnował na usługiwanie partii. Ale po latach dostał drugą szansę – na wybicie się na niezależność i zrobienie kariery po prezydenturze. A Duda nie wykazał się nie tylko elementarną przyzwoitością, ale przede wszystkim jakimś elementarnym sprytem, umiejętnością zadbania o własne interesy.
Wyobraźcie sobie, że dostajecie taki dar od losu, a potem marnujecie go dwukrotnie przez własną głupotę. Boli, co nie? Jak o tym pomyślę, to nawet zaczynam mu współczuć.
A wiecie, co jest najlepsze? Jeszcze, żeby Duda faktycznie złamał prawo, bo dzięki temu uda mu się powalić Tuska, zniszczyć Platformę Obywatelską i zacementować rządy Morawieckiego po wsze czasy, to przynajmniej byłaby w tym jakaś logika.
Ale wybory są już za pięć miesięcy. Ta komisja nie zrobi absolutnie nic. Absolutnie nikt nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Tusk może podobnie jak Gronkiewicz-Waltz ignorować wezwania i raz za razem wygrywać w sądzie sprawy o kary finansowe.
Ten sąd kapturowy zostanie śmiesznym wspomnieniem, a smród za Dudą będzie się ciągnął jeszcze długo po wyborach. Tego nie da już się przykryć. Nie zrobią tego żadne pieniądze, żadne obietnice, ani żadne wagony z kiełbasą wyborczą.
O "lex Tusk" powiedziano już wszystko, co można było powiedzieć. To podeptanie Konstytucji, bolszewickie prawo, zalążki dyktatury – to wszystko już słyszeliśmy. Ale najwyższy czas powiedzieć wprost: – Andrzeju Dudo, to powinien być twój koniec.