Krzysztof Gonciarz spędził miesiąc bez internetu. Teraz wrócił. "Nie sądziłem, że będę tak przytłoczony" [wywiad]
Michał Mańkowski
01 lutego 2013, 19:20·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 01 lutego 2013, 19:20
Wytrzymałbyś miesiąc bez internetu? Może być trudno, prawda? Znany producent sieciowego wideo Krzysztof Gonciarz postanowił spróbować. Przez cały styczeń żył kompletnie odcięty od sieci. Bez e-maili, bez Facebooka, bez internetu w telefonie, bez przelewów. Wszystko na bieżąco relacjonował na YouTube. Oczywiście nie osobiście, filmy w jego imieniu wrzucali znajomi. Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale podobno można się przyzwyczaić. Od dzisiaj, czyli 1 lutego, Gonciarz znów jest online. – Nie sądziłem, że po powrocie do internetu będę czuł się tak przytłoczony – mówi w rozmowie z naTemat.
Reklama.
Skąd w ogóle pomysł, żeby na miesiąc odciąć się od internetu? Pamiętam, jak kiedyś znajomy po kilku dniach bycia offline żartował, że potrzebny był mu respirator, bo nie mógł wytrzymać. Ty wyłączyłeś się na cały styczeń.
Pierwszym punktem wyjścia była chęć zmierzenia się z samym sobą. Moja praca, czas wolny i w zasadzie wszystko, co robię na co dzień, zaczęło kręcić się wokół internetu. Poczułem, że jestem w pewien sposób "uzależniony" i nie za bardzo mogę bez tego funkcjonować. Chciałem się po prostu z tym zmierzyć. Z drugiej strony, ta cała otoczka, dzięki której robiłem wszystko w pewien sposób publicznie. Było to lekkie zmiękczenie całej idei, ale skoro w jakiś tam sposób jestem osobą publiczną, to może moja akcja trochę spełniła funkcję społeczną.
Wytrzymałbyś, gdyby nie było relacji na YouTube i Facebooku?
Myślę, że tak. Robiłbym dokładnie to samo, bo z wyjątkiem kilku akcji nie starałem się, żeby to wszystko było jakoś wyjątkowo medialne. Nie próbowałbym pewnie zamówić czegoś z internetu lub żartować z trollowania i prowokowania ludzi. Sam dla siebie bym tego nie robił, a w internetowej relacji miało to jakieś uzasadnienie.
Jak rozwiązałeś brak internetu z koniecznością wrzucania relacji do internetu i animowaniem swojej społeczności?
Nagrywałem i montowałem wszystko "na sucho", a ktoś w moim imieniu po prostu wrzucał je do internetu. Oprócz mnie przy akcji pracowały jeszcze dwie osoby: moja dziewczyna i Łukasz, z którym współpracujemy od dawna przy dużej części programów rozrywkowych.
Pierwszy dzień bez internetu
To, co w całej akcji ciekawi chyba najbardziej – co robiłeś przez ten miesiąc? Ja z internetu korzystam kilkanaście godzin dziennie: w pracy, w domu. I ciężko mi to zmienić.
(śmiech) Za każdym razem, kiedy słyszę to pytanie, utwierdzam się w przekonaniu, że cała akcja to był dobry pomysł. Z punktu widzenia zwykłego internauty wydaje się to trudne i niepraktyczne, ale w rzeczywistości nie ma aż takiej tragedii. Ogólnie rzecz biorąc, postawiłem na rozwój i konsumpcję kultury. Strasznie dużo czytałem, uczyłem się i poznałem trochę nowych rzeczy. Pracowałem nad swoimi programami, wymyślałem nowe projekty i sporo też pisałem. Muszę przyznać, że to był naprawdę miły i owocny sposób spędzania czasu. A już na pewno bardziej owocny od tego spędzanego w internecie.
Przeglądając YouTube'ową relację z całego miesiąca zauważyłem, że stawiałeś przed sobą różne wyzwania np. bezczynne siedzenie przez godzinę. Skąd w ogóle takie pomysły?
Z tym było dość zabawnie, bo sam złapałem się na tym, że kiedy nie mam dostępu do internetu, to potrafię nagle niekontrolowanie się zamyślić. Robię kawę i nagle orientuję się, że minęło 15 minut, a ja wpadłem w taki totalnie dziwny, zamyślony stan. Na co dzień wszyscy zasuwają, żyją w niesamowitym pędzie. Ponieważ miałem trochę więcej czasu, zacząłem spędzać go właśnie na takim zamyślaniu się. W głowie dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Postanowiłem spróbować posiedzieć w mieszkaniu godzinę "sam ze sobą". Pierwsze minuty były ciężkie, ale potem leci bardzo szybko. Nie chcę, żeby to zabrzmiało, jakbym tracił czas, ale czasami fajnie pozwolić dojść do głosu swojej własnej głowie, żeby nie być przytłoczonym przez otoczenie. To dziwny, jak na XXI wiek proces, ale dla mnie bardzo pozytywny.
Wziąłeś się też za gotowanie i odchudzanie? Jak poszło?
W jak najbardziej pozytywną stronę. Gotuję już chyba na całkiem niezłym poziomie. Ale ważne, żeby teraz nagle nie rzucić tego wszystkiego tylko dlatego, że skończył się "miesiąc bez internetu". Bardzo łatwo wszystko przekreślić. Nie warto wychodzić z założenia w stylu "OK, miesiąc minął, to teraz będę siedział ciągle na Facebooku". To byłoby wyrzucenie całej idei do kosza.
Przeglądając relację zauważyłem, że byłeś w Krakowie i Wrocławiu. Miesiąc bez internetu zmusił Cię do częstszego wychodzenia z domu?
We Wrocławiu byłem na autorskim spotkaniu, które – co zabawne – wymyśliłem właśnie podczas tej godziny bezczynności. Ale generalnie raczej siedziałem w domu, a towarzysko wychodziłem z tą samą częstotliwością, co zawsze. No może takie wyjścia na dwór dla samego przejścia się były częstsze.
No dobra, czego brakowało Ci najbardziej?
To ciekawe, bo najbardziej brakowało wszystkich rzeczy związanych z pracą, a nie tych z typowo towarzyskiej i rozrywkowej warstwy internetu. Poza tym dość mocno odczuwałem brak praktycznych narzędzi i opcji, których potrzeba do codziennego życia np. przelewów bankowych. Uwierz mi, korzystanie z banków bez internetu to koszmar. Bolał też brak sklepów internetowych no i oczywiście e-maila. Tylko że również w tym wymiarze zawodowym, a nie towarzyskim. Nie miałem problemu z tym, że nagle na Facebooku nie mogę pogadać ze znajomymi.
Co do samej pracy. Jak reagowali Twoi kontrahenci, partnerzy? Przecież nagle zniknąłeś na miesiąc.
Sam sobie narzuciłem takie wyzwanie i byłem w stanie znieść to wszystko. Ale w momencie, kiedy swoim postanowieniem utrudniałem życie innym, to czułem się trochę winny i nie do końca fair. Zdarzało się, że ktoś dzwonił i pytał, czy robię sobie żarty, bo przecież mamy projekt do zrobienia. Co innego, gdy robisz to sam dla siebie, a co innego, gdy przeszkadzasz innym. Ale z drugiej strony nie ma chyba żadnego dobrego momentu na takie doświadczenie. Zawsze ktoś będzie poszkodowany.
Ustawiłeś na mailu, jakąś wiadomość zwrotną, żeby chociaż wiedzieli, o co chodzi?
Ponad cztery tysiące, ale w większości to spam i powiadomienia, a nie prawdziwe maile. Niestety i tak trzeba wszystkie przejrzeć i sprawdzić, które są istotne. To trochę przytłaczające.
Było coś, z czym absolutnie nie dałeś sobie rady bez internetu?
W moim przypadku była to konieczność księgowego rozliczenia mojej firmy za poprzedni miesiąc, więc taki bardzo praktyczny wymiar. Wszystko jest online, wszystkie faktury są na mailu itd. To był jedyny moment przez cały miesiąc, kiedy musiałem skorzystać z internetu. Wolę nie zaczynać z Urzędem Skarbowym.
Przekazy pocztowe i brak Allegro
Miałeś jakiś moment kryzysu, w którym chciałeś przestać, bo czułeś nieodpartą potrzebę wejścia do internetu?
To właśnie ten moment z księgowością, ale to nie była moja zachcianka. Jeżeli chodzi o nieodpartą potrzebę bycia online, to kompletnie tego nie miałem. Sam się sobie dziwiłem, bo spodziewałem się, że będzie mi to towarzyszyć przez spory czas. Co prawda, na samym początku jeszcze naturalnie pojawiały się takie myśli, ale bardzo szybko całkowicie straciłem na to ochotę. Przestałem w ogóle myśleć w kategorii, czy mi się uda wytrzymać, czy nie. Po dwóch tygodniach nie zastanawiałem się już nad tym, że nie mam internetu. To stało się naturalne. Dostawałeś też sporo listów i paczek od widzów. Sam ich o to prosiłeś?
Tak, łącznie przyszło ich kilkaset. Nawet nie wszystkie jeszcze otworzyłem. W salonie leży wielki wór korespondencji i nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać. Oprócz zwykłych listów ze słodyczami itd. widzowie na wiele sposobów bawili się konwencją. Ktoś próbował ułożyć rebus albo wysłał pudełko po butach wypełnione pogniecionymi gazetami. Na dole był napis "pudło ze spamem". Ktoś inny wysłał na płycie screeny z Facebooka i YouTube lub filmy pornograficzne. Ludzie czuli ten klimat i starali się przetłumaczyć internet na świat pozainternetowy. Ta analogowa korespondencja okazuje się rządzić innymi zasadami niż komentarze w internecie. Jest dużo bardziej elegancka, może nawet intymna. Wiadomo, że jeżeli ktoś mnie nie lubi, to nie będzie się mu chciało nic wysyłać. W internecie nie ma tej bariery i dlatego jest tyle negatywnych emocji.
Co z "miesiąca bez internetu" wyjątkowo utkwiło Ci w pamięci?
Pamiętam, jak próbowałem kupić specjalną żarówkę, której nie ma w zwykłych sklepach. Nie mogłem korzystać z internetu, więc musiałem znaleźć specjalistyczny sklep. To było okropne przeżycie, te wszystkie infolinie to jakiś XIX wiek. Nie da się z tego korzystać. Wydałem koło dwudziestu złotych i nic się nie dowiedziałem. Śmiesznie było też z robieniem przekazu pieniężnego na poczcie. To dziesięć razy dłuższe i bardziej skomplikowane niż zwykły przelew internetowy. Zabawnie też sprzedawałem telefon. Nie przez Allegro, tylko w zwykłym lombardzie. Uderzyło mnie, jak szybko z poziomu handlu internetowego przenosi się na poziom – na dobrą sprawę – sklepikarstwa. Tam ceny są umowne, a liczy się "podejście przeciwnika" w targowaniu. W internecie tego nie ma, bo w mniejszym lub większym stopniu sieć reguluje ceny.
Zdarzało się, że zaglądałeś komuś przez ramię, żeby zobaczyć, "co słychać" w internecie?
Nie prowokowałem specjalnie takich sytuacji, ale jak ktoś chciał mi pokazać jakiś filmik na YouTube, to nie robiłem cyrku w stylu "o, nie używam internetu, zatykam uszy i wychodzę". Sam z internetu nie korzystałem.
Miesiąc bez internetu dla branży internetowej może być zabójczy. Jak mają się statystyki Twoich mediów?
Nie było spektakularnych spadków. Wszystko poszło do góry, oba moje kanały na YouTube zyskały na oko po dziesięć tysięcy subskrypcji. Facebook też się rozwinął. Trzeba pamiętać, że tak naprawdę ja byłem ciągle obecny w internecie, mimo że sam z niego nie korzystałem.
Minął miesiąc. Dziś jesteś pierwszy raz od dawna online. Jak wyglądał "powrót"? Zaplanowałeś, co chcesz zrobić, w jakiej kolejności, czy po prostu usiadłeś do komputera?
Zastanawiałem się, jak to rozwiązać i zdecydowałem się zrobić streaming na żywo. Siedziałem przed kamerką i komentowałem na bieżąco, co właśnie robię. Patrzyłem na maila, Facebooka itd. Pootwierałem te wszystkie puszki pandory i muszę przyznać, że poczułem się tym bardzo przetłoczony. Nie myślałem, że ten moment będzie tak wyglądać. To naprawdę okropne uczucie i ciągle jestem w autentycznym szoku, że tak to odebrałem. Internet jest dla mnie czymś naturalnym, wychowałem się na nim. Wiem, jak działa, bo używam go od lat. Niestety było naprawdę nieprzyjemnie, kiedy wróciłem.
Miesiąc bez internetu – dzień ostatni
Będziesz teraz w jakiś sposób ograniczał korzystanie z internetu?
Nie mam jeszcze gotowej recepty, ale chciałbym opracować jakiś model, który pozwoli trzymać internet w ryzach. Jestem teraz bardziej świadomy i nie chciałbym spędzać tyle czasu w internecie. Po tym miesiącu bardzo klarownie widzę zalety i wady korzystania z sieci - które ułatwiają życie, a które tylko kradną czas i niepotrzebnie absorbuję uwagę. Myślę, że można nazwać je agregatorami treści. Masz dużo informacji naraz, nie możesz się skupić, utrudniają koncentrację, a tak naprawdę nie dają nic w zamian.
Nie chcę wyjść na gościa, który posiedział miesiąc offline i teraz uważa się za nie wiadomo kogo. Po prostu może mi się już to znudziło. Spróbuję sobie wyznaczyć bardzo ostre ramy czasowe np. 30 minut dziennie online. I tyle. Tym zakończonym właśnie projektem chciałbym wymusić bardziej długofalową zmianę.
Na koniec muszę jeszcze zapytać o jeden z Twoich nowych projektów, czyli Krzysztofa Kanciarza. Robi furorę w internecie.
Pomysł na Kanciarza wziął się z obserwacji całej masy przedsięwzięć, które są prowadzone na serio przez różne szkoły biznesu. Starają się nauczyć ludzi zarabiania, a tak naprawdę to taka beztreściowa i abstrakcyjna gadka, w której motywujesz ludzi. My stworzyliśmy Krzysztofa Kanciarza, postać, która mimo iż ciągle mówi, to tak naprawdę nic nie mówi. Zyskał naprawdę fajną popularność, zwłaszcza w środowisku branży IT, gdzie ludzie go kojarzą i się z niego śmieją. Jestem z niego naprawdę zadowolony.
Mam wrażenie, że Kanciarz wyszedł naprawdę dobrze, bo w komentarzach niektórzy traktują go naprawdę poważnie.
Takie komentarze zawsze nas bawią, bo fakt, że ktoś wziął nasz żart na serio, znaczy, że zrobiliśmy go naprawdę dobrze. Ja lubię bawić się takim performancem. To nie jest tylko program, tworzymy całą fikcyjną postać z osobowością. Nie występuje tylko na YouTube, ale jest obecny również w innych mediach społecznościowych.
Tutaj znajdziesz całą relację Krzysztofa Gonciarza z "miesiąca bez internetu".