W środę Mateusz Morawiecki spotkał się z Andrzejem Dudą w Pałacu Prezydenckim. Wiadomo, że obaj politycy rozmawiali przez ponad godzinę, jednak powód spotkania owiany jest tajemnicą. Można jedynie się domyślać, że chodzi o niedzielne wybory – PiS nie ma szans na parlamentarną większość, a to prezydent musi wyłonić nowego szefa rządu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O czym Mateusz Morawiecki rozmawiał z Andrzejem Dudą? Tego oficjalnie na razie nie wiadomo, ponieważ szczegóły środowego spotkania w Pałacu Prezydenckim owiane są wielką tajemnicą.
Kancelarie premiera i prezydenta milczą w tej sprawie. Z nieoficjalnych doniesień wynika natomiast, że obaj politycy mieli rozmawiać przez ponad godzinę.
Morawiecki pojechał do Dudy. Spotkanie owiane wielką tajemnicą
Wygląda również na to, że o tym spotkaniu opinia publiczna miała się nie dowiedzieć. – W pewnym momencie zobaczyliśmy wjeżdżającą kolumnę samochodów Służby Ochrony Państwa. O ile w pierwszą stronę nie byliśmy w stanie potwierdzić, kto był pasażerem, to już w drugą stronę byliśmy w stanie zobaczyć, że to premier – relacjonował reporter TVN24 Jan Piotrowski.
Nie wiadomo także, kto wyszedł z inicjatywą zorganizowania spotkania oraz czy w najbliższym czasie odbędą się rozmowy Andrzeja Dudy z liderami ugrupowań opozycyjnych, które po niedzielnych wyborach parlamentarnychdysponują większością w Sejmie (Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Lewica mają w sumie 248 mandatów).
Od razu pojawiły się jednak spekulacje, że środowe spotkanie Morawieckiego z Dudą miało związek z decyzją, jaką musi podjąć prezydent w sprawie powołania nowego rządu.
Dopytywana, czy Andrzej Duda zaprosi do Pałacu Prezydenckiego liderów ugrupowań, które dostały się do Sejmu, powiedziała, że "nie wyklucza żadnej opcji". Poinformowała też, że nie ma jeszcze terminu pierwszego posiedzenia Sejmu (ostateczną datą jest 14 listopada).
Kto i kiedy stworzy nowy rząd?
Odnosząc się do terminu ewentualnego powołania rządu tworzonego przez obecne partie opozycyjne, Paprocka powiedziała, że w Konstytucji są precyzyjnie określone terminy i kroki do powołania rządu. – W ostatnich latach tylko raz doszło do powołania rządu dopiero w tzw. trzecim kroku, to był rząd pana premiera Belki w 2004 roku – stwierdziła.
W Konstytucji znajdują się trzy możliwe kroki wyłonienia nowego rządu. W pierwszym to prezydent desygnuje premiera, tyle że zaproponowany przez niego rząd, aby uzyskać wotum zaufania, musi zdobyć poparcie bezwzględnej większości w Sejmie. A tej PiS nie ma, ponieważ będzie dysponował w parlamencie 194 mandatami.
Jeśli ta próba zakończyłaby się niepowodzeniem, inicjatywę przejmuje Sejm. Wówczas premier i rząd potrzebują bezwzględnej większości głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Gdyby w tej sytuacji nie udało się powołać rządu, inicjatywa wraca do prezydenta, a do wotum zaufania potrzebna jest wtedy zwykła większość.
Do tej sprawy Paprocka odniosła się także w środę w Polskim Radiu. Jak mówiła, "sytuacja, z którą mamy do czynienia w tej chwili, jest o tyle specyficzna, że Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory", natomiast wolę sformułowania rządu zgłaszają trzy ugrupowania, które "nie startowały jako formalna koalicja i zajęły odpowiednio drugie, trzecie i czwarte miejsce".
– I to nie jest taka naturalna sprawa, bo mamy do czynienia z koalicją na poziomie pewnych deklaracji liderów politycznych, a nie formalną koalicją w rozumieniu prawa wyborczego. Gdyby te partie startowały jako koalicja z jednej listy, to sytuacja dzisiaj wyglądałyby inaczej – stwierdziła.
PiS rękami Dudy zastawi pułapkę na opozycję?
Jak informowaliśmy w naTemat.pl, opóźnianie momentu stworzenia nowego rządu przez dotychczasową opozycję może dać też PiS-owi do ręki dodatkowy oręż. Jak wskazują eksperci, nowy gabinet będzie miał rekordowo krótki czas na przyjęcie nowej ustawy budżetowej. A jeśli nie zdąży, Andrzej Duda będzie mógł po prostu rozwiązać parlament.
Jak zauważa "Rzeczpospolita", problemem jest pewna luka w Konstytucji. Sejm ma bowiem cztery miesiące na uchwalenie budżetu od momentu przedstawienia projektu przez rząd.
Jednak nigdzie nie jest powiedziane, od kiedy liczy się ten termin w przypadku zmiany władzy. Konstytucjonaliści oceniają, że powinien liczyć się od momentu złożenia projektu przez nowy rząd – jednak istnieje precedens z 2006 roku, kiedy ówczesny prezydent Lech Kaczyński groził nowymi wyborami przez to, że nowy parlament nie zdążył z uchwaleniem budżetu.
Politycy KO, z którymi rozmawiała "Rz", są świadomi zagrożenia i deklarują, że projekt nowego budżetu będzie gotowy i złożony jeszcze przed końcem roku.