Jacek T., który w warszawskim Śródmieściu podpalał samochody, został właśnie złapany przez policję po raz trzeci. Warszawiacy pytają: czemu on nie siedzi w więzieniu?! – Nie powinien być na wolności. Są środki ku temu, żeby nie był – mówi nam prof. Piotr Kruszyński, specjalista od prawa karnego.
Mieszkańcy pytają: jak to możliwe, że on wciąż nie siedzi? I oskarżają o opieszałość policję. Ale w tej sprawie funkcjonariusze zrobili, co tylko mogli – i więcej już zrobić nie mogą. – Ten mężczyzna został zatrzymany przez policję już po raz trzeci. Miał postawiony zarzut zniszczenia mienia o znacznej wartości, był aresztowany, 10 stycznia wyszedł na wolność. Naszą rolą było zatrzymanie. O wszystko inne proszę pytać sąd i prokuraturę – mówi nam Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
Powinien siedzieć!
W 2011 roku Jacek T. jakimś cudem wywinął się od odpowiedzialności za podpalenia. W lutym 2012, gdy o sprawie mówiła cała Polska, miał mniej szczęścia. Policja go zatrzymała, a sprawa trafiła do prokuratury. Ale nawet wtedy T. się niczym nie przejął. Na Facebooku pisał, że oskarżenia są bezpodstawne i że jeszcze otrzyma odszkodowanie. Za które "zrobi sobie dobry melanż".
Z początku organy ścigania chciały tylko stosować nad podejrzanym dozór policyjny, ale ostatecznie – zresztą po medialnych protestach – podpalacz trafił do aresztu
tymczasowego. Wyszedł z niego 10 stycznia tego roku. I, jak widać, nie przestał podpalać samochodów. Zdaniem prof. Piotra Kruszyńskiego, karnisty z Uniwersytetu Warszawskiego, sąd mógłby zamknąć Jacka T. w areszcie i tam trzymać nawet dłuższy czas.
– Są takie środki, które mogłyby zatrzymać go w areszcie. To obawa o kontynuowanie działalności przestępczej. Taka obawa jest podstawą do umieszczenia podejrzanego w areszcie. Zapewnia to nie tylko polskie prawo, ale i Europejska Konwencja Praw Człowieka. I ten człowiek powinien siedzieć w areszcie – podkreśla prof. Kruszyński. Jego zdaniem, teraz sąd zapewne ponownie zaaresztuje podpalacza.
Bandyta...
Niestety, fakt, że po raz trzeci Jacek T. został złapany na tym samym, nie przyspieszy procesu ani decyzji wymiaru sprawiedliwości. – Jeśli chodzi o długość postępowania, to jest to jeden z koszmarów polskiego sądownictwa. Ale to zupełnie oddzielny temat, który wymaga zmiany prawa – podkreśla prof. Kruszyński.
Co więcej, powtarzalność podpaleń może sprawić, że sąd zacznie się zastanawiać nad poczytalnością podejrzanego. Co prawda, jak donosił "Super Express" w listopadzie 2012, biegli psychiatrzy sądowi uznali wtedy 23-latka za poczytalnego i zdolnego do odpowiadania za swoje czyny przed sądem. Ale to wcale nie znaczy, że teraz będzie podobnie. – Jeśli został złapany na tym samym po raz trzeci, a nikogo nie zabija, nie kradnie, tylko podpala, to sąd może go ponownie skierować na obserwację psychiatryczną – mówi nam anonimowo biegły psychiatra, który ze względu na niedawną nagonkę na naukowców wypowiadających się o konkretnych przypadkach, woli nie ujawniać nazwiska. I bynajmniej nie będzie to, zaznacza nasz rozmówca, ingerencja taty-prawnika, który miałby szukać sposobu na wyciągnięcie syna z tarapatów. Niepoczytalność jako linię obrony, przyjętą przez mecenasa T., sugeruje bowiem wielu internautów.
Czy piroman?
Co prawda, prawdopodobieństwo, że Jacek T. był niepoczytalny, jest znikome, ale istnieje. Teraz 23-latek, gdy został złapany, był pod wpływem alkoholu, co dodatkowo działa na jego niekorzyść, ale nie zmienia to faktu, że może być on piromanem. To jedno z tych schorzeń psychicznych, które nawet dla lekarzy bywają owiane tajemnicą. Wiadomo bowiem, że jest to "chorobliwa skłonność do podpalania", a palaczom sprawia przyjemność oglądanie ognia, widok ten ich fascynuje.
Pytanie tylko: dlaczego? Na to już trudniej odpowiedzieć i jest to sprawa wysoce indywidualna. Istnieje teoria, która mówi, że za piromanię odpowiadają zmiany w mózgu – działanie pewnych neuroprzekaźników jest zaburzone, co prowadzi do problemów z kontrolowaniem swoich popędów. Inne tezy zakładają, że piromania to zaburzenie stricte psychiczne. Piromani nie potrafią sobie radzić ze stresem i napięciem. Niektórzy w ten sposób mogą wyrażać swoje emocje, jeśli nie potrafią normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Dla innych wywołanie pożaru może być wyrazem seksualnego niespełnienia. Piromania może też wynikać z pewnych dziecięcych doświadczeń – i bynajmniej nie związanych z ogniem jako takim.
Biegli może ocenią
Oczywiście, stwierdzić to mogą tylko biegli psychiatrzy sądowi. Jak mówi anonimowy rozmówca, jest to długi i trudny proces. – Przede wszystkim zaznaczmy, że nie ma czegoś takiego jak niepoczytalność ogólna. Zawsze niepoczytalność bada się w kontekście danego zdarzenia, przestępstwa, w odniesieniu do niego. Nie jest też tak, że raz stwierdzona niepoczytalność w trakcie danego czynu określa, że
ktoś jest niepoczytalny już na zawsze. Wyjątkiem może być tutaj np. nieuleczalna schizofrenia, ale takie przypadki zdarzają się raczej rzadko – wyjaśnia psychiatra.
Podstawowe pytanie, na jakie się wtedy odpowiada, to czy podejrzany był w stanie trzeźwo ocenić w trakcie popełniania czynu, czy zrobił coś złego – potocznie rzecz ujmując.
Brzmi to w miarę prosto, ale sama procedura taka nie jest. Niepoczytalność może bowiem wynikać z różnych rzeczy: choroby psychicznej, upośledzenia lub innych czynników chorobowych. Przy czym zawsze biegli poddają to dokładnej analizie: przeprowadzają badanie i obserwację, dopiero potem wyciągają wnioski. Całość może trwać miesiącami, choć zazwyczaj biegli radzą sobie z tym dość szybko. Przy czym nawet jeśli ktoś jest upośledzony umysłowo, szczególnie lekko, nie oznacza to, że z automatu zostanie uznany za niepoczytalnego. Takie osoby bowiem również mogą rozróżniać – prozaicznie rzecz ujmując – dobro od zła i wiedzą, że robią źle. Każdy przypadek ocenia się indywidualnie.
Pójdzie siedzieć na 10 lat?
O tym jednak, czy Jacek T. w momencie podpalania aut był poczytalny, zdecydują ewentualnie biegli. Chociaż nic nie wskazuje na to, by mieli zmienić swoje zdanie. Podpalaczowi grozi teraz 10 lat więzienia za "zniszczenie mienia o znacznej wartości". Mieszkańcy zapewne odetchną z ulgą, jeśli młody mężczyzna pójdzie do więzienia, chociaż u wielu osób rodzi się też pytanie: co będzie, jak on stamtąd wróci?
To jednak odległa przyszłość. Na chwilę obecną nie zapadły żadne wyroki, a sąd raczej nie przyspieszy swojej pracy. To źle, bo osoby mieszkające przy ul. Oleandrów mają dość bezczynności. – Wszyscy wiedzą, kto to jest. I są naprawdę wk….wieni. Słyszałem już kilka głosów na podwórku, że coś z tym trzeba zrobić, jak władza sama nie potrafi – mówi mi jeden z okolicznych mieszkańców, wieloletni znajomy. Patrząc na zniszczenia, jestem skłonny uwierzyć, że sprawiedliwość w tym przypadku może dokonać się sama. Bo ile można czekać na wyrok w sprawie człowieka, który już trzeci raz robi to samo?