
Matthew Perry był gwiazdą serialu komediowego "Przyjaciele", ale jego życie nie było już tak wesołe, bo latami zmagał się z uzależnieniem. Jego nagła śmierć zaskoczyła jednak wszystkich fanów, ponieważ w ostatnim czasie udało mu się wyjść na prostą. Czy takie historie motywują ludzi do walki i udania się na terapię czy jest może wręcz przeciwnie? Pytamy o to dr Marię Banaszak, która jest specjalistką psychoterapii uzależnień MONAR-u.
Matthew Perry zmarł 28 października w wieku 54 lat. Asystent znalazł go martwego w jacuzzi w jego domu w Los Angeles. Podejrzewa się, że serialowy Chandler utonął, choć na oficjalne wyniki śledztwa przyjdzie nam jeszcze poczekać parę miesięcy.
Policjanci nie znaleźli w jego mieszkaniu narkotyków, a wstępne badania nie wykazały obecności fentanylu i metamfetaminy w jego organizmie. Natrafili jednak na leki stosowane w zwalczaniu depresji i stanów lękowych. Ponadto były tam także inne środki – używane w leczeniu chorób płuc. Aktor przyjmował je prawdopodobnie w związku z chorobami, które były powikłaniem po wieloletnim uzależnieniu od papierosów.
Matthew Perry latami walczył z uzależnieniami. Przed śmiercią udało mu się odbić od dna
Przeszłość Matthew Perry'ego nie jest tajemnicą, bo opowiadał o niej w wywiadach i niedawno wydanej autobiografii. Od końca lat 90. przez bardzo długi czas zmagał się uzależnieniem od alkoholu, opioidów i amfetaminy. W jednym z wywiadów dla magazynu "People" powiedział, że początkowo łykał 55 tabletek Vicodinu dziennie.
Inny razem przyznał, że był w takim ciągu, że nie pamiętał, co się działo między 3. a 6. sezonem "Przyjaciół". Momentem krytycznym był 7. sezon – po nakręceniu ostatniego odcinka zabrano go bezpośrednio na odwyk. Aktor przez 30 lat był na kilkunastu terapiach i 6 tysiącach spotkań AA. Oszacował, że wydał na swoją walkę 9 mln dolarów, w tym na 14 zabiegów leczenia żołądka.
Po dekadach udało mu się wyjść na prostą, a w międzyczasie także pomagał innym uzależnionym (np. "przebranżowił" swoją dawną posiadłość w Malibu na ośrodek pomocy). W tym roku świętował dwa lata trzeźwości. Stąd jego nagła śmierć wywołała zaskoczenie – nawet wśród obsady "Przyjaciół". Nikt z nich nie przypuszczał, że umrze przedwcześnie.
Śmierć uzależnionej gwiazdy może zmotywować do wzięcia się za siebie? Odpowiedź nie jest oczywista
Czy idole, a dla wielu osób był nim Matthew Perry, którzy doświadczyli uzależnienia, ale podjęli niełatwą walkę, mogą inspirować zwykłych ludzi do stawienia czoła własnym demonom? Co jeśli koniec końców umrą przedwcześnie? O to pytam dr Marię Banaszak. Jest specjalistką psychoterapii uzależnień w MONAR, popularyzatorką wiedzy o nałogach i współautorką książki "Hajland. Jak ćpają nasze dzieci". Możemy ją także kojarzyć z instagramowego konta "Pani od narkotyków".
Na wstępie trzeba podkreślić, że oficjalna przyczyna śmierci aktora nie jest jeszcze znana. – Wiele osób podejrzewa jednak, że była ona mniej czy bardziej bezpośrednio związana z jego uzależnieniem. Takie tragiczne wydarzenia stają się często punktem wyjścia do podnoszenia dyskusji nad przyczynami trudności emocjonalnych oraz konsekwencjami nadużywania substancji psychoaktywnych – mówi dr Maria Banaszak w rozmowie z naTemat.
dr Maria Banaszak
specjalistka psychoterapii uzależnień w MONAR
W przypadku śmierci Perry'ego może nie być jednak tak "różowo".
– Nie słyszałam jednak, żeby ktoś poczynił tak niezwykle trudny krok, jakim jest podjęcie walki z uzależnieniem, z powodu tragicznego i przedwczesnego odejścia któregoś z telewizyjnych czy filmowych idoli. "Straszenie" konsekwencjami w ogóle jest mało skuteczne, jeśli chodzi o motywowanie, szczególnie osoby uzależnione, do zmiany, a śmierć to dla większości z nas tak trudne i odległe zjawisko, że mało kto potrafi sobie wyobrazić, że podobna historia mogłaby się przydarzyć jemu samemu – dodaje. – Częściej zdarza się, że historie uzależnień znanych osób stają się inspiracją do zmiany dla innych chorych, jeśli gwiazdy podejmują walkę ze swoim nałogiem i udaje im się odnieść sukces. Natomiast historie ze smutnymi zakończeniami mogą działać na fanów wręcz demobilizująco – zauważa specjalistka.
dr Maria Banaszak
specjalistka psychoterapii uzależnień w MONAR
Na marginesie warto dodać, że celebrytom jest "łatwiej" trwać w nałogu, bo są otoczeni osobami, które chronią je przed konsekwencjami uzależnienia. – To typowe dla wysoko funkcjonujących alkoholików czy narkomanów z wyższych sfer. Wielu z nich pije lub bierze latami, bo otoczeni są siatką wsparcia osób, które zabezpieczają ich przed odczuwaniem bolesnych skutków swojego postępowania. Takie zachowanie bierze się z dobrych intencji i chęci pomocy, ale w rzeczywistości jest podtrzymywaniem choroby. Nazywamy to współuzależnieniem – mówi dr Banaszak. – Ich bliscy, wspierając ich w niwelowaniu skutków uzależnienia, tłumacząc przed innymi, minimalizując lub zamiatając problemy pod dywan, dając kolejne i kolejne szanse lub udając, że nic się nie dzieje, tak naprawdę przyczyniają się do ich jeszcze większego i dłuższego cierpienia. To zabrzmi brutalnie, ale możliwe, że gdyby 20 lat temu stracili pracę przez nadużywanie alkoholu czy narkotyków, to szybciej postanowiliby uporządkować swoje życie – dodaje ekspertka.
Historie artystów, którzy podjęli walkę z nałogiem, mogą być jednak inspirujące
Wszystko, o czym była mowa wcześniej, wcale nie oznacza, że historie sławnych ludzi, którzy postawili wyjść z nałogu, nie stanowią inspiracji lub nie mogą być przydatne w leczeniu czy motywowaniu do zmiany. Dr Maria Banaszak podaje za przykład zapis jej sesji terapeutycznej z Matą, który został opublikowany w kwietniu tego roku jako "Mixtape 420".
Raper do niedawna kojarzony był głównie z działaniami na rzecz depenalizacji marihuany. Wcielając się w rolę pacjenta i opowiadając o swoich problemach związanych z nadużywaniem przetworów konopi stał się jednocześnie przyczynkiem do zmiany dyskursu wokół używania marihuany i wynikających z tego potencjalnych konsekwencji.
– To, że znany raper otwarcie mówi o skutkach nadużywania marihuany, stało się rzeczywistym argumentem w dyskusji z młodzieżą. Prędzej posłuchają swojego rówieśnika lub idola, który mówi o związanych z konopiami indyjskimi zagrożeniach, niż eksperta przedstawiającego dane naukowe. To pomaga uczynić dyskusję wokół marihuany bardziej wyważoną – bez straszenia i demonizowania, ale też bez oszukiwania się, że marihuana nie jest narkotykiem i nie może uzależnić czy wiązać się z innymi konsekwencjami; bo jak najbardziej może. Zdarzyło mi się, że rodzice dziękowali za tę rozmowę – przyznaje terapeutka.
Jednak nowy argument w dyskusji to jedno. – Druga sprawa to czy takie przykłady faktycznie powodują, że ktoś wprowadza realne zmiany w swoim zachowaniu lub wręcz całkowicie odmienia swoje życie – podkreśla.
– Uzależnienie to skomplikowane zaburzenie o wieloczynnikowej etiologii, wpływające niemalże na wszystkie sfery funkcjonowania. Jest też obwarowane silnie rozbudowanymi mechanizmami podtrzymującymi i niestety nigdy nie działa to w tej sposób, że wystarczy przedstawić choremu kilka nawet bardzo sensownych argumentów za zmianą, a on odkryje, że to, co robi, jest szkodliwe i niekonstruktywne i natychmiast przestanie. Jednak sam fakt, że możemy rozpocząć skłaniającą do refleksji rozmowę na ten temat uważam za cenny i stanowiący mały krok, który może prowadzić do dużej zmiany – mówi na koniec ekspertka.
Zobacz także
