Andrzej Chyra w swoich media społecznościowych często komentuje sprawy nie tylko ze swojej aktorskiej i reżyserskiej działki, ale i bieżące tematy społeczno-polityczne. Nie da się ukryć, że nie jest sympatykiem obecnej (jeszcze) władzy. Tym razem postanowił odnieść się do ostatniej decyzji ministra kultury Piotra Glińskiego. Nie gryzł się w język.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Andrzej Chyra jest aktorem i reżyserem. Ma na koncie wiele ról, które przyniosły mu uznanie i popularność w filmach tj. "Dług", "Komornik", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Carte Blanche" i innych. Niedawno mogliśmy go podziwiać w serialu "Sortowania", a od wielu lat jest też członkiem zespołu Nowego Teatru w Warszawie.
Jest też obywatelem Polski, który przejmuje się losami kraju i nie boi się zabierać głosu na tematy polityczne. Ostatnio wkurzyła go m.in. decyzja Piotra Glińskiego, który kilka dni temu niespodziewanie (?) wręczył nominacje swoim ludziom. Będą rządzili podległymi Ministerstwu Kultury instytucjami przez kolejne lata, czyli jeszcze długo po tym, jak ustąpi ze swojego stanowiska.
Andrzej Chyra udostępnił na IstaStories poświęcony temu artykuł "Oko.press" zatytułowany "Piotr Gliński na ostatniej prostej powołuje nowych szefów instytucji kultury". Aktor podsumował to dwoma słowami: "Ch*jek złamany".
Interia wskazała, że desygnowanie Donalda Tuska byłoby zrezygnowaniem z budowania przyszłości prezydenta na prawicy. – Nikt po prawej stronie nie wybaczyłby mu takiego zwrotu akcji, zostałoby to potraktowane jako zdrada – powiedział anonimowy polityk formacji Jarosława Kaczyńskiego.
Andrzej Chyra od dawna krytykuje PiS. Bał się o przyszłość dzieci i artystów
Aktor w wywiadzie dla naTemat wyjaśnił, dlaczego m.in. idzie na wybory. "Myślę o przyszłości swojego syna, przyszłości innych dzieci, o przyszłości artystów w tym kraju, którzy będą mogli mówić do ludzi otwartym językiem, bez obawy, że ktoś zaknebluje im usta. Dlatego, żeby móc się budzić radośnie, bez poczucia niepokoju, zdenerwowania i beznadziei. Bez potwornego świata, który nam stworzył PiS" – mówił w rozmowie z Pawłem Mączewskim.
Innym razem skarżył się też na emerytury i pensje dla artystów. Jego zdaniem, wielu z nich jest zaniedbanych przez władzę i nie może liczyć na żadne wsparcie ze strony państwa. "Jeżeli księża dostają od państwa emeryturę, to dlaczego artyści nie mogą? Tylko 4-5 proc. artystów ma etaty. Tych, którym się powiodło, jest podobnie mało. Reszta klepie biedę, czuje się zaniedbana i zapomniana przez państwo, nie jest ubezpieczona, bez prawa do leczenia onkologicznego" – mówił w wywiadzie.
Zwrócił też uwagę na to, że w Polsce nie funkcjonuje status artysty zawodowego, a rząd PiS nie inwestuje w ludzi kultury. "Od lat powstaje projekt o ustanowieniu statusu artysty zawodowego, który w wielu krajach Europy w jakiejś formule istnieje. Nasze państwo nie widzi interesu w tym, żeby użyć swoich twórców do budowania nowej duchowości" – przyznał.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.