nt_logo

Prof. Rafał Chwedoruk #TYLKONATEMAT: Przed Kaczyńskim stoi perspektywa czarnego kwietnia

Jakub Noch

03 grudnia 2023, 17:06 · 10 minut czytania
Kryzys Prawa i Sprawiedliwości ma charakter strukturalny i nie skończy się w ciągu kilku miesięcy. Za chwilę ich sytuacja tylko się pogorszy. Przed partią Jarosława Kaczyńskiego stoi perspektywa czarnego kwietnia, a potem długi okres bez większych nadziei na odbudowę poparcia – mówi #TYLKONATEMAT prof. Rafał Chwedoruk z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW.


Prof. Rafał Chwedoruk #TYLKONATEMAT: Przed Kaczyńskim stoi perspektywa czarnego kwietnia

Jakub Noch
03 grudnia 2023, 17:06 • 1 minuta czytania
Kryzys Prawa i Sprawiedliwości ma charakter strukturalny i nie skończy się w ciągu kilku miesięcy. Za chwilę ich sytuacja tylko się pogorszy. Przed partią Jarosława Kaczyńskiego stoi perspektywa czarnego kwietnia, a potem długi okres bez większych nadziei na odbudowę poparcia – mówi #TYLKONATEMAT prof. Rafał Chwedoruk z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW.
Fot. Michal Wozniak / East News

Czy rozbiórka aktualnej sytuacji politycznej na czynniki pierwsze pozwala dostrzec jakąkolwiek szansę na to, że Mateusz Morawiecki uzyska wotum zaufania?


Prof. Rafał Chwedoruk: Nawet, gdybyśmy na tę rozbiórkę na części pierwsze poświęcili maksimum czasu, odnaleziony ślad nadziei mieściłby się w granicach nieistotnych statystycznie. Mówiąc wprost: oczywiście nie ma żadnych szans na uzyskanie wotum zaufania przez nowy rząd Mateusza Morawieckiego.

Zawód polityka nie cieszy się wśród Polaków wielkim poważaniem, ale gdyby teraz ktoś z obozu anty-PiS nagle zmienił zdanie, to natychmiast straciłby zaufanie i poparcie swoich własnych wyborców. 

A gdyby jakaś większa grupa z obozu demokratycznego jednak nabrała ochoty na "zdradę"? Czy PiS ma dla nich jeszcze ciekawe łupy do podziału?

Należy pamiętać, jak ważnym miernikiem w polityce jest skuteczność. A PiS utracił właśnie, i to na dłużej, większość swojej politycznej siły i niewiele może komukolwiek zagwarantować. Kryzys tej formacji ma charakter strukturalny i nie skończy się w ciągu kilku miesięcy.

Co więcej, za chwilę sytuacja PiS tylko się pogorszy. Wiosną czekają nas wybory samorządowe, w których największa partia prawicy nigdy nie wypadała na miarę własnych oczekiwań. Przed partią Jarosława Kaczyńskiego stoi więc perspektywa czarnego kwietnia, a potem długi okres bez większych nadziei na odbudowę poparcia do poziomów z 2019 roku.

Czerwcowe wybory europejskie nie będą miały wielkiego znaczenia, więc PiS musi czekać na szansę do wyborów prezydenckich w 2025 roku. O ile oczywiście na prawicy uda się do tego czasu znaleźć jakiegoś poważnego kandydata lub kandydatkę. Na razie nic tego nie zapowiada.

Dlaczego więc w otoczeniu premiera Morawieckiego wciąż mówią, że może wydarzy się "cud"?

No i określenie "cud" idealne to wszystko podsumowuje. Jesteśmy świadkami doprawdy operetkowego spektaklu, który w perspektywie całego systemu politycznego nie ma żadnego sensu i jest pozbawiony większego znaczenia znaczenia. Co więcej, dla organizatorów tego spektaklu jego wystawienie jest dysfunkcjonalne.

Tylko utwierdzono wielu obywateli i obywatelek w stereotypowym przekonaniu, że PiS jest partią, która władzy raz zdobytej oddać nie potrafi. A dodatkowo sytuacja jest skrajnie memogenna.

W tym szaleństwie jest metoda jednak w węższym kontekście, dotyczącym samej prawicy. W partii, która traci władzę, nieuniknione powinny być wewnętrzne rozliczenia. Ich oczywistym ofiarami staliby się Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki.

Dzięki tej przydługiej operetce i możliwie jak najpóźniejszym rozstaniu z władzą ci dwaj politycy – a szczególnie prezes Kaczyński – mogą uciekać przed perspektywą wewnętrznych debat i rozliczeń. W grudniu oddają stery rządu, a styczeń to już faktyczne przymiarki do kampanii samorządowej.

Na Nowogrodzkiej powiedzą więc, że nie teraz czas na rozliczenia, gdy trzeba ciężko pracować. Później kalendarz wyborczy jeszcze raz przyjdzie z pomocą, bo po wyborach samorządowych ruszy kampania do Parlamentu Europejskiego.

Czyli to wszystko tylko po to, aby Jarosław Kaczyński miał spokój w gabinecie?

Trochę tak. Sytuacja liderów PiS jest podszyta desperacją. Mateusz Morawiecki jeszcze rok, a na pewno jeszcze dwa lata temu był niezagrożony na stanowisku premiera, w partii natomiast – mimo odwiecznej niechęci nawet części środowiska dawnego PC – wymieniany był wśród kandydatów na następcę Jarosława Kaczyńskiego.

Tymczasem teraz zostały mu tylko dni do stania się szeregowym posłem. Być może Morawiecki już nigdy nie dostanie w polityce takiej szansy, jaką miał w ostatnich latach. Położenie samego prezesa Kaczyńskiego w tym kontekście też nie jest dobre.

Przecież to on był pomysłodawcą projektu z Morawieckim jako premierem. Wszystko legło w gruzach po porażce wyborczej, której szef rządu jest twarzą.

A co ze Zbigniewem Ziobrą, który tyle razy typowany był na delfina? Jakie jest dziś jego położenie?

I może właśnie dlatego, że tak często publicznie wskazywano go na następcę Jarosława Kaczyńskiego… nigdy nim nie został.

I już nigdy nie zmaże tych pocałunków śmierci?

Jeśli to kiedykolwiek się uda, to na pewno droga ku temu jest bardzo długa. Szansą na przełom w karierze Zbigniewa Ziobry jest tylko i wyłącznie totalny kryzys na prawicy. Taki, który wymusiłby wewnętrzny reset w całym tym środowisku.

Konieczne byłoby też doprowadzenie do daleko idących zmian organizacyjnych i np. zastąpienia Prawa i Sprawiedliwości nowym ugrupowaniem. Niewykluczone, że wówczas Ziobro miałby szansę – przy zaistnieniu wielu sprzyjających czynników – walczyć o przywództwo nowej głównej partii prawicowej.

Lider Suwerennej Polski, w przeciwieństwie do wielu innych czołowych polityków prawicy w tym roku wygrał tyle, ile wygrać mógł. Proszę zauważyć, że ziobryści utrzymali relatywnie liczną drużynę w Sejmie. Doczekali oni się też momentu, w którym PiS zostało zmuszone do zaakceptowania jego linii wobec Unii Europejskiej.

Coraz mocniej eurosceptyczne treści w wypowiedziach czołowych polityków PiS pokazują, że w tak ważnej sprawie dostosowali się do dużo mniejszego koalicjanta. To Ziobrę dodatkowo uwiarygadnia wśród najwierniejszej części wyborców prawicy. Wkrótce będzie on miał szansę stanąć w jednej szeregu z  liderami PiS.

Na pewno po przejściu do opozycji nie musi już być wiecznym petentem, a do takiej roli spychano go przecież przez długie lata. Obserwujemy teraz walkę o to, czy główny nurt PiS zdoła kontrolować proces sukcesji prezesa tej partii i wybór nowego. Jeśli tak się stanie, to największe szanse będzie miał Mariusz Błaszczak.

A czego po wyborach dowiedzieliśmy się o pozycji Andrzeja Dudy?

Po zachowaniu całego ośrodka prezydenckiego można wnioskować, że podobnie do Suwerennej Polski liczą tam na wywrócenie prawicowego stolika. Po orędziu Andrzeja Dudy i powierzeniu misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu dowiedzieliśmy się natomiast, że prezydent po zakończeniu kadencji nie liczy na karierę międzynarodową.

Musiał on porzucić ostatecznie ponadkrajowe aspiracje, bo w przeciwnym razie zależałoby mu przecież na chociażby poprawnych relacjach z rządem Donalda Tuska. Trudno też o zrozumienie na Zachodzie, w trudnych czasach, spektaklu ze wskazaniem po wyborach na premiera polityka, który nie ma możliwości uzyskania votum zaufania.

Prezydenckie decyzje i słowa z ostatnich tygodni to treści generowane na użytek wewnętrzny jego obozu politycznego. Duda daje znać, że chce przedłużyć swoją bytność w polityce krajowej i uczestniczyć w grze o kontrolę nad prawicą.

Relacji Dudy z Tuskiem nie ratuje zapowiedziana już decyzja, że prezydent zaprzysięgnie rząd wybrany przez większość parlamentarną i nie weźmie pod uwagę negatywnych rekomendacji z raportu Cenckiewicza?

Nie sądzę. Prezydent Duda nie miał tutaj innego wyjścia… Zachowując wszelkie proporcje, trudno byłoby nie dostrzec, że pomysł z tzw. lex Tusk przypominał nieco czasy Wielkiej Rewolucji Francuskiej, gdy w jej najbardziej dramatycznym momencie wprowadzono faktycznie dowody moralne w postępowaniu przed Trybunałem Rewolucyjnym. 

Na poważnie nikt w państwie prawa nie może traktować "rekomendacji" grupy historyków, czy urzędników lub polityków, którzy  kwestionowaliby zdolność pełnoprawnych obywateli do zajmowania niektórych stanowisk państwowych. 

Gdyby Andrzej Duda postanowił w ten absurd polityczny i prawny brnąć i odmówił zaprzysiężenia Donalda Tuska, natychmiast stałby się wrogiem numer jeden dla milionów obywateli i obywatelek którzy głosowali na Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę i Lewicę. Nie można także zapomnieć o prawnych konsekwencjach takiego działania.

Czy wrogiem  numer jeden nie staje się teraz dla najbardziej radykalnego elektoratu PiS? Cenckiewicz dał taki pretekst, a Duda z tego nie skorzystał…

 Nawet gdyby Andrzej Duda chciał wziąć na poważnie "rekomendacje" najdziwniejszej komisji w dziejach polskiego państwa, to pozostaje problem konstytucyjny. Ustawy zasadniczej nie da się zinterpretować tak, aby głowa państwa mogła odmówić zaprzysiężenia rządu wybranego w tzw. drugim kroku.

Próba takiego działania zagroziłaby w ogóle możliwości uczestniczenia byłego prezydenta w życiu publicznym. Powrót do tematu komisji to ciąg dalszy procesu samoizolacji prawicy, jej hermetyzacji, w nadziei na utrzymanie przy PiS najwierniejszych, najbardziej zideologizowanych wyborców.

Dużo mówimy o różnych powyborczych problemach prawej strony, ale… w nowych sondażach próżno szukać objawów tuskomanii. Nawet szał na Hołownię w słupkach poparcia odzwierciedlenie ma umiarkowane.

I nie powinniśmy być tym zaskoczeni. Powrót Donalda Tuska miał podwójne znaczenie –uratował Platformę Obywatelską i poprzez to dał szansę na zwycięstwo opozycji. Przypadek węgierski, gdzie opozycja nieustannie przegrywa z Viktorem Orbanem, pokazała jak ważne dla liberalnej opozycji w jest utrzymanie zwartych struktur partyjnych, w tym zwłaszcza największej z partii opozycyjnych.

Jednocześnie Tusk  nie doprowadził to do zjednoczenia opozycji, powstania wspólnej listy. A to wszystko dlatego, że zarówno przez sympatyków, jak i krytyków postrzegany jest polityk wyrazisty. Istotna część wyborców opozycji jednoznacznie go popierała, ale jest też segment, takich, którzy ambiwalentnie wspominają jego  rządy.

A dla wyborców młodszej i  średniej generacji Donald Tusk często bywa po prostu jednym z liderów, w zasadzie słabo znanym, wywodzącym się z innego pokolenia.

Jak dużej trwałości powinniśmy spodziewać się po nowej koalicji rządzącej?

Nie widać perspektyw rozpadu koalicji. Wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze, w tym parlamencie nie ma alternatywy. Czy możliwe jest zbudowanie innych koalicji w Sejmie na własnej skórze sprawdził już Mateusz Morawiecki.

Po drugie, koalicja Tuska, Hołowni i Czarzastego będzie silna słabością PiS. Nie ma znaczenia, że partia Kaczyńskiego będzie miała w kolejnych sondażach 25, 30, czy 35 proc. poparcia. Jej położenie w systemie partyjnym, znaczone brakiem zdolności koalicyjnej nie zmieni się, dopóki nie dojdzie do głębokich reform. 

Skoro więc nie ma alternatywy, a rywal jest tak osłabiony to, co miałoby skłaniać partie koalicyjne, czy chociażby pojedynczych posłów do zerwania z własnym środowiskiem i wyborcami? Nie byłoby w tym żadnego sensu.

Na pewno będziemy świadkami jakichś tarć światopoglądowych lub w kwestiach gospodarczych, ale nie z finałem w postaci innej większości, bądź nowych wyborów.

Zaskakująca ocena, gdy mowa o koalicji złożonej de facto aż z dziewięciu formacji…

Formalnie rzeczywiście tak to wygląda, ale w rzeczywistości mamy do czynienia tylko z trzema podmiotami. 

A czynnikiem istotnie ich wszystkich spajającym jeszcze długo będzie wola wyborców. Poszczególne elektoraty oczywiście oczekują walki o urzeczywistnienie swoich poglądów, ale jeszcze wyżej stawiają dziś odsunięcie PiS od władzy i cofnięcie niepopularnych decyzji, które podjęła poprzednia ekipa.

Spajać będzie także sytuacja międzynarodowa, skomplikowana w wielu aspektach, z widmem niestabilności ekonomicznej w tle.

W tym scenariuszu trwałej koalicji widzi pan także partię Razem? Ekipa Adriana Zandberga już na starcie odmówiła przecież zapisywania ich do rządu Donalda Tuska.

Partia Razem należy do beneficjentów wyborów. Jej reprezentacja parlamentarna jest większa niż w poprzedniej kadencji. Ta partia musi jednak wyciągnąć wnioski z losów takich partii jak Unia Pracy i PPS.

W kadencji 1993-1997 w Sejmie znalazł się liczny klub Unii Pracy, w pełni samodzielny. W obrębie SLD działało za to niewielkie koło PPS . Partia Ryszarda Bugaja odmówiła wejścia do rządu SLD-PSL, zaś socjaliści Piotra Ikonowicza zostali usunięci z SLD.

Wyborcy nie zrozumieli jednak sensu istnienia lewicowej opozycji wobec rządu powszechnie postrzeganego jako centrolewicowy. Podobne zagrożenie towarzyszyłoby ugrupowaniu Adriana Zandberga, gdyby zerwało z resztą lewicy i stało się formalną opozycją wobec rządu Donalda Tuska.

"Będziemy opozycją do Tuska" – zapowiedziała Marcelina Zawisza w jednym z ostatnich wywiadów.

Sądzę, że dzisiaj Razem mówi takim głosem, myśląc jednak o byciu opozycją de facto wewnątrz nowego obozu rządzącego, a nie poza nim. 

O co tak naprawdę grają dziś razemici?

Przede wszystkim o to, aby nie doszło po ich stronie do wstrząsu wewnętrznego. A tym groziłoby właśnie pełnoprawne wejście do rządu Tuska – tak silnie osadzonego jednak w środowiskach liberalnych. Razem to  partia z silnym aspektem ideowym, budowana raczej kadrowo, bez komponentu masowego.

Wyzwaniem dla Adriana Zandberga i reszty w nowym parlamencie jest to, na jak długo wyborcy będą akceptowali ich w roli recenzentów, którzy unikają sprawczości. Prędzej czy później partia Razem będzie skazana na pełnoprawne wejście w koalicję.

Jeżeli dojdzie do jakiegoś pogorszenia wskaźników społeczno-gospodarczych, minister z Razem może stać się pożądanym partnerem dla głównych partii koalicji rządzącej.

Czytaj także: https://natemat.pl/526927,marek-belka-o-zmianie-traktatow-europejskich-wyjawil-czy-niemcy-naciskali