– Jeśli mamy sytuację, że zatrzymany powinien zostać dwukrotnie przeszukany – przez pierwszych policjantów, którzy go zatrzymali i drugich, którzy go przyjmowali w komisariacie i sporządzili protokół – to pytanie jest proste: Nie znaleźli, do cholery, przy nim broni? To jest kompletnie absurdalne. To jest niemożliwe – reaguje w rozmowie z naTemat Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta. Nie chce jednoznacznie wskazywać, czy i jaki błąd mógł zaważyć o tragedii we Wrocławiu. Ale w strzelaninie wymierzonej w dwóch policjantów jest wiele elementów, które najbardziej zastanawiają. I na nich się skupiamy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jerzy Dziewulski analizował to zdarzenie. Kontaktował się z kolegami z Wrocławia i stamtąd bezpośrednio wie, że policjanci i przewożony przez nich przestępca Maksymilian F., prawidłowo siedzieli w samochodzie.
To istotne, gdyż wcześniej w mediach pojawiały się informacje, że obaj policjanci siedzieli z przodu. Okazało się, że tak nie było.
– Nie ma pełnego zakresu informacji w tej sprawie. Niewiele wiemy. Jest za to dużo błyskawicznych i krzywdzących ocen na każdą wiadomość. Często są to tylko podejrzenia, dywagacje, plotki i wszyscy wpadamy w jakiś absolutny obłęd. Ktoś puścił w obieg informację, że policjanci siedzieli obok siebie i już odbyła się dyskusja, jak powinni siedzieć. Natomiast okazuje się, że siedzieli zgodnie z procedurą. Ja wiem z Wrocławia na 100 proc., że policjanci siedzieli na właściwych pozycjach. Jeden siedział za kierownicą, drugi z tyłu, a przestępca obok niego – mówi naTemat Jerzy Dziewulski.
Policjantów broniła m.in. Małgorzata Sokołowska, która na Instagramie prowadzi profil "Z pamiętnika policjantki". Tu pisaliśmy o tym więcej.
Otwarte pozostają jednak inne pytania. W jaki sposób w rękach mężczyzny znalazła się broń? Czy był przeszukiwany, jak wynika z protokołu, którym dysponuje policja? Czy był przeszukany dokładnie i ile razy? W jaki sposób mógł uwolnić się z kajdanek i kiedy, skoro do radiowozu miał wejść skuty, a potem uciekał bez nich?
– Nie mam wątpliwości, że jest tak, jak policja mówi, jeśli chodzi o miejsca w samochodzie. Tam są prowadzone oględziny, są pozycje rannych policjantów, które nie mogły się zmienić. Natomiast gdzieś został popełniony błąd. Co do tego nie mam wątpliwości. Nie zdecydowałbym się jednak określić jednej wersji, która jednoznacznie wskazywałaby, co tam się zdarzyło – zauważa były antyterrorysta.
Co się wydarzyło we Wrocławiu 1 grudnia
Przypomnijmy, do postrzelenia dwóch funkcjonariuszy policji przez zatrzymanego przez nich mężczyznę doszło 1 grudnia tuż po godzinie 22:30 na ulicy Sudeckiej we Wrocławiu.
Maksymilian F. poszukiwany listem gończym został zatrzymany w Kiełczowie pod Wrocławiem ok. godz. 18.40 i zawieziony na komisariat Wrocław Fabryczna.
Wrocławska "Wyborcza" opisuje: "Około godz. 22 dwaj policjanci z wydziału kryminalnego komisariatu Fabryczna dostali polecenie odwiezienia mężczyzny do celi w pomieszczeniu dla zatrzymanych Komisariatu Policji Wrocław Krzyki przy ul. Ślężnej. Po drodze – jak twierdzi prokuratura – zostali postrzeleni przez Maksymiliana F., który uciekł i został zatrzymany po kilku godzinach w wyniku policyjnej obławy".
W poniedziałek po południu jeden z postrzelonych policjantów zmarł. Walka o życie drugiego skończyła się niewiele później – mężczyzna zmarł po godzinie 19:00.
Nie wiemy, ile było przeszukań Maksymiliana F. Ale Jerzy Dziewulski, analizując doniesienia medialne o transporcie mężczyzny z jednego komisariatu do drugiego i logicznie podchodząc do ciągu zdarzeń, wskazuje, jaka w takiej sytuacji powinna być kolejność policyjnych czynności.
"Skąd ten człowiek miał broń w radiowozie?"
– Przyjeżdża patrol. Zatrzymuje go. Potwierdza jego tożsamość. Dokonuje zakucia w kajdanki i przeszukania. Taka powinna być kolejność, bo może być tak, że coś przy zatrzymanym znajdą, a on jeszcze nie jest zakuty, może wykonać jakieś niebezpieczne ruchy. To jest podstawowa czynność, którą policjanci powinni wykonać dla własnego bezpieczeństwa. Nie dla innych. Dla siebie. Bo oni pierwsi mają kontakt z zatrzymanym – zwraca uwagę.
– Wiemy, że policjanci z wydziału kryminalnego, po cywilnemu, zabierają go, wsadzają do radiowozu, zajmują właściwe pozycje i przejeżdżają pewien odcinek. I nagle w jego rękach znajduje się broń. I teraz pytanie. Kiedy mamy sytuację, że zatrzymany powinien dwukrotnie zostać przeszukany – przez pierwszych policjantów, którzy go zatrzymali i drugich, którzy go przyjmowali w komisariacie i sporządzili protokół – to pytanie jest proste: Nie znaleźli do cholery przy nim broni? – reaguje.
Co się więc mogło zdarzyć?
"Mógł odebrać ją policjantowi, co jest aż nieprawdopodobne"
Jerzy Dziewulski uważa, że mógł pojawić się błąd podczas przeszukania. Wynikający na przykład z koleżeńskiego, międzypolicyjnego zaufania. Jedni mogli na przykład zapytać drugich: "Przeszukaliście go? Przeszukaliśmy. To wypełniamy protokół".
– A zrobili to niedokładnie i drugi zaufał im, uwierzył. To jest możliwe – zauważa Jerzy Dziewulski.
– Ale też mogło być tak, że podczas przeszukania mężczyzna nie miał broni, a potem odebrał ją policjantowi, co jest aż nieprawdopodobne – zaznacza.
Czy F. mógłby odebrać policjantowi broń nawet w kajdankach?
– Mógł. Nawet skuty kajdankami z przodu, mógł zabrać broń policjantowi. Jeśli policjant siedział za kierowcą, a policjant był praworęczny, to broń miał z prawej strony, czyli skierowaną bezpośrednio do przestępcy, którego wiózł. Jeśli siedziałby za pasażerem, to broń byłaby przy drzwiach. Wykonanie takiego ruchu w przypadku odsłoniętej broni, którą się widzi, nie jest niemożliwe – odpowiada.
Co Maksymilian F. zrobił z kajdankami
Wiadomo, że Maksymilian F. na początku transportu z komisariatu Fabryczna do komisariatu Krzyki, miał mieć kajdanki na rękach.
– Na bazie zabezpieczonego materiału dowodowego i monitoringu możemy powiedzieć, że w chwili rozpoczęcia czynności transportowej mężczyzna miał założone kajdanki na rękach, natomiast w chwili zatrzymania już po policyjnej obławie mężczyzna nie miał kajdanek na rękach i nie miał ich też przy sobie – poinformował asp. sztab. Łukasz Dutkowiak z KWP we Wrocławiu.
Jak się z nich uwolnił i w którym momencie? Czy mógł to zrobić w aucie?
– Uwolnić się z kajdanek potrafią specjaliści. To nie jest jednak taka prosta sprawa. Nie zakładam, żeby ten człowiek mógł wiedzieć, jak zastosować pewne prymitywne narzędzie do otwarcia kajdanek i akurat miał je przy sobie. Chyba że kajdanki źle mu zapięli, np. bardzo luźno. Co jednak jest bardzo mało prawdopodobne, bo przy każdym ruchu, przy każdej próbie uwolnienia się, kajdanki się zaciskają – analizuje Jerzy Dziewulski.
Mógł użyć broni, będąc w kajdankach? – Jest to możliwe, jeśli trzymał swoją broń z przodu, np. za paskiem od spodni. Wyjęcie wtedy broni i strzelenie jest bardzo prawdopodobne. Gdyby miał ją tyłu, nie byłoby to realne. Ale pytanie brzmi, czy rzeczywiście był skuty w radiowozie? Skoro na ulicy został zatrzymany bez kajdanek? – zauważa Jerzy Dziewulski.
Załóżmy, że Maksymilian F. mógł jednak uwolnić się po oddaniu strzałów. Jerzy Dziewulski zwraca jednak uwagę, że poszukiwanie kluczyka do kajdanek u policjanta to zbyt długa zabawa. A jeśli ktoś przypadkowy pomógł mu je zdjąć, to policja pewnie szybko by się o tym dowiedziała.
Nie znamy odpowiedzi na te pytania.
– Gdzieś popełnili błąd. Co do tego nie mam wątpliwości. Bo broń, która znalazła się w ręku tego człowieka, wskazuje na dwie rzeczy: albo go nie przeszukali, albo źle go przeszukali. Możliwe jest, ale raczej nieprawdopodobne, że nie założyli kajdanek i udało mu się wyrwać broń policjantowi siedzącemu obok. Tu jest dużo dywagacji. Każda taka wątpliwość ze wskazaniem na możliwość popełnienia błędów przez policjantów, jednoznacznie może ich niesprawiedliwie deptać. A tak naprawdę dalej nie wiemy, co się zdarzyło – mówi Jerzy Dziewulski.
Ale pojawia się pytanie zasadnicze – skąd ten człowiek miał broń mimo dokonania przeszukania? Nie można dwukrotnie spieprzyć przeszukania zatrzymanego. Mało tego, on oddał dwa strzały i to musiały być szybkie strzały.
Jerzy Dziewulski
były antyterrorysta
Jeżeli zakładamy, że pierwszy patrol policji przyjechał po niego, zakuł go w kajdanki, przeszukał i odwiózł do komisariatu Wrocław Fabryczna, to tam policjanci mieli obowiązek sporządzić protokół przeszukania. Wykonują więc czynności związane z przeszukaniem, a następnie organizują mu miejsce do osadzenia, ponieważ najprawdopodobniej w komisariacie Wrocław Fabryczna nie było miejsca, gdzie zgodnie z przepisami można było go bezpieczenie zatrzymać. Dowiadują się, że jest miejsce na Wrocław Krzyki, wydają polecenie odwiezienia go tam. Zakładam, że człowiek cały czas siedzi w kajdankach.
Jerezy Dziewulski
były antyterrorysta
To jest kompletnie absurdalne. To jest niemożliwe. W najśmielszych dywagacjach nie jestem tego w stanie zrozumieć. Zupełnie. Czy on, do cholery, miał tę broń, czy jej nie miał? Skąd ten człowiek miał broń w radiowozie? Mało tego, on oddał dwa strzały i to musiały być szybkie strzały. Pytanie: Jaka i czyja, do cholery, była ta broń?