Do postrzelenia dwójki funkcjonariuszy doszło w piątek 1 grudnia późnym wieczorem przy ul. Sudeckiej we Wrocławiu. Z powodu odniesionych ran obaj zmarli w poniedziałek. Okoliczności tej zbrodni wciąż są owiane tajemnicą. Pierwsze pytanie, na które wszyscy chcą znać odpowiedź, brzmi: "jak to możliwe, że drobny przestępca miał przy sobie broń?".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O budzącej wiele wątpliwości zbrodni we Wrocławiu rozmawiała nasza dziennikarka Katarzyna Zuchowicz z byłym antyterrorystą Jerzym Dziewulskim.
– Nie chce jednoznacznie wskazywać, czy i jaki błąd mógł zaważyć o tragedii we Wrocławiu. Ale w strzelaninie wymierzonej w dwóch policjantów jest wiele elementów, które najbardziej zastanawiają. I na nich się skupiamy – analizował sytuację, co możecie przeczytać tutaj.
Zebrania wszystkich tajemnic związanych ze sprawą podjął się natomiast dziennikarz Onetu Jacek Harłukowicz, który na bieżąco informował o pościgu za zabójcą.
Jak wskazuje portal, adres nieruchomości w Kiełczowie, pod którym zatrzymany miał zostać w piątek o 18:40 Maksymilian F., wpisany jest w policyjny protokół jego zatrzymania. Tymczasem dziennikarz porozmawiał z kobietą mieszkającą pod tym adresem.
– U mnie w domu? Niemożliwe. W piątek żadne tego typu zdarzenie nie miało tutaj miejsca – stwierdziła. Zapewniała, że będzie starała się wyjaśnić u policji, skąd taka informacja w protokole. Twierdziła, że Maksymiliana F. nie zna, w jej domu nie przebywał, a w piątek nie było w Kiełczowie żadnego policyjnego zatrzymania.
Inną kwestią (poruszając się niechronologicznie) jest to, jak doszło do tego, że chociaż miał być skuty podczas konwojowania między komisariatami, to potem kajdanek na sobie nie ma. Dziennikarz zadaje w artykule pytanie jak się ich pozbył i czy w ogóle był w nie zapięty. Nikt z policjantów na to pytanie dotychczas Onetowi nie odpowiedział.
Pojawiła się także hipoteza zgodnie, z którą policjanci siedzieli z przodu, a zatrzymany z tyłu i korzystając z okazji mógł np. zdjąć kajdanki. W rozmowie z portalem aspirant sztabowy Łukasz Dutkowiak zaprzecza jednak podawanym przez media od soboty informacjom, jakoby transportujący Maksymiliana F. Damian Ł. i Ireneusz M. siedzieć mieli na przednich siedzeniach policyjnego hyundaia. A zatem, że przestępca siedział niepilnowany z tyłu auta.
Maksymilan F. groził policjantom online
Przypomnijmy również, że w listopadzie Maksymilian F. w mediach społecznościowych groził, czy też - jak dziś wiemy - uprzedzał, że "jeśli policja będzie próbowała się do niego zbliżyć, otworzy ogień jako pierwszy". Czy policjanci o tym wiedzieli?
Nie jest to pewne. Dziennikarz wskazuje, że wątpliwości ma wyjaśnić powołany w poniedziałek 11-osobowy zespół śledczy złożony, zdaniem służb, z "najlepszych funkcjonariuszy pionów kryminalnego, konwojowego, szkoleniowego i kontroli", który przeanalizować ma wszystkie szczegóły piątkowej tragedii.
Jedno z ostatnich i być może najpoważniejszych pytań w tej sprawie dotyczy ogólnego działania wrocławskiej policji, a to ma budzić zastrzeżenia od wielu lat.
– Nigdzie indziej, jak we Wrocławiu dochodziło w ostatnich latach do mnóstwa tragicznych zdarzeń, których przyczyną były policyjne zaniedbania, przekraczanie uprawnień, czy brawura, skwapliwie tuszowane później zresztą przez policyjną centralę – wskazuje Harłukowicz. Wymienić tu można m.in.: pobicie na śmierć Igora Stachowiaka w czasie policyjnego przesłuchania.