Nie skłamię, jeśli powiem, że chyba nigdy jeszcze nie widziałam tak dziwacznego, oryginalnego, zjawiskowego, wizualnie zachwycającego, dopieszczonego artystycznie filmu. Z tak cudaczną, fenomenalną rolą, jak serwuje nam Emma Stone. "Biedne istoty", opowieść o wskrzeszonej do życia kobiecie, mogą niektórych zszokować erotycznymi scenami, ale nie aż tak jak twierdzą amerykańscy krytycy. Yorgos Lanthimos trochę stępił swoje kły.
Ocena redakcji:
4.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Biedne istoty" to nowy film Yorgosa Lanthimosa ("Faworyta", "Lobster", "Zabicie świętego jelenia", "Kieł")
Scenariusz napisał Tony McNamara (serial "Wielka", "Faworyta") na podstawie książki "Biedne istoty" Alasdaira Graya z 1992 roku
To czarna komedia science fiction, która opowiada o kobiecie w wiktoriańskim Londynie przywróconej do życia przez ekscentrycznego naukowca, jej podróży do samopoznania oraz seksualnej wolności
W główną bohaterkę Bellę Bexter wcieliła się Emma Stone, która jest faworytką do Oscara za kobiecą rolę pierwszoplanową (ma już statuetkę za "La La Land")
W obsadzie "Biednych istot" są również m.in. Emma Stone, Mark Ruffalo, Willem Dafoe, Ramy Youssef, Christopher Abbott i Jerrod Carmichael
"Biedne istoty" są jednym z czarnych koni sezonu nagród, wygrały m.in. Złotego Lwa na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji i dwa Złote Globy
Film "Biedne istoty" Yorgosa Lanthimosa to wizualna i aktorska uczta, a historia Belli Baxter przypomina "Barbie" Grety Gerwig – jest jednak bardziej perwersyjna
Jak wypadł nowy film z Emma Stone? Oto recenzja "Biednych istot"
Dziewczyńskość świeciła triumfy na czerwonych dywanach oraz TikToku i przestała być czymś, czego powinny się wstydzić: stała się celebracją. Dorosłe kobiety w końcu mogły bez skrępowania robić to, co im się podoba, nawet jeśli słuchanie Swift i zakładanie sukienek w kwiaty do biura wywoływało w otoczeniu uniesienie brwi i drwiące śmiechy.
W ten nastrój idealnie wpisały się "Biedne istoty", które do polskiego kina weszły dopiero 18 stycznia. To nowy, wyczekiwany film Yorgosa Lanthimosa, greckiego reżysera i scenarzysty, który uwielbia szokować, a na amerykańskie gusta był początkowo zbyt dziwaczny. Twórca "Kła", "Lobstera", "Zabicia świętego jelenia" i "Faworyty" w końcu wszedł jednak na hollywoodzkie salony, a w swoich odważnych, napalonych filmach kompletował coraz bardziej gwiazdorskie obsady.
Po seansie jego "Biednych istoty" aż cisną się porównania do... wspomnianej "Barbie" Grety Gerwig, najbardziej kasowego filmu roku. To bowiem kolejna opowieść o dziewczynie, kobiecie, która trafia do prawdziwego świata i zaczyna odkrywać siebie (chociaż w skrajnie różny sposób). Znowu, jak u Lathimosa jest perwersyjnie i dziko, ale jak na Greka... dość bezpiecznie. Ale od początku.
O czym są "Biedne istoty"? Emma Stone gra kobietę przywróconą do życia
Wiktoriański Londyn (ale bardziej w alternatywnej historii, niż tej rzeczywistej). Student medycyny Max McCandles (Ramy Youssef) zostaje asystentem ekscentrycznego chirurga Godwina Baxtera (Willem Dafoe). W jego dziwacznej posiadłości znajduje młodą kobietę Bellę, która zachowuje się jak małe dziecko (Emma Stone). To nią zajmować ma się Max – obserwować jej zachowania i skrupulatnie notować rozwój, który jest błyskawiczny.
Bella Baxter to eksperyment Baxtera (i jednocześnie jego przyszywana córka). Okazuje się, że to samobójczyni, którą naukowiec wskrzesił do życia. Jak? Poprzez wszczepienie dorosłej kobiecie mózgu noworodka, dziecka, które wciąż żyło w jej łonie po upadku z mostu.
Bella rozwija się więc niczym niemowlę. Początkowo nie umie chodzić ani mówić, nie kontroluje swoich odruchów fizjologicznych i emocji. Jest ciekawa świata i chętna do zabawy, ale powoli odkrywa, że wcale nie może robić tego, co chce. Nie wszystko bowiem "wypada", jak sikanie pod siebie na podłogę, bicie ludzi po twarzy i masturbowanie się przy stole.
Z czasem staje się coraz bardziej inteligentna i niezależna. Odkrywa też swoją seksualność, która przynosi jej czystą radość i którą zamierza eksplorować. Postanawia więc wyjechać z Londynu wraz z awanturnikiem Duncanem Wedderburnem (Mark Ruffalo), aby zobaczyć świat i... uprawiać dużo dzikiego seksu. Mimo protestów Godwina (nazywanego przez nią God, czyli Bogiem) i Maxa, stawia na swoim.
Tak Bella rusza w niesamowitą drogę po (baśniowej) Europie i Egipcie, która jednocześnie stanie się jej podróżą po człowieczeństwie i kobiecości. Odkryje, jak traktowane są w społeczeństwie kobiety i jacy są mężczyźni, jaką moc maja seks i pieniądz, jaka niesprawiedliwość i jakie cierpienie panują na świecie, jaką siłę daje wykształcenie. W końcu odkryje też swoją przeszłość, pozna smak tęsknoty, miłości, przyjaźni i zemsty.
"Biedne istoty" to perwersyjna "Barbie" i feministyczny "Frankenstein"
Takiego filmu jak "Biedne istoty" jeszcze nie było (o czym za chwilę), ale sama historia Belli nie jest nowa. To bowiem nic innego jak "Frankenstein" Mary Shelley, opowieść o naukowcu, który wskrzesza zwłoki i tworzy monstrum, istotę, która budzi przerażenie w ludziach i nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości.
Nowy jest jednak feministyczny wydźwięk "Frankensteina" – Godwin Baxter tworzy kobietę. Kobietę piękną i intrygującą, którą zafascynowani nią mężczyźni chcą stworzyć na swoją modłę. Bella jest dzika i nieokiełznana, to czysta natura, która nie dość, że musi skonfrontować się z kulturą (i socjetą), to jeszcze z oczekiwaniami na temat własnej płci. Nie chce jednak jedynie dostosować się do świata, chce być wolna i niezależna. Żyć na własnych zasadach, co niekoniecznie się temu światu podoba.
Tutaj wchodzi na scenę różowa "Barbie", historia słynnej, seksualizowanej na potęgę lalki, która z bezpiecznego Barbielandu (w "Biednych istotach" takim mrocznym, wiktoriańskim Barbielandem jest dom Baxtera) wyrusza do prawdziwego świata. Ona również odkrywa, że świat chce ją widzieć w konkretny, odgórny sposób, a kobietą wcale nie jest łatwo być. O swoją emancypację musi walczyć: z korporacją i zachłyśniętymi patriarchatem Kenami. I walczy, chociaż spotka ją ból i rozczarowanie.
Bella też walczy, ale w inny sposób. Odkrywa siebie najpierw poprzez seks, który w "Biednych istotach" jest bezpruderyjny. Bella uprawia go dużo, z różnymi ludźmi, w różnych konfiguracjach, nie boi się orgazmów i zaspokajania samej siebie.
Natłok odważnych erotycznych scen, często (celowo) niekomfortowych do oglądania wzbudził kontrowersje, szczególnie u amerykańskiej widowni, która ostatnio rzadko widzi "momenty" w rodzimym kinie. Jak na europejskie kino i Lathimosa, który wyraźnie złagodniał po wejściu do pruderyjnego Hollywood, jest jednak dość stonowanie i bezpiecznie. Owszem, nie jest to film do oglądania z mamą, ale nie jest to poziom "Nimfomanki".
Bella poznaje i emancypuje siebie poprzez seks, odkrywając, że nie służy on tylko mężczyznom. Prawo do eksperymentów i przyjemności mają również kobiety – na swoich zasadach. Baxter dąży też do uwolnienia swojej wewnętrznej kobiety przez akty miłosierdzia, działanie, politykę i naukę, co nie podoba się większości mężczyznom, którzy chcieliby mieć do swojej dyspozycji miłą, ładną i posłuszną lalkę. Bella nie chce nią jednak być, tak jak nie chciała tego Barbie.
"Biedne istoty" to opowieść o budzeniu się (albo tworzeniu) kobiety, jej ucieczce od płciowych ram, społecznych ram i kulturowych oczekiwań. A także o uniezależnieniu się od mężczyzn, którzy chcieliby mieć kobietę na własność. Ale nie wszyscy, co pokazuje (dość łopatologicznie) postać Maxa McCandlesa oraz rozwój Godwina Baxtera.
Niestety siada bowiem nieco scenariusz "Biednych istot", które w drugiej połowie stają się coraz bardziej łopatologiczne i tendencyjne. Lanthimos i McNamara co chwilę podkreślają na siłę, o czym jest ten film (o emancypacji kobiety), mimo że doskonale już to wiemy. Padają więc frazesy w stylu "masz prawo do decydowania o swoim ciele", które, owszem są ważne, ale wybrzmiewają już z samej fabuły i nie ma potrzeby ich powtarzania.
W ostatnim akcie, gdy Bella wraca do Londynu, "Biedne istoty" tracą też już nieco energię i zaczynają się dłużyć, ale na szczęście wtedy twórcy serwują nam zwrot akcji, który tchnie nowe życie i w film, i historię Belli. Samo zakończenie być może jest nieco cukierkowe i hollywoodzkie, ale można to Lanthimosowi wybaczyć. Bo "Biedne istoty" to zjawiskowy film.
Emma Stone w "Biednych istotach" jest niesamowita. Ma szansę na drugiego Oscara
Uwierzcie jeśli powiem, że takiego filmu jak "Biedne istoty" jeszcze nie oglądaliście. To film dziki, sprośny, perwersyjny, niegrzeczny, skandaliczny. Żywiołowy, wciągający, momentami odpychający (chociaż fanów Lathimosa i europejskiego kina za bardzo nie zszokuje). Nieposkromiony i niepohamowany jak sama Bella, z genialną sceną tańca, bardzo zabawny, ale i poruszający.
Wizualnie to dzieło absolutnie zachwycające, triumf wyobraźni Lathimosa, scenografów Jamesa Price'a i Shony Heath, kostiumografki Holly Waddington i kompozytora Jerskina Fendrixa.
Zachwycają wnętrza, niesamowite kostiumy, surrealistyczne Europa i Aleksandria, wyjęte wręcz z psychodelicznych snów. Film sprawia wrażenie, jakby producenci (a wśród nich Lathimos i Stone) powiedzieli do ekipy: "macie wolną rękę, róbcie co chcecie, byle nie było nudno". I nie jest, bo to film tak artystycznie dopieszczony, tak realizatorsko rewelacyjny, że co chwilę robi się głośne "wow". Jest mistrzowskim kunsztem, objawieniem.
Nie można też nie wspomnieć o niezwykłych zdjęciach Robbie Ryana, który eksperymentuje z kolorami i ujęciami, co nadaje historii Belli jeszcze bardziej fantastycznego charakteru. Od czerni i bieli do mocnych barw, efektu rybiego oka do efektownych szerokich kadrów. To niebo, to morze, ta Lizbona!
Doskonałość formy dopełniają aktorzy, wszyscy fantastyczni, nawet w epizodach. Willem Dafoe jak zawsze zachwyca jako pokiereszowany, zdeformowany naukowiec, który wbrew sobie zaczyna odczuwać rodzicielskie uczucia do Belii, swojego monstrum. A Mark Ruffalo jest absolutnie przekomiczny i pyszny jako głupawy prawnik Duncan Wedderburn, który cierpi z miłości do Belli, a za swoje uczucia obwinia... właśnie ją.
Mimo że rola poczciwego Maxa McCandlesa, "tego jednego dobrego mężczyzny", jest tendencyjna i średnio złożona, to Ramy Youssef jest w niej przeuroczy i ujmujący. Zachwycająca jest również Kathryn Hunter w epizodzie, jedna z najbardziej charakterystycznych współczesnych aktorek.
Stone gra rozwijającą się kobietę-dziecko całym ciałem. Nie boi się fizyczności, nagości, seksu, brzydoty. Niczego się nie boi, rzuciła się na Bellę Baxter w całości. Jest tak fenomentalna, że nawet nie zauważamy, kiedy Bella zaczyna mówić, chodzić, myśleć. Stone pokazuje bowiem wszystkie zmiany w bohaterce w niezwykle zniuansowany sposób, jest organiczna. Niesamowita.
Czy dostanie Oscara? Raczej tak, dostała już Złoty Glob czy Critics' Choice. Zasługuje na niego w stu procentach. Jednak to będzie niezwykle ciężki rok w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa, bo fenomenalne są też największe konkurentki Stone: Lily Gladstone w "Czasie krwawego księżyca" i Carey Mulligan w "Maestrze". Nominacje poznamy 23 stycznia (o Stone nie trzeba się martwić), a laureatów – 11 marca.
Ale nawet jeśli Stone nie dostanie Oscara, a i twórcy wyjdą z gali z niczym (co mało prawdopodobne), to "Biedne istoty" to Kino, przez wielkie "K". Gdyby Lathimosa i McNamara nie tłumaczyli nam historii "jak krowie na rowie", byłoby arcydzieło.