Wczasy all inclusive bywają powodem do drwin. Wiele osób uważa, że takie wakacje w ogóle nie mają sensu, bo nie poznaje się wtedy kraju. Nie zgadzam się z tym. Uważam natomiast, że pozwalają w nietypowy sposób poznać inne kultury. Choć wiadomo, na urlopie bywamy inni niż na co dzień.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na wakacje all inclusive jeżdżę od kilku lat. Nigdy nie ukrywam, że zawsze wybieram najtańsze oferty, bo w hotelu jedynie śpię i jem. Jednak nawet te krótkie chwile spędzane w obiekcie pozwoliły mi poznać zwyczaje innych narodów. Przy niektórych Polacy to niemal aniołki. Od razu jednak zaznaczę – wszystko to są moje doświadczenia i opinie. Wierzę, a nawet jestem przekonana, że nie wszyscy są tacy, jak turyści, których miałam okazję spotkać na swojej drodze.
Klasyczny Polak na all inclusive? Raczej go nie przeoczysz
Jacy są polscy turyści na all inclusive? Na pewno narzekający. Bardzo często wszystko im nie odpowiada – jedzenie niesmaczne, hotel w fatalnym stanie, a na domiar złego wieczna impreza pod oknem. To tylko kilka popularnych lamentów i narzekań, których wysłuchuję niemalże każdego roku od rodaków spędzających urlop w tym samym hotelu co ja.
Różnica między nami jest jednak zasadnicza. Ja płacąc niewielkie pieniądze za wyjazd, nie spodziewam się luksusów, a raczej absolutnych podstaw, które zresztą otrzymuję. Oni mają z reguły większe wymagania.
Polak na wczasach lubi się napić i to nie wody. Z tym stwierdzeniem nie polemizuję od momentu, kiedy w Grecji rozmawiałam z Polakiem, który twierdził, że do godziny 15 wypił już 10 piw i 2 drinki i uważał, że nie jest pijany. W Turcji również spotykałam naszych turystów, którzy po angielsku potrafili powiedzieć jedynie "beer pleas" (ang. poproszę piwo) i pokazać dwa na palcach, bo przecież nie będą za chwilę znowu biegać do baru.
Jednak z każdym rokiem widzę, że z językami obcymi naprawdę radzimy sobie coraz lepiej. I nie chodzi mi tu z rozbudowaniem słownika o słowa typu vodka, water, czy wine (ang. wódka, woda, wino). Naprawdę jesteśmy w stanie rozmawiać.
Uszy więdną mi podczas każdego urlopu, kiedy z ust rodaków pada popularne słowo na "k", albo kiedy sądząc, że nikt ich nie rozumie, rzucają rasistowskimi komentarzami pod adresem obsługi. Muszą również wszystko na głos komentować. Jednak mimo tych wszystkich wad uważam, że nie jesteśmy najgorszymi turystami na all inclusive. Inni potrafią skutecznie działać na nerwy.
Czytaj także:
Nie ma gorszego turysty od Rosjanina. Na all inclusive są panami świata
Chcąc lub nie, niejedne wakacje spędziłam w obecności turystów z Rosji. I szczerze, po kilku latach podróżowania nie mam wątpliwości, że to właśnie oni są najgorszym rodzajem turysty. Zwłaszcza na all inclusive.
Polskie "zapłaciłem, więc mi się należy" wprowadzili na iście mistrzowski poziom. Są okropnie roszczeniowi. Wi-fi chodzi za wolno, dlaczego mam pić z plastikowego kubka, pokój ma zły widok – to tylko kilka narzekań, których świadkiem byłam w hotelowych recepcjach.
Jednak najgorsze jest zawsze to, co zastaję w hotelowej restauracji, bo to, że Rosjanie piją bardzo dużo (i to zarówno mężczyźni, jak i kobiety) i imprezują do rana, chyba nikogo nie dziwi.
Obywatele kraju Putina mają jakąś dziwną mentalność i na potęgę wynoszą jedzenie ze stołówek do pokojów. I to nagminnie. Problem jest do tego stopnia duży, że nieraz widziałam specjalne kartki w języku rosyjskim (wiem, bo mówię i czytam w tym języku) o zakazie wynoszenia pożywienia. Kolejną ich manią jest nakładanie ogromnych kopców jedzenia na talerze, po czym zostawianie ich nietkniętych. Nie chcę wiedzieć, ile żywności przez to marnują.
Na stołówkach problemem jest nie tylko podejście do jedzenia, ale również ubiór. Panowie bez koszulek, panie w samym bikini, turyści przychodzący nieraz prosto z plaży lub basenu to klasyka. Rano nie mają żadnych oporów przed przychodzeniem na śniadanie w piżamie lub szlafroku. Ranki tak samo potrafią spędzać Brytyjczycy.
Problemem jest również bariera językowa. Wielu z Rosjan, zwłaszcza w Turcji, uważa się za panów świata, więc nie mówią w żadnym języku obcym. Jeszcze ciekawiej jest w dobrych hotelach lub znanych atrakcjach turystycznych.
Nigdy nie zapomnę, kiedy stałam ze znajomymi w jednej z kolejek w paryskim Disneylandzie, a za nami ustawiła się para ze ślicznymi bliźniaczkami. Dwie niebieskookie blondynki miały maksymalnie 4-5 lat. Rodzina rozmawiała ze sobą po rosyjsku, ale kiedy usłyszeli, że my mówimy po polsku, błyskawicznie przeszli na angielski. Podobną sytuację miałam również w hotelach na Malcie i Cyprze.
Prawdziwy Brytol na wakacjach alkoholu nie odmówi
Rosjan i Brytyjczyków łączy zamiłowanie do alkoholu. Poczynaniom turystów z Wysp miałam możliwość uważnie przyjrzeć się na Krecie. W kolejce do baru z niskiej jakości winem ustawiali się jeszcze przed śniadaniem, licząc, że barman otworzy wcześniej.
W kwestii alkoholu nie pilnował się żaden z nich. Po kolejne plastikowe kubeczki z lodem i darmowym rozcieńczonym trunkiem sięgali od rana do 22, czyli do zamknięcia baru. Nie krępowali się mężczyźni ani nie krępowały kobiety. I to nawet te po sześćdziesiątce. W Polsce seniorki jednak aż tak nie afiszują się ze słabością do napojów procentowych.
Brytyjczyków na urlopie można poznać po jeszcze jednej rzeczy. Wszędzie chodzą w koszulkach sportowych w barwach ulubionych klubów. Mają je na sobie na ulicach, plażach, w restauracjach hotelowych, ale i tych na mieście. Dodatkowo zwłaszcza po imprezie raczej nie należą do cichych i potulnych. Ich zachowanie podczas urlopu można porównać do zwolnienia wszystkich hamulców. A bawić się zaczynają jeszcze na pokładzie samolotu.
Czytaj także:
Niemcy na all inclusive to mistrzowie rezerwacji leżaków. Wakacje miło spędza się z Czechami
Specyficznym rodzajem turysty są Niemcy. Zwłaszcza seniorzy są eleganccy, ale i wycofani. Raczej cisi i spokojni. Młodzi lubią zaszaleć, a zamiast wodą wolą nawadniać się piwem. Słyną również z zamiłowania do sportu, który chętnie oglądają w barach w pobliżu plaży (razem z Brytyjczykami).
Niemców wyróżnia jednak jeszcze jedna rzecz. Zawsze, kiedy obserwuję poranne wyścigi w celu rezerwacji leżaka przy basenie, to właśnie oni są w tym gronie. Dodam, że nie brakuje tam również Brytyjczyków, Polaków, czy Francuzów.
Wyjątkowo miło wspominam za to wakacje w hotelu, w którym dominowali Czesi. Nasi południowi sąsiedzi zrobili na mnie dobre wrażenie zwłaszcza swoją uprzejmością i otwartością. Hotel był kameralny, a oni wchodząc do restauracji, zawsze mówili "dzień dobry". Chętnie nas zagadywali i próbowali rozmawiać, mimo granic językowych.
Byłam również miło zaskoczona tym, jak zajmują się dziećmi. W morzu i na basenie zawsze towarzyszył im ktoś dorosły. Rodzice z dość dużą troską przyglądali się również poczynaniom najmłodszych podczas wieczornych zabaw. Po wspólnym tygodniu na all inclusive miałam wrażenie, że jest to otwarty i uśmiechnięty naród. To samo sądzę również po kilku wyjazdach do Pragi i Brna.