Robert Patus (drobna szarada liter) a może Robert Pastuch (bo ogląda go bydło - "he-he-he") - zacząć tekst na taniej ironii, trudno by nie było. Tylko w sumie po co? Że kontrowersyjne wypowiedzi niegdysiejszego nr 1 polskiego YouTube’a to trolling, jest więcej niż oczywiste. Czy Robert Pasut jest seksistą? Ano jest, z tym że zawsze był, więc można było się oburzać 5 czy 10 lat temu, panie influ-aktywistki. Dziś trudno mówić o obalaniu króla, prędzej o kopaniu leżącego.
Reklama.
Reklama.
23:18
Ja: Chciałam włączyć jeszcze jakiś materiał Pasuta na dobitkę do researchu. Wpisuję, a tam bum – live stream.
Kolega po fachu: Oglądaj, on zazwyczaj zapisuje, ale te najgorsze są potem dostępne tylko dla wspierających, może trafisz na coś grubego.
(...)
00:43
Ja: To jest kur** najsmutniejsze, co ostatnio widziałam.
Kolega po fachu: Żal ci pijanych małolat?
Ja: Nie wierzę, że to mówię, ale nie. Jego mi żal.
Gdy Robert Pasut kończy transmisję o 04:25, nie jest już na imprezie z pijanymi małolatami. Jest sam.
Po pierwszej w nocy wychodzi operator, zostawiając kamerę skierowaną na Roberta. Chwilę później zawija się Kasia, z którą nagrywał materiał. Nie była w dobrym humorze – ludzie oglądający live’a znów wyzywali ją od szonów (taka tam ewolucja określenia kur**szon – bez przedrostka przechodzi przez internetową cenzurę).
Tym razem Kasi oberwało się za to, że pojawiła się w filmiku innego YouTubera. Nie pomógł też Pasut, który, gdy rozdzielili się na imprezie, śmiał się, że poszła "do bzykalni", (mimo że żadnej "bzykalni" na imprezie nie było, a Kasia stała za DJ-ką).
Powody są zresztą w sumie średnio istotnie – jaka widownia, takie komentarze. Szonami zostały w końcu okrzyknięte i znajome, które kilka tygodni wcześniej na streamie Pasuta robiły śniadanie. Zupełnie niezainteresowane nim samym (w kontekście wiadomym), ubrane w za duże bluzy, bez makijażu.
W tej formule oglądający, którzy przeleją na jego konto co najmniej pięć złotych, mogą napisać komentarz, który nie tylko pojawi się na ekranach widzów, ale i zostanie odczytany uczestnikom scenki rodzajowej przez AI. W większości przypadków przyprawiają o ciary żenady – bywa, że nawet i Pasuta. Tym sposobem jedna z dziewczyn (od śniadania) słyszy niewybredne docinki o swojej wadze (i to mimo że trudno ją nazwać grubą – po prostu koleżanki są szczuplejsze).
Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że bycie chudą przed czymkolwiek tu chroni. Niska i szczupła Kasia dowiaduje się od widzów, że wygląda jak Shrek, bo nie jest dość drobnej budowy.
Dominika, lepiej znana jako Dosia – inna koleżanka Roberta pojawiająca się często na jego filmach – zalicza test z bycia wystarczająco drobną, ale jest wyśmiewana z powodu nie dość idealnych zębów (na które raczej nikt, kto ma styczność z ludźmi innymi niż przefiltrowane i nastrzyknięte influencerki, nie zwróciłby uwagi). Kolejna sympatyczna ksywa dla Dosi to "garbata" – proweniencję określenia inną niż chęć zmieszania młodej laski z błotem, trudno tu ustalić.
25 maja, 4:25
Wróćmy jednak do soboty nad ranem. Od jakichś dwóch godzin Robert mówi coraz bardziej bełkotliwie. Za dużo burbona. Nie pił na imprezie, z której nagrywał, bo prowadził. Operator też nie pił, w końcu był w pracy, a Kasia pić z nim nie chciała. Zjedli razem pizzę i wróciła taksówką do domu.
Pasut słusznych rozmiarów butelkę otwiera więc sam. Na początku burbon stoi na stole, ale gdy zawartość stopniowo znika, ląduje pod. Gdy przerwie transmisję, ogląda go mniej niż tysiąc osób, trudno więc uznać, że robi to dla zasięgów czy pieniędzy.
Następnego dnia pójdzie na imprezę do Explosion – warszawskiego klubu znanego z taniego techno i tanich narkotyków.
Można tu wytrzeć sobie mordę jakimiś tanimi, moralizatorskimi tekstami o “igrzyskach robionych dla gawiedzi wokół człowieka, który chyli się ku upadkowi” (profesor prawa i najbardziej znany ojciec w Polsce pewnie by przyklasnął), ale z moralizowania ex cathedra żadna tzw. moralność jeszcze nie wyszła.
Zacznijmy więc od początku.
Najmądrzejszy w tłumie
Robert Pasut rozsierdzając pół Polski tekstem, że większość małżeństw opiera się na tym, na czym prostytucja (kobieta – ciało, mężczyzna – pieniądze) w zasadzie parafrazował klasykę. Jak na ironię – feminizmu.
Po raz pierwszy publicznie powiedziała coś podobnego Simone de Beauvoir. Francuska pisarka, która stworzyła podwaliny tzw. feminizmu akademickiego (czyli tego, który sytuację kobiet ujmuje w ramy historyczne, społeczne i biologiczne, a nie insta-hasełka o "girlpower").
De Beauvoir uważała, że trudno o prawdziwą równość, gdy jedna osoba w związku nie ma własnych pieniędzy. Nawet przy najlepszych intencjach partnera, trudno nie czuć się ubezwłasnowolnioną, gdy de facto się nią jest.
Jest jednak jeszcze inne powiedzenie parafrazowane tak wiele razy, że trudno ustalić jego proweniencję. Do opisania naszego bohatera nadaje się o wiele lepiej.
"If you’re the smartest person in the room, you’re in the wrong room" (Jeśli jesteś najbystrzejszą osobą w pokoju, to znaczy, że jesteś w niewłaściwym pokoju).
Tyle że Robert Pasut stanowił jego chodzącą antytezę. Jego ulubionym pokojem od zawsze był ten, w którym to on był najbystrzejszy/najbardziej cwanym. A że aż takim prymitywem, na jakiego pozuje, nigdy nie był, wspomniany pokój znajdował w bardziej wysublimowany sposób niż ktoś, kto w ramach jazdy ego lubi otaczać się – pardon le mot – debilami.
Początkowo było łatwo – ot, 25-latek zakłada na YouTubie kanał z dwoma kumplami z gimnazjum. Tyle że kumple do gimnazjum chodzili nie z nim, a z jego młodszym o 5 lat bratem. Choć w pewnym wieku wspomniana różnica może wydawać się kosmetyczna, w tym przypadku taka nie jest.
Osoba po studiach, z pierwszymi doświadczeniami zawodowymi i pierwszymi zawodami/doświadczeniami miłosnymi na koncie jest na zupełnie innym poziomie świadomości niż ktoś, kto jeszcze kilka miesięcy temu bał się babki od bioli i niezapowiedzianych kartkówek.
Pasut nigdy nie był jednak wzorem osoby dojrzałej. Jego rodzicom raczej się powodzi (bo tak można interpretować choćby historię o tym, że na pierwszą profesjonalną kamerę chłopaków większość pieniędzy wyłożył jego ojciec). Mimo to jeszcze po studiach mieszka z mamą. Różnie się w życiu układa, a bycie nad wyraz dojrzałym 20-latkiem wydaje się raczej czymś smutnym, niż godnym podziwu. To wszystko nie miałoby więc większego znaczenia, gdyby nie pewien powtarzający się motyw.
From zero to zero
W 2012 roku, gdy startuje kanał Abstrachuje, content chłopaków robi wrażenie. Polskich kanałów komediowych na YouTubie jest wówczas nie więcej niż setka. Większość: żenująco-nieśmieszna. Owszem, jest Sylwester Wardęga i jego "pies-pająk", którego zasięgami brandzlują się polskie media (w końcu doceniony za granicą!), ale jeśli masz akurat 20 lat, dostęp do internetu od co najmniej kilku i znasz trochę angielski, wiesz, że pranki to kalka ze Stanów. Słowem: fajnie, ale nic ciekawego.
Abstrachuje to na tym tle nowa jakość. Co prawda odgrywanie scenek i formaty typu "Co mówią…" (wstaw dowolne) też nowe nie są, ale już żarty, a przede wszystkim ich polski kontekst biją na głowę resztę swoją autorskością.
Dwa lata później produkcje są znacznie lepsze technicznie, a do tego cała trójka lepiej radzi sobie przed kamerą. Zasięgi, mimo rosnącej skokowo konkurencji, nieustannie szybują w górę i trudno się dziwić.
Tyle że stojąc zupełnie z boku, da się dostrzec coś, co samym chłopakom być może wówczas jeszcze umyka – zaczynają robić content dla ludzi młodszych od siebie. Początkowo chyba nie dlatego, że w niego celują, ale dlatego, że trzymają się formatu, który się sprawdza. Przynajmniej jeśli chodzi o kliki.
Pamiętam, że na samym początku, jeszcze w 2012 roku, ich kanał pokazał mi wspólny znajomy (byłam plus minus w wieku Czarka i Masnego, mieszkaliśmy w Warszawie i tu kończyliśmy licea, więc o instytucję "wspólnego znajomego" trudno nie było). Z miejsca stałam się może nie fanką, ale kibicką. Nie wszystko mi się podobało, ale było trochę tak, jak na spektaklu improwizacji komediowej; nie każdy żart cię bawi, ale że odczuwasz jakiegoś rodzaju wspólnotę (czasu? miejsca?) z występującymi, trzymasz więc kciuki, żeby wszystko się udało.
Trzy lata później trafiłam trochę z przypadku (zwanego już być może algorytmem) na którąś z najnowszych produkcji chłopaków. Nie czułam się już jak na wspomnianym impro. Raczej jak ktoś, kto podczas majówki na działce dziadków dorwał starą gazetę z działem "Humor z zeszytów szkolnych". Wciąż bawił mnie jeden na trzy żarty – statystycznie niewiele się więc zmieniło – ale feeling był inny. Bo i sam dowcip może być śmieszny, ale powtarzalna formuła wyciera go do zatarcia zabawności.
Tylko czy na pewno chodziło o wytartą formułę? Myślę, że prędzej o tzw. dojrzewanie. "Najzabawniejszy chłopak z trzeciej B" ma raczej nikłe szanse zaimponować koleżance, która zaraz skończy studia. Inny etap i punkty odniesienia.
I chyba powoli zaczynali czuć to też Pasut, Masny i Czarek, choć tymczasowo jeszcze nie tak dotkliwie, jak widzowie-rówieśnicy. Zresztą po upadku Abstra właściwie wszyscy, i to niezależnie od siebie, będą mówili w wywiadach, że nie odwaliło im wcale od kasy. Już prędzej od rozpoznawalności i uwielbienia, które chcieli utrzymać.
Rafał Masny w wywiadzie udzielonym przed kilkoma miesiącami powie, że gdy kiedyś mijał na ulicy wycieczkę szkolną, budził sensację. Dziś – jest dla nastolatków zazwyczaj anonimowy i jest mu z tym dziwnie. Pasut AD 2024 dla tej samej grupy wiekowej anonimowy bynajmniej nie jest.
Trudno o lepszą fan-bazę niż nastolatkowie. Żyją życiem swoich idoli, równie mocno kochając, co nienawidząc. A silne emocje uzależniają nie słabiej niż burbon. I wiele razy mówił o tym i sam Pasut.
Na przykład w wywiadzie sprzed dwóch lat – na kanale Imponderabilia. Być może wyszło szczerze, bo panowie znali się i lubili jeszcze u zarania dziejów pierwszych polskich magnatów YouTube’a.
Pasut mówił wtedy między innymi, że rozumie tych podstarzałych CEOs, którzy ciągle chcą nieustannie więcej i nie potrafią wycofać z życia zawodowego. W końcu, że zacytuję "masz 50 lat i od czegoś ci musi stawać". Pomijając odniesienie, de facto Robert mówił tu o natężeniu emocjonalnym – nieustannej adrenalinie, dużych sukcesach i potencjalnych przegranych.
Kilkukrotnie wspomina w wywiadach, że gdy da komuś w mordę, albo w nią dostanie (w ramach freak fightowych pojedynków MMA) czuje, że żyje.
Że w pewnym momencie imprezował tak grubo, że zdarzało mu się lądować w sytuacjach zagrażających życiu.
Że lubi pokłócić się z widzami i ludźmi, którzy po nim jadą.
Wszystkie te motywy mają wspólny motyw - podwyższają poziom adrenaliny. Dla niektórych typów osobowości to przyjemne, nawet jeśli wiąże się z silnym stresem i negatywnymi emocjami. Ot i pop-naukowe wyjaśnienie tego, co ma na myśli Pasut mówiąc, że dopiero w ekstremum czuje, że żyje. Podobnie jak osoba uzależniona od substancji, która potrzebuje jej z czasem coraz więcej, by poczuć cokolwiek. Dawne dawki po prostu przestają działać.
Zresztą określenia sinusoida emocjonalna, w kontekście czegoś, co sprawia mu przyjemność, używa i sam Pasut. Być może zrozumiałby, że jechanie na ekstremum, niezależnie od tego, czy chodzi o substancje, czy o emocje, prowadzi do tego samego, gdyby nie zamykał się w pokoju, w którym to on jest największym mędrcem. Tam faktycznie można odrzucić z urzędu tzw. dobre rady, patrząc na możliwą do osiągnięcia mądrość życiową ludzi, którzy ci je dają (bo i co może wiedzieć o świecie 22-latek w porównaniu do 37-latka?).
Tanatos vibes
"Pasut to sprawia wrażenie takiego ziomka-śmieszka, co ukrywa depresję, a jak się powiesi, to wszyscy nagle: Nie no, on? Niemożliwe. Patrzę na niego i mam wrażenie, że uśmiech na ustach, ale wewnątrz za wiele nie zostało życia."
Nie będzie dopisku "pisownia oryginalna", bo i oryginalna nie jest – byłaby dość trudna do gładkiego odcyfrowania. Mimo to, słowa użytkownika Andi030592 to najpopularniejszy komentarz pod wywiadem Roberta Pasuta sprzed ośmiu miesięcy.
Czasem nie trzeba rozwiniętej umiejętności zmysłu obserwacji, żeby zauważyć, że z kimś jest źle. Nie chodzi tu nawet o jakieś wróżenie z wyrazu twarzy, ale o fragmenty, które w człowieku niebędącym w dołku psychicznym, z miejsca budzą niepokój.
Co czyni je, mimo zerowego (zwłaszcza w przypadku Pasuta) dramatyzmu, tak alarmującymi? Przede wszystkim bijące z nich poczucie bezsensu i anhedonii. Coś, co z jednej strony trudno zrozumieć osobom, które nigdy depresji nie doświadczyły – w końcu "nic nie ma sensu" na planie intelektualnym brzmi równie idiotycznie, co "życie jest piękne" – a z drugiej strony podane w innej formie budzi niemal atawistyczny niepokój.
***
Rozwiąż nasz quiz!
***
Pasut nieustannie żartuje, ale między wierszami mówi też o poczuciu, że wszystko, co kiedykolwiek było wartościowe, już się skończyło. O tym, że nie ma sensu tworzyć nic nowego czy wartościowego. Że czuł się tak źle, że nie wiedział, po co tu jest, po co robi cokolwiek, że "może po prostu zdechnie".
I mimo że nowszych materiałów z cyklu "szczerze o sobie samym" brak, alarmujące fragmenty pojawiają się w wypowiedziach Pasuta-śmieszka, Pasuta-jebaki, Pasuta-trolla, Pasuta-mam-wyjebane dość często.
Choćby taki żart, spontaniczny. Pada, gdy Pasut nagrywa live’a na kolejnej imprezie z ludźmi, którzy ledwo co skończyli liceum. Mówią mu, że chcieliby zostać YouTuberami.
"(...) Nie będziecie mieli rodziny, szacunku ani spokoju, będziecie mieli nerwicę i depresję, ale może was pocałuje jakaś ładna dziewczyna raz na miesiąc. Czy to jest tego warte?"
Śmieje się Pasut, śmieje się towarzystwo, impreza i nagranie trwają dalej. W końcu to tylko żart. I oczywiście – świetna zabawa.
To, czego nie widzi Pasut, to to, jak bardzo jest nią, mimo pudrowania rzeczywistości, umęczony. Że jego sobotni live-stream jest kurew*** smutny widać na długo przed sekwencją chlania w pojedynkę do świtu.
Gdy włączam transmisję Pasut jest już otoczony bandą ludzi w wieku późnolicealnym/wczesnostudenckim porobionymi alkoholami raczej mocniejszymi niż słabszymi. Ględzą trzy po trzy, urządzają konkurs "kto kopnie wyżej worek bokserski", wygłaszają naiwne mądrości życiowe. Nawet Ola, dziewczyna, która sprawnie dotrzymuje kroku ni-to-flitrującemu, ni-to-żartującymu Pasutowi, zostawiona sama przed kamerą zaczyna mówić o szkole, nauczycielach, praktykach w ramach technikum.
Mogłabym kwestionować swoje "wróżenie z twarzy", która jak na moje w przypadku Pasuta wyraża jeszcze przed północą znudzenie i zażenowanie, gdyby nie to, że w pewnym momencie i sam Pasut zaczyna mówić półgębkiem do operatora, że "nie wytrzyma tu dłużej". Gdy któryś z widzów napisze chwilę później, że może czułby się lepiej w towarzystwie w swoim wieku, Robert komentuje wściekle, że jak lubi imprezować z 40-latkami to powodzenia, ale on nie ma ochoty.
Bycie Piotrusiem Panem ma swój urok. Tyle że Piotrusiów Panów mamy dwóch – tego popkulturowego, sprzeniewierzającego się pełnej sztywnych reguł dorosłości. Po co odhaczać kolejne punkty z "to do list", skoro można odczuwać dziecięcą radość leżącą w tym uniwersum właściwie na ulicy?
Ale jest i drugi Piotruś Pan, który dostał nawet własny syndrom. Sprzeniewierza się dorosłości nie dlatego, że jest taki rozrywkowy, ale dlatego, że nie chce brać odpowiedzialności za siebie i swoje życie. Może powiedzieć i zrobić wszystko, w końcu jest chłopcem – rezolutnym, zabawnym i wyjątkowym. Najbystrzejszym w pokoju.