Zdolni polscy uczniowie nie są skazani na pogrążające się w marazmie uczelnie w naszym kraju. Jednak niewielu licealistów wie, jak aplikować na najlepsze uczelnie na świecie, a przede wszystkim jak robić to skutecznie. Pomagać w tym będzie Fundacja Królów, którą założył bloger naTemat Maciej Michalski. W wywiadzie mówi nam o tej inicjatywie, o perspektywach jakie dają studia za granicą i o nowej grupie liderów, której powstanie chce wspomóc The Kings Foundation.
Polscy uczniowie nie zdają sobie sprawy, że mogą studiować na najlepszych zachodnich uczelniach, czy chcą się tam dostać, ale potrzebują pomocy?
Jedno i drugie. Kiedy kończyłem liceum nie wiedziałem zbytnio jakie mam możliwości, pomimo, że uczyłem się w warszawskim Staszicu, czyli jednej z lepszych szkół w Warszawie. Jest sporo osób, które chodzą do klas z międzynarodową maturą w liceum Batorego czy Kopernika i wiedzą, że mają możliwość nauki za granicą, ale potrzebują pomocy by tam się dostać. Osoby, które już są na tych uczelniach, przeszły przez proces rekrutacji, mogą im pomóc swoim doświadczeniem i podpowiedzieć jak się przygotować, jak przejść przez rozmowę kwalifikacyjną.
Niewielu uczniów zdaje sobie sprawę z tego, że studia w Stanach Zjednoczonych to coś zupełnie innego niż w Europie. Trzeba się do nich przygotowywać znacznie wcześniej – trzeba zacząć się tym zajmować już mniej więcej w drugiej klasie gimnazjum – dobierać odpowiednie przedmioty, myśleć o dodatkowych zajęciach. Kiedy zaczyna się o tym myśleć idąc do liceum, jest już właściwie za późno, żeby ubiegać się o miejsce na amerykańskiej uczelni.
Jakie są największe przeszkody, jakie napotykają Polacy chcący studiować za granicą?
Przede wszystkim brakuje świadomości, że trzeba aplikować znacznie wcześniej niż na studia w Polsce – na Oksford czy na Cambridge aplikuje się z rocznym wyprzedzeniem. Do Stanów trzeba zacząć się przygotowywać już w gimnazjum. Ludzie tego nie wiedzą, bo u nas wszystko dzieje się w krótkim czasie. Dużą przeszkodą jest też wymóg napisania eseju, który ma udowodnić, że jesteśmy właśnie tymi ludźmi, których oni chcą przyjąć. Mało kto wie, jak to napisać, a jeszcze trudniej o kogoś, kto to sprawdzi.
To jest spore wyzwanie dla fundacji. Pracujemy nad tym jak rozwiązać problem sprawdzania takich esejów, ponieważ to właściwie praca na pełen etat. Są niezwykle ważne, bo to właśnie one wyróżniają nas spośród reszty kandydatów. CV można być traktowane różnie, ale to właśnie esej czy list motywacyjny jest kluczowy.
Kilka uczelni, takich jak Oksford, Cambridge czy Imperial mają rozmowy kwalifikacyjne. Dla wielu ludzi to spory problem. Wiele osób, które dostaną zaproszenie na rozmowę nie radzą sobie na niej. Chcemy, aby ludzie, którzy przez to przeszli podzielili się swoim doświadczeniem, opowiedziały jak się zachować.
Pomysł na The Kings Foundation to sprawdzony na Zachodzie model czy wasza innowacja?
W dużej mierze to nowatorski pomysł. Od zawsze istnieją organizacje, które skupiają absolwentów uczelni, którzy pomagają i doradzają młodszym kolegom. Jednak chcemy usprawnić ten proces, bo będziemy współpracować z ludźmi, którzy są na uczelniach, a nie byli tam 5 czy 10 lat temu. W naszym zamyśle absolwenci będą pomagać w kwestiach kariery, tego co po studiach. Ale w samym dostaniu się na uczelnie będą pomagać ludzie obecnie tam studiujący i to jest nasza innowacja.
Nieformalnie coś takiego dzieje się już na Oksfordzie. Środowisko Polaków jest bardzo zintegrowane i doskonale sobie pomaga. Jednak trzeba do nich dotrzeć – czy to przez znajomych, czy to przez Facebooka. Fundacja chce skupić znacznie większą grupę uniwersytetów. W tej chwili zaczynamy od sześciu uczelni: Yale w Stanach, Oksford, Cambridge, London School of Economics, University College i Imperial College w Londynie. Mamy tam już 25 ambasadorów.
Nie słyszałem, żeby coś w podobnej formule działało w innych krajach. Może wynika to z tego, że studenci z innych krajów mają większą praktykę w aplikowaniu na zagraniczne uczelnie. Na przykład na Imperial College spotkałem sporo Francuzów i dla nich przyjazd do Londynu to coś całkiem normalnego. Są też firmy, które zajmują się taką pomocą komercyjnie – działają nawet w Polsce.
Staramy się podchodzić do tego wszystkiego z pokorą. Chcemy przetestować jak nasze założenia sprawdzają się na tej niewielkiej liczbie uniwersytetów i zapewne wkrótce będziemy rozszerzać działalność. Naszym priorytetem są uczelnie w Stanach. Już zaczynamy rozmowy z ludźmi na Harvardzie i MIT. Jednak przede wszystkim chcemy zachować wysoką jakość naszej pomocy. Dlatego chcemy na przykład, by aplikującemu na medycynę pomógł student medycyny.
Ilu Polaków studiuje w tej chwili na wymienionych przez ciebie uczelniach? Jakie są wasze plany i cele?
Trudno ocenić jakie to liczby, bo uczelnie nie udostępniają danych na ten temat. Jedyne dostępne dane to liczba członków polskich stowarzyszeń, ale to bardzo niereprezentatywne dane. Na ich podstawie można wnioskować, że to od kilkunastu, najczęściej na amerykańskich uczelniach, do kilkuset osób.
Zdajemy sobie sprawę, że nie będziemy wprowadzać na każdą z uczelni niesamowicie wielkiej grupy studentów. Chcemy jednak pomóc ludziom, którzy naprawdę tego chcą, ale nie wiedzą jak się do tego zabrać. Dziś wiele zależy od przypadku. Chcemy, żeby to były świadome kroki.
Do jakiej więc grupy będziecie się zwracać? Jednak na studia za granicą mają szansę ci najlepsi.
Nie chcemy stawiać sobie żadnych sztucznych ograniczeń. Jedynym ma być jakość. Jeśli ktoś jest dobry, to nieważne z jakiej jest szkoły – czy elitarnej, czy zupełnie nieznanej. Jeśli ktoś jest słaby, ale z renomowanej szkoły, to powiemy mu: "szkoda twojego i naszego czasu", bo to też jest pomoc. Chcemy pomóc tym, którzy są autentycznie zainteresowani tymi studiami i mają szanse, by się na nie dostać.
Planujemy pomagać nie tylko tym, którzy uczą się w Polsce, ale też osobom, które mają polskie korzenie. Nawet wśród naszych ambasadorów są ludzie, którzy studiują za granicą, chcą coś oddać społeczeństwu, ale z kraju wyjechali w bardzo młodym wieku.
Jakie metody będziecie wykorzystywać by dotrzeć do tych ludzi?
Na tym skupiamy teraz najwięcej naszej uwagi. Fundacja wystartowała na TEDxWarsaw, które kilka lat temu miałem okazję współzakładać, a dziś nieco z dystansu przyglądam się temu, jak się rozwija. Zuzanna Lewandowska, wiceprezydent fundacji, opowiadała o dzieleniu się wiedzą. W ramach tego opowiedziała też o The Kings Foundation.
Założyliśmy sobie, że do chwili startu będziemy mieli już przygotowaną infrastrukturę, czyli sieć ambasadorów i stronę, która jest centrum komunikacji z nami. Włożyliśmy w nią sporo pracy, chcieliśmy, by była nowoczesna i ułatwiała dostęp do ambasadorów. Poza tym poświęciliśmy się szukaniu partnerów na uczelniach, na których działamy. Chcemy nawiązać współpracę z portalem, który informuje młodych ludzi o tym, jak można dostać się na zachodnie uczelnie. To nam się udało.
Teraz chcemy skupić się na docieraniu do młodych ludzi. Teraz chcemy skupić się na docieraniu do młodych ludzi. Na TEDxWarsaw zdarzyła się fantastyczna sytuacja. Zuzanna rozmawiała z inną prelegentką, która studiuje na Oksfordzie i nota bene jest też naszą ambasadorką. Akurat w momencie kiedy ta dziewczyna spytała ją jak chcemy docierać do ludzi i podszedł do niej licealista, który poprosił o pomoc w dostaniu się na zagraniczną uczelnię. TEDxWarsaw widziały w tym roku przez internet 42 tysiące ludzi.
Kolejny krok to nawiązanie współpracy z organizacjami, które pomagają utalentowanej młodzieży. W Wielkiej Brytanii powstaje inicjatywa, która będzie docierała do uczniów w Polsce. Ludzie, którzy studiują w Wielkiej Brytanii będą jeździć do gimnazjów, gdzie będą inspirować, i do liceów, gdzie będą już konkretnie pomagać. Chcą tam mówić o tym, jak wygląda studiowanie tam. Chcemy z takimi właśnie organizacjami współpracować i udostępniać im naszych ambasadorów.
Ważnym narzędziem będzie też mój blog w naTemat. Tak naprawdę to od niego wszystko się zaczęło. Zapraszam moich przyjaciół do opisywania tego, jak studiuje się na uczelniach za granicą i to spotyka się z dobrym odbiorem czytelników. Każdy wpis kończę podaniem maila, których dostaję ostatnio naprawdę całkiem sporo. Spory wkład pracy poskutkował tym, że wytworzyła się już wokół tego bloga pewna społeczność. Podobną tematyką będzie się zajmowała na swoim blogu Zuzanna Lewandowska, która teraz pisze o Paryżu. Ostatnim z narzędzi będą media społecznościowe. To miejsce, gdzie licealiści spędzają dziś najwięcej czasu.
Ambasadorowie fundacji to wasi znajomi ze studiów czy już szersza grupa ludzi?
Na początku rzeczywiście kontaktowaliśmy się z naszymi znajomymi. Jednak bardzo szybko ludzie zaczęli zgłaszać się sami. Pomogły nam polskie stowarzyszenia, rozsyłając do swoich członków informację o nas. Najlepiej układa się współpraca z tymi, którzy sami się zgłosili, bo oni są niezwykle entuzjastycznie nastawieni do pracy. Wkrótce zaczynamy współpracę z dwoma kolejnymi uczelniami w Europie i to w całości inicjatywa ludzi z tych uczelni. Usłyszeli o nas na TEDxWarsaw i postanowili nam pomóc.
Jaka jest wasza motywacja?
Polecam wszystkim wykład Simona Sineka z TED. On przekonuje, że organizacje, które odnoszą największe sukcesy u podstaw swojej działalności stawiają pytanie "dlaczego?". Apple mówi, że chcą uczynić życie ludzi łatwiejszym i piękniejszym. Wal-Mart z kolei chce by życie ludzi było tańsze i bardziej praktyczne. Niestety większość organizacji odpowiada tylko na pytanie "jak?", nie widzą szerszej perspektywy.
Naszym "dlaczego?" jest chęć zmiany wykształcenia nowej klasy liderów w Polsce. Wiemy, że efekty będą widoczne w perspektywie 10-15 lat – z tym jesteśmy pogodzeni od początku. Według badań "Forbesa" najbardziej wpływowi ludzie na świecie są związani z około 11 college'ami na świecie. Chcemy, żeby za te 15-20 lat Polacy byli częścią tej grupy i kształtowali przestrzeń społeczną, ekonomiczną, polityczną i naukową Polski.
Są już organizacje, które chcą zrobić coś podobnego. Różnimy się od nich tym "jak?", czyli pomysłem na działanie, czyli peer mentoring studentów. Trzecim pytaniem jest "co?", czyli oferowanie opisów uczelni i kontaktowanie licealistów z ambasadorami.
Czy w sferę "co?" wejdzie też kwestia pomocy finansowej, czy to jeszcze nie ten etap? A może wcale nie planujecie się tym zajmować?
Nasi ambasadorzy udzielają kompleksowych informacji o tym, jak wyglądają koszty utrzymania. Nikt nie doradzi lepiej, niż ci, którzy sami zmagają się z tymi problemami. Tak więc nasi współpracownicy opowiedzą wszystko o nisko oprocentowanej pożyczce studenckiej, którą spłaca się dopiero po osiągnięciu pewnego poziomu dochodów. Jeśli studiuje się mniej popularny wśród pracodawców kierunek, nie trzeba tego oddawać wcale. W Stanach, z kolei, jest grupa uniwersytetów oferuje stypendia, które pokrywają wszystkie koszty, łącznie z przylotami do Polski.
Znaleźliśmy swoją niszę i w żaden sposób nie chcemy wchodzić w kompetencje organizacji, które finansują wyjazdy studentów. Chcemy pełnić wobec nich funkcję usługową. Mówimy: "wy macie pieniądze, by fundować studia zdolnym licealistom. My mamy ludzi, którzy pomogą im się tam dostać".
Oczywiście w perspektywie kilku lat chcemy móc zapewnić pomoc finansową, ale na razie na to za wcześnie. Jeśli będzie więcej możliwości finansowania pomocy, tym lepiej. Pierwszym krokiem do tego jest to, co zrobiłem jakieś trzy tygodnie temu. Sprzedałem spółce giełdowej projekt, nad którym pracowałem i przeznaczyłem tę niewielką kwotę na powołanie do życia The Kings Foundation. Te pieniądze nie zmienią niczyjego życia, ale są moim przesłaniem i wezwaniem, by więcej osób poszło tą drogą i dofinansowywało edukację wysokiej jakości.
Jaką macie pewność, że ci ludzie wrócą do Polski, a nie zostaną tam, gdzie się dzięki wam dostali na studia?
Spójrz na mnie. Studiowałem w Paryżu i w Londynie, ale wiem, że będę chciał wrócić. Tu mam rodzinę i tu mi się podoba. Byłem w wielu miejscach na świecie i chcę wrócić. Podobnie zresztą jak moi znajomi z Oksfordu czy z Cambridge. Stwierdzili, że tu są lepsze perspektywy, szansa na szybszą karierę, która będzie dwa razy szybsza niż pięcie się mozolnie w Londynie.
Poza tym Polsce można pomagać w różny sposób. Chcemy promować Polskę, dawać jej nową grupę liderów. Jednak to nie jedyny sposób. Podczas pracy w Google miałem okazję poznać dwóch facetów z Indii. Sundar Pichai (starszy wiceprezes ds. Google Chrome i Aplikacji) i Vic Gundota (starszy wiceprezes ds. społecznościowych) robią swojemu krajowi niesamowitą reklamę. Nie trzeba koniecznie wracać do Polski, by robić jej świetny PR.
Czym zachodnie uczelnie przyciągają polskich licealistów?
Przede wszystkim stylem nauczania. Na przykład na Oxford czy Cambridge studentami zajmuje się profesor, który ma pod swoją opieką nie więcej niż trzy osoby. To człowiek z absolutnej czołówki w swojej dziedzinie. Masz do niego dostęp cały czas. Poza tym ci mentorzy są na bieżąco z materiałem, mam wrażenie, że w Polsce jest on z reguły trochę nieaktualny.
Ważny jest także nacisk na badania. Ci ludzie całe dnie spędzają w laboratoriach i wiedzą jak to przekazać. W Times Higher Education Ranking CalTech zajął pierwsze miejsce, ale uczy tak naprawdę garstkę studentów. Resztę zasobów poświęcają na badania. Poczucie, że uczą cię ludzie, którzy posuwają naukę do przodu jest ważne.
Cenna jest też bliska relacja uczelni z biznesem. Na Imperial College czy na Cambridge to codzienność. Jest tam masa firm, które wzięły się wprost z pracy akademickiej, niektóre z nich mają nawet wartość przekraczającą miliard funtów. Koncerny dokładnie obserwują co dzieje się w laboratoriach, wyłapuje perspektywiczne inicjatywy i wykłada pieniądze. Dzięki takim doświadczeniom, będziemy mieli lepsze podstawy by robić coś innowacyjnego po powrocie do Polski.