Nie jeździłem w ostatnich miesiącach żadnym autem, które dałoby mi taką huśtawkę nastrojów. Porsche z reguły kojarzy się z przygodą, ale z Cayenne w najmocniejszej dostępnej wersji miałem też dawkę czystego szaleństwa. Tylko jedna grupa klientów może kręcić nosem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedyś w ogóle nie podobały mi się Porsche Cayenne. I nie jestem z tą opinią osamotniony, bo chociaż był to przełomowy model dla niemieckiej marki, powiedzmy sobie szczerze – pierwsza generacja nie zachęcała designem.
Ale Cayenne na szczęście się zmieniało. I to w taki sposób, że każdy kolejny lifting dodawał charakteru. W 2019 r. byłem na pierwszych jazdach w Słowenii, kiedy Porsche wypuściło na rynek Cayenne w wersji coupé. Pomyślałem wtedy... w końcu widać różnicę. To wcale nie żart, wtedy ten SUV nabrał trochę rysów z kultowego Porsche 911.
Dziś nikogo już nie dziwi, że SUV-y mogą być absurdalnie mocne. Weźmy choćby Audi RSQ8, które możemy zestawić od razu z Lamborghini Urusem. Albo wielkie BMW X5 czy X6. Do tego samego szeregu dorzucimy Cayenne, a jeśli weźmiemy jeszcze najmocniejszą dostępną wersję z katalogu Porsche, robi się kosmicznie. Uwaga, pierwszy i ostatni raz zapiszę pełną nazwę modelu, który testowaliśmy.
Porsche Cayenne Turbo E-Hybrid Coupé z pakietem GT
Ten samochód z pozoru wygląda jak każde nowe Cayenne. Nie trzeba być jednak znawcą, żeby wyłapać dodatki, które robią piorunujące wrażenie. Zaczynając od najprostszych rzeczy – lakier Arctic Grey jednym się spodoba, dla innych to banał. Jeśli ktoś się na niego zdecyduje, musi dopłacić ponad 11 700 zł.
W ogóle lista dodatkowo płatnych gadżetów w tym Porsche to temat na oddzielny artykuł. Bo wiecie, wszystko, co spoza listy chcecie dorzucić do "podstawy", to kolejne koszty. Nagrałem rolkę na TikToka, w której opowiedziałem o pięciu moim zdaniem najciekawszych elementach wyposażenia w tym Cayenne.
Najlepszy efekt robią detale. Zobaczcie na te wielkie tarcze hamulcowe i zaciski, do tego w kolorze, który z daleka się wyróżnia. No i 22-calowe obręcze GT Design, lakierowane na kolor Deep Sea Blue. To chyba element, który najszybciej przykuwał wzrok.
Taka stylistka sportowego SUV-a bardzo do mnie przemawia. I sprawia, że "zwykłe" Cayenne nagle trafia w centrum zainteresowania. Oczywiście dynamiki dodaje tu również nadwozie coupé. Opadająca linia dachu zrobiła się bardzo modna.
Mógłbym chodzić wokół tego Porsche i znaleźć więcej podobnych smaczków. Spoiler, podświetlana listwa z tyłu, albo wzór przednich reflektorów. Kwestia gustu, ale tutaj dałbym 10/10.
Zgrzyt pojawił się dopiero w momencie, kiedy zasiadłem na fotelu kierowcy. I wcale nie chodzi mi o pozycję za kierownicą czy ogólne wrażenie – to wypada świetnie. Problem w tym, że rewolucja w stylistyce wnętrza dla najwierniejszych fanów marki jest, delikatnie mówiąc... kontrowersyjna.
Kiedyś nie wyobrażałem sobie Porsche bez klasycznych, analogowych zegarów. Dziś mamy wirtualny kokpit, który co prawda jest czytelny, ale to już nie to samo. Albo taki ogólny rzut oka na deskę rozdzielczą. Doceniam ten cały multimedialny świat, jednak wydaje mi się, że wszystko wyszło zbyt przewidywalnie. A sytuację ratuje po prostu znaczek Porsche na kierownicy.
Brzmi tak, jakbym czuł za mało Porsche... w Porsche. Zabrakło mi nieco klasyki, ale z drugiej strony, każdy dzisiaj goni za trendami. Nie dziwą więc dotykowe przyciski czy dodatkowy ekran po stronie pasażera (koncepcja prosto z Taycana). Jedni to zaakceptują, inni będą marudzić i tutaj postawmy kropkę.
Nie zmienia to faktu, że kokpit wykończony jest naprawdę starannie. Od mojej pasażerki usłyszałem, że jest nawet... pluszowo (to za sprawą Alcantary, której nie pożałowano). Wykończenie w ramach pakietu GT to też specjalne, kontrastowe przeszycia. Kultowy zegar w centralnym miejscu i poruszająca się wskazówka też przypominają, z czym mamy do czynienia. Są świętości, których nie wolno zmieniać.
Ogólne wrażenie z przedniego fotela raczej nie będzie zaskoczeniem, jeśli ktoś miał już do czynienia z Cayenne. Z kolei przy pierwszym kontakcie szybko da się docenić obsługę multimediów. Drążek, albo bardziej przełącznik skrzyni biegów powędrował z prawej strony kierownicy. A w jego tradycyjnym miejscu mamy zestaw przycisków, m.in. do obsługi klimatyzacji. I takie rozmieszczenie według mnie się sprawdza.
Trzymając się bardzo przyziemnych rzeczy, to piekielnie mocne Cayenne może być "zwykłym" dużym SUV-em. Na brak przestrzeni w środku na pewno nie można narzekać. Sylwetka coupé nie wpłynęła też zbyt mocno na przestrzeń nad głową dla pasażerów z tyłu. Nawet dla takich ze wzrostem powyżej 1,85 m. Bagażnik ma 434 l pojemności, a po złożeniu tylnej kanapy – 1344 l.
To Porsche Cayenne jest w czołówce najmocniejszych SUV-ów
Najprzyjemniejsza i kluczowa część tego testu to momenty, w których uruchamiałem silnik i ruszałem w drogę. Przypomnijmy: to najmocniejsze Cayenne w historii. 739 KM i 950 Nm w układzie hybrydowym, którego sercem jest 4-litrowe V8.
Spróbujmy to jeszcze rozdzielić. Tylko V8 twin turbo to 599 KM i 800 Nm. Silnik elektryczny to dodatkowe 176 KM. Sprint do setki (z pakietem Sport Chrono) zajmuje 3,6 sekundy. Lepiej od razu podać czas do 200 km/h. Tu mamy imponujące 11,9 s. Pamiętajcie, że cały czas mówimy o kolosie, który waży dokładnie 2495 kg. Sportowe osiągi... w czołgu. Prędkość maksymalna? 305 km/h.
W praktyce uruchomienie silnika przypomina obudzenie smoka. Na parkingu podziemnym wystarczyło lekko musnąć pedał gazu, a z tyłu było słychać... głębokie sapanie z końcówek wydechów.
Ale przejdźmy do konkretów w kwestii wydajności. No bo mamy tu hybrydę, więc teoretycznie powinno być trochę oszczędnie. W broszurce znalazłem, że zasięg w trybie elektrycznym WLTP ma wynosić 72 km. Optymistyczny wariant, bo wykręciłem maksymalnie 65 km przy bardzo spokojnym stylu jazdy. I myślę, że to jest sufit, uwzględniając dane, że auto zużywało jakieś 25-30 kWh/100 km.
Kiedy Cayenne jest naładowane, zużycie paliwa w cyklu mieszanym może wyglądać absurdalnie. Komputer pokazywał mi na przykład 2,5 litra. Po rozładowaniu momentami zostaje zacisnąć zęby. Spalanie w mieście wyszło mi na poziomie 13-15 litrów. W trasie było przyjemniej, bo udało się zejść do 10-11 l. Tylko powiedzmy sobie szczerze – byłem na to gotowy. A nawet zaskoczony, że nie wyszło więcej. Zużycie paliwa przy takim potencjale napędu nie może dokuczać, tylko powinno być wliczone w koszty.
W tym Cayenne jest jeszcze jeden absurd. W codziennym, cywilnym użytkowaniu wykorzystamy może 20-30 procent jego możliwości. To precyzyjna maszyna do ostrych cięć, ale uznaje słowo kompromis. W tym przypadku jest to elastyczność, w którą aż trudno uwierzyć.
Chodzi o to, że to Porsche w najbardziej brutalnym ustawieniu rzeczywiście jest bestią. Jeździłem podobnym Cayenne po torach i wiem, co potrafi w takich warunkach. Jednocześnie za pomocą jednego pokrętła na kierownicy możecie zmienić samochód w coś bardziej potulnego.
To niesamowite, jak bardzo da się odczuć cechy każdego z wariantów ustawień. Na przykład tryb "Normalny" bardzo uspokaja auto i kompletnie znika wrażenie, że Cayenne nadaje się tylko do wyczynowej jazdy. Wystarczą jednak dwa kolejne ruchy i mamy pod ręką usportowione parametry. Kierowca ma to na wyciągnięcie ręki, w zależności od potrzeb czy... humoru.
Tym razem nie wyjechałem na tor, ale sprawdzałem możliwości topowego Porsche w dłuższej trasie oraz w mieście. Niezależnie od tego, na jaką próbę je wystawicie, docenicie przede wszystkim precyzję prowadzenia. Trzeba to poczuć samemu, żeby zrozumieć, o co chodzi. Tak samo jest z działaniem opcjonalnej skrętnej tylnej osi (za 8410 zł).
Nawet w "najspokojniejszych" ustawieniach to Porsche nieustannie prowokuje. Może sprawiać wrażenie momentami uśpionego, ale w każdym trybie potrafi być brutalne.
Ile kosztuje najpotężniejsze dostępne w ofercie Porsche Cayenne? Za samą "bazę" trzeba wydać nieco ponad milion złotych. Wyposażenie dodatkowe w tym przypadku to około 182 tys. zł. Za doposażony egzemplarz trzeba zapłacić mniej więcej 1,2 mln zł.
Na pytanie, czy warto, odpowie sobie każdy, kto ma bardzo sprecyzowane oczekiwania i odpowiednio gruby portfel. Wyłącznie do codziennego użytku ten model wydaje się... kompletnie bez sensu. Ale wystarczy trochę fantazji, sportowego zacięcia i motoryzacyjnego wariactwa. Dla takich kierowców powstało to Porsche.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku, Instagramie oraz TikToku.