Trudno porównywać te historie. To kompletnie inne przypadki, tak jak inne jest ich tło i realia polityczne. Ale gdy od tylu dni słyszy się, jak prawica pastwi się nad płcią niektórych zawodniczek, aż człowiek zaczyna się zastanawiać, co kiedyś musiała przeżywać Polka, której podważono testy płci, kwestionując, że jest kobietą. To Ewa Kłobukowska, w latach 60. najszybsza kobieta świata i złota medalistka olimpijska. Wielka postać polskiego sportu, której historia jest wstrząsająca.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Oczywiście wtedy nie było internetu. I nie wiemy, co by się działo, gdyby był. Czy – nie znając zupełnie szczegółów tamtej sprawy, o których wiemy dziś – pół internetu by ją hejtowało? Albo, gdyby to nie były czasy PRL, tylko inne, bardziej współczesne. Czy prawica w kraju też rzuciłaby się na Polkę za to, że może nie być kobietą? Tak jak robi to dziś wobec sportsmenek z innych krajów, które muszą udowadniać, że kobietami są?
Dziś wiemy, że sprawa Ewy Kłobukowskiej sterowana była politycznie. I że 1967 roku wystarczyło samo oskarżenie podważające jej płeć, by skutecznie zniszczyć jej karierę. W tamtych czasach to musiał być jeszcze większy szok niż teraz.
Ale samo to pokazuje, jak łatwo manipulować takimi oskarżeniami. Jak łatwo rzucać oszczerstwa, grać płcią, siać nienawiść i niszczyć. I jak łatwo zostać ofiarą podejrzeń o zmianę płci. Choć wiesz, że jesteś kobietą.
Dlatego, choć przy kontrowersjach wokół Imane Khelif i Lin Yu Ting to zupełnie inne przypadki, historia Ewy Kłobukowskiej wraca dziś jak bumerang. Również za granicą.
Była znakomitą polską biegaczką, przed którą kariera stała otworem. Miała 18 lat, gdy w 1964 roku pojechała na Igrzyska Olimpijskie w Tokio i wywalczyła aż dwa medale: złoty w sztafecie 4x100 metrów (m.in. z Ireną Kirszenstein-Szewińską) oraz brązowy w biegu na 100 metrów.
"Nagrodą za występ na igrzyskach była dla Kłobukowskiej kawalarka na warszawskim Bagnie. Ewa błyskawicznie stała się gwiazdą polskiego sportu. Wraz z Ireną Kirszenstein były określane mianem "Duetu K-K", który przez kolejne lata miał dzielić i rządzić na światowych arenach" – to cytat ze strony Ligi Biegowej.
Rok później, w Pradze, Kłobukowska pobiła rekord świata w biegu na 100 metrów (11,1 sek.)
A w 1966 roku na Mistrzostwach Europy w Budapeszcie zdobyła aż trzy medale – dwa złote (sztafeta 4×100 m i 100 m) oraz srebrny w biegu na 200 m.
Irena Szewińska wspominała w rozmowie z MagazynemBieganie.pl: "To było niesamowite. Miałam największą rywalkę za przyjaciółkę. Razem mieszkałyśmy w pokoju na zgrupowaniach, razem trenowałyśmy i razem biegłyśmy do mety raz jako rywalki, raz jako partnerki w sztafecie".
"Zadziałał wniosek działaczy 'zaprzyjaźnionych' federacji ZSRR i NRD"
Nikt nigdy nie kwestionował jej kobiecości. Aż do 1967 roku, do Pucharu Europy w Kijowie. Kłobukowska była wtedy w doskonałej formie, chwilę wcześniej pobiła rekord Polski. I nagle nie dopuszczono jej do startu – uznając, że "jej status płciowy jest nieokreślony".
– Pamiętam, że było wielkie poruszenie. Była taka znana, wszyscy ja podziwiali. I nie wiadomo dlaczego nagle zniknęła. Oficjalnie nikt nic o tym nie mówił, ale w pracy się o tym mówiło, krążyły plotki – wspomina znajoma osoba, jej równolatka.
Chodziło o tzw. paszporty płciwprowadzone w latach 60. ubiegłego wieku przez Komisję Medyczną MKOL. Kryteria rozróżnienia płci na podstawie chromosomów od początku jednak kwestionowali specjaliści, alarmując, że metoda jest nieprecyzyjna.
Ale był jeszcze dodatkowy aspekt.
"W ten sposób można było pozbyć się konkurencji. Sport był wtedy wielką polityką. Gdy jacyś Polacy zaczynali za mocno dokazywać, kuło to w oczy wiele innych krajów. Tak było z naszą lekkoatletyczną potęgą" – tłumaczył przed laty w rozmowie z MagazynBieganie.pl dziennikarz sportowy Andrzej Lewandowski.
W przypadku Kłobukowskiej – jak czytamy na stronie Polskiego Komitetu Olimpijskiego – zadziałał wniosek działaczy "zaprzyjaźnionych" federacji ZSRR i NRD.
W tle tej historii jest Max Danz, szef związku lekkoatletycznego RFN. To on naciskał na badania ginekologiczne, którym poddano tylko polskie sportsmenki.
"Zniszczona, poniżona, chciała ukryć się przed światem"
"Już sama procedura dziś uznana byłaby za wstrętną. Młode dziewczyny musiały udowadniać swoją kobiecość przed kilkunastoosobową komisją. Po kolei, jedna po drugiej, wchodziły do pokoju, gdzie odzierano je z intymności" – czytamy na stronie LigaBiegowa.pl.
"MagazynBieganie.pl": "Zawodniczki z Polski nie tylko obdarto z godności, ale także postanowiono w ten perfidny sposób pozbyć się jednej z naszych największych gwiazd".
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Do dziś nazwisko Danza pamięta wielu Polaków. Jedna z naszych czytelniczek punktuje pod artykułem o Kłobukowskiej:
"W 1966 roku Ewa Kłobukowska i Irena Kirszensztajn po badaniu płci otrzymały certyfikaty kobiecości. Jednak zachodnioniemiecki lekarz Max Danz zakwestionował certyfikaty Polek. We wrześniu 1967 roku powtórzono badania w Kijowie. W Komisji było trzech Węgrów i trzech Sowietów. Kłobukowska nie otrzymała tzw. 'paszportu płci'. Badanie było narzędziem politycznej sportowej zemsty, a wywołany skandal z udziałem naszej biegaczki miał odciągnąć uwagę od naprawdę kontrowersyjnych przypadków zawodniczek ZSRR i rozbić wybitną polską sztafetę".
W 1969 roku Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych wykreśliło wszystkie rekordy Ewy Kłobukowskiej.
Polska biegaczka była i jest kobietą. Rok po tych wydarzeniach urodziła syna. Zniknęła. "Zniszczona, poniżona, chciała ukryć się przed światem. Skończyła studia. Wyjechała za granicę. Odcięła się od polskiego piekła. Pracowała w Przedsiębiorstwie Montażu Elektrowni i Urządzeń Przemysłowych Energomontaż Północ. Poprosiła o kontrakt w Czechosłowacji. Teraz stroni od mediów" – pisał w 2011 roku Oskar Berezowski w MagazynBieganie.pl.
Tak oszczerstwami zniszczono jej sportową karierę.
"Ona nie chce do tego wracać"
Ewa Sulińska, autorka książki "Olimpijki", której fragment niedawno opublikowała "Krytyka Polityczna", pisała:
"Lekkoatleta Edward Bugała pamięta, że na badania krwi przed zawodami powołano cztery zawodniczki. Wśród nich była Ewa. Próbki analizowano w klinice uniwersyteckiej w Dortmundzie. Wyniki Ewy prawdopodobnie wykazały, że w niektórych komórkach ma jeden dodatkowy chromosom Y. Prawdopodobnie, bo oficjalnego raportu z badań w Duisburgu nigdzie dziś nie ma".
Napisała też, że próbowała skontaktować się z Ewą Kłobukowską:
" – Ona nie chce do tego wracać. Z nikim o tym nie rozmawia. Z panią też się nie spotka – mówią mi Edward Bugała, Janusz Szewiński i inne osoby, które są w stałym kontakcie z Ewą. Wszystkich ich proszę, by przekonali ją do rozmowy ze mną, lecz ona przez ponad dwa lata konsekwentnie odmawia".
A także – to szczególnie poruszający fragment – że "kibice poczuli się oszukani, część sportowców, mówiąc o niej, używała męskich zaimków, rodzina – a szczególnie ojciec pracujący w branży budowlanej – musiała się zmierzyć z niewybrednymi komentarzami".
"'Eva ist ein Mann!' (z niem. Ewa jest mężczyzną!) – pisały po wydarzeniach z Kijowa gazety w NRD24. Polska prasa, radio i telewizja milczały. Zawodniczka, która kilka tygodni wcześniej uśmiechała się z okładek, zniknęła z dnia na dzień. Bez słowa wyjaśnienia" – opisała.
"Nikt nie przeprosił, zrujnowano jej całe życie"
W 1998 roku Kłobukowska została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a w 2021 roku Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
– Po dwudziestu pięciu latach okazało się, jak bardzo niesprawiedliwy był to osąd. Wraz z rozwojem nauki dowiedziono, że niektóre kobiety mogą posiadać "męski" układ chromosomów, a mężczyźni "damski"– mówił przed laty w rozmowie z naTemat Maciej Petruczenko.
MKOl przyznał wtedy, że stosowane przez niego kryterium chromosomowe było błędne.
– Byłem na konferencji podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, podczas których ogłaszano ten komunikat. Nikt jednak nie przeprosił Ewy Kłobukowskiej, największej ofiary błędu komisji medycznej MKOl, a przecież zrujnowano jej całe życie. Co gorsza, Ewa nie została przez MKOl do dziś zrehabilitowana. Uważam to za największe naruszenie reguły Fair Play w historii ruchu olimpijskiego – stwierdził dziennikarz.
"Poważny zarzut ('nie ma atestu na kobietę') w stosunku do mistrzyni olimpijskiej nie spotkał się z żadnym sprzeciwem naszych władz sportowych, nie szukano pomocy u światowej sławy medyków, godząc się z decyzjami opartymi na dość dowolnej interpretacji niesprawdzonych zasad. Metoda badań, na podstawie której 'skazano' Polkę, była krytykowana przez endokrynologów".