Gdyby wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych rządził się prawami podobnymi do większości elekcji europejskich, w sztabie Demokratów mogliby już robić przymiarki do wielkiej fety. Na dwa tygodnie przed głosowaniem seria nowych sondaży wskazuje bowiem na przewagę Kamali Harris. Cały szkopuł jednak w tym, że w USA prezydentem wcale nie musi zostać osoba, która cieszy się największym poparciem ogólnym – wszystko przez system elektorski.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak wylicza amerykańska edycja magazynu "Forbes", aż cztery najnowsze sondaże wskazują, że największy elektorat ma dziś Kamala Harris. Demokratka prowadzi z przewagą czterech punktów procentowych (50 do 46 proc.) w badaniu Morning Consult. Trzy punkty więcej od Donalda Trumpa (46 do 43 proc.) notuje ona także w sondażu Reuters/Ipsos.
Zaledwie jeden punkt procentowy – ale jednak – to przewaga Harris nad Trumpem w nowym badaniuUSA Today/Suffolk University (45 do 44 proc.) oraz tym przeprowadzonym przez Emerson College (49 do 48 proc.). Wśród najnowszych sondaży na korzyść Trumpa jest tylko ten przeprowadzony na zlecenie sympatyzującej z prawicą stacji Fox News, gdzie zdobywa on 50 proc., a Harris 48 proc.
Dlaczego więc nastroje w obozie demokratycznym są dalekie nawet od ostrożnego optymizmu? Otóż w Stanach Zjednoczonych zwycięża nie kandydat, który uzyska największe poparcie w ujęciu ogólnokrajowym, a ten cieszący się większą liczbą głosów elektorskich.
Wyniki wyborów prezydenckich w USA, czyli "stan stanowi nierówny"
Tej specyfice wyborów prezydenckich w USAw niedawnej rozmowie z cyklu #TYLKONATEMAT sporo uwagi poświęcił dr Artur Dziambor, który po porzuceniu aktywności sejmowej jako naukowiec zajął się badaniem amerykańskiej polityk i wizerunku politycznego Donalda Trumpa.
– W USA decydują wyniki w poszczególnych stanach i pamiętajmy, że stan stanowi nierówny – w zależności od zaludnienia i historycznej pozycji mają one różną liczbę głosów elektorskich (...) A na poziomie stanowym wygląda to dodatkowo tak, że nawet jeśli Trump będzie miał zaledwie jeden głos przewagi, to bierze całą pulę elektorską – tłumaczył ekspert naszym czytelnikom.
Skutki tych reguł niezwykle boleśnie odczuła na Hillary Clinton. Choć w wyborach prezydenckich w 2016 roku zdobyła ona ogółem poparcie na poziomie 48,2 proc., a na konto Donalda Trumpa wpadło 46,1 proc., to on zwyciężył większą liczbą głosów elektorskich. Republikanin triumf w skali 304 do 227 głosów zapewnił sobie, zwyciężając w cennych punktowo stanach takich jak Floryda, Pensylwania czy Michigan.
Problem z amerykańskimi wyborami prezydenckimi jest tylko taki, iż sondaże typu "popular vote", czyli pokazujące ogólne poparcie dla kandydatów w skali kraju, kompletnie nie odzwierciedlają rywalizacji. Tak naprawdę w sztabach Republikanów i Demokratów nikogo nie obchodzą ogólnokrajowe sondaże, bo nie tak wygląda głosowanie.
Artur Dziambor
w cyklu #TYLKONATEMAT o wyborach prezydenckich w USA