W życiu nie ma nic za darmo. Ani edukacji, ani służby zdrowia, ani autobusu.
W życiu nie ma nic za darmo. Ani edukacji, ani służby zdrowia, ani autobusu. Shutterstock

Studia, przedszkola i opieka zdrowotna są w Polsce darmowe? Błąd. Choć zapominamy o tym na co dzień, za wszystko płacimy z własnej kieszeni. Tyle, że w podatkach. I to niemałych. Jeśli zsumować nasze opłaty z całego roku, okaże się, że do własnej kieszeni pieniądze zaczynamy odkładać dopiero w końcu czerwca. Czas więc zacząć wymagać usług wartych pieniędzy, które każdego dnia wkładamy do budżetu.

REKLAMA
Darmowa edukacja, darmowa służba zdrowia, darmowa komunikacja miejska – to tylko niektóre z haseł, jakie często możemy usłyszeć w debatach o podstawowych problemach Polaków. Każde takie takie zdanie tylko pogłębia mity, które upowszechniły się w czasach Polski Ludowej. Ekonomiści są zgodni: za darmo nie ma nic. Czas, żeby zrozumieli to także obywatele.
Za darmo
Jeden z dziennikarzy naTemat przeprowadził niedawno wywiad z Ewą, absolwentką uczelni artystycznej. Ewa po obronie pracy dyplomowej schowała ambicję w kieszeń i wyjechała do Norwegii malować domy. Po kilku latach kupiła z mężem własny dom. Bez kredytu. Pod tekstem rozpętała się burza. Pojawiły się głosy, że młoda kobieta "jest złodziejką", bo wykształciła się za państwowe i "uciekła z kraju".
Postanowiliśmy więc zastanowić się szerzej, czy absolwenci, którzy wyjeżdżają z Polski są nielojalni wobec ojczyzny? A pod tekstem wywiązała się kolejna dyskusja. Tym razem o tym, czy studia, które ukończyła Ewa faktycznie są tak bardzo "darmowe", jak chcieli by tego ludzie oskarżający malarkę.

Nie ma darmowej nauki. Wszystko jest opłacone "z góry". Czasami trzeba zapłacić po raz drugi. Płacimy wszyscy i zawsze. Warto dokładnie zapoznawać się z paragonami. To czy/jak skorzystaliśmy z opłaconej usługi edukacyjnej zależy od nas


Jaka złodziejka? Gratuluję przemyśleń tym którzy tak myślą. Moi rodzice przez całe życie płacą podatki po to, żebym ja i moje rodzeństwo miało zagwarantowaną możliwość kształcenia się. Ja także płacę podatki i oczekuję od Państwa czegoś w zamian. Podatki coraz to nowe i wyższe, a przywilejów coraz mniej.


Za darmo? A to podatku nie płaciła (chociażby kupując kawę, bluzkę czy alkohol)?


Relikt
– Przez całe dziesięciolecia Polakom wmawiano, że wszystko daje rząd. On zapewniał pracę, mieszkanie, talony na samochód. Próbowano pozbawić obywateli przekonania, że to co mają zależy od ich przedsiębiorczości – ocenia Andrzej Sadowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. – Rząd nie jest jednak świętym Mikołajem, czy Dziadkiem Mrozem. Nie ma własnych pieniędzy. Mówienie, że coś da nam za darmo, to błąd. To myślenie wręcz magiczne – przekonuje i dodaje, że wystarczy spojrzeć, jak wysokie podatki płacimy, by zastanowić się nad sensem takiego stwierdzenia.
Świetnie widać to w wyliczeniach, których dokonało Centrum. Jego eksperci spróbowali wyznaczyć Dzień Wolności Podatkowej, czyli datę, w której osiągnięty dochód zrównuje się z wymaganymi przez państwo zobowiązaniami podatkowymi. W skrócie: jest to dzień, w którym przestajemy płacić państwu, a zaczynamy odkładać do własnej kieszeni. O ile w Stanach Zjednoczonych takim momentem był 17 kwietnia, to w Polsce dopiero 21 czerwca.
Polacy należą do najdłużej zarabiających na swoje państwo narodów na świecie. W Indiach Dzień Wolności przypada średnio na 74. dzień roku, w Australii na 112., w RPA na 138. Dłużej do budżetu przekazywaliby pieniądze niemal tylko Norwegowie (208. dzień) i Szwedzi (209.)
Miliardy
Dopiero zestawienie wpływów i wydatków do budżetu może jednak pokazać, jak bardzo mylimy się myśląc o "darmowej" wizycie u lekarza, czy lekcjach polskiego. Dość łopatologicznie przedstawiła to niedawno Fundacja Republikańska, która na swojej stronie opublikowała mapę wydatków państwa. Olbrzymia grafika bazuje na danych ze "Sprawozdania z Wykonania Budżetu Państwa" za 2011 rok oraz z raportu Najwyższej Izby Kontroli, która sprawdzała wykonanie budżetu, a także analizach statystycznych GUS.

Według tych wyliczeń, na studia na 95 uczelniach publicznych państwo wydaje 7,1 mld zł rocznie. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo z podatków państwo opłaca też stypendia, pożyczki studenckie, badania naukowe. Łącznie szkolnictwo wyższe pochłania z państwowej kasy ponad 17 mld zł. To i tak niewiele, bo edukacja na niższych poziomach kosztuje nas z budżetu aż 58 mld zł.
Nic dziwnego. Jak wyliczyli stołeczni urzędnicy, utrzymanie tylko jednego miejsca w przedszkolu rocznie to kwota rzędu 5,5 tys. zł.
Polak płaci dwa razy
Godzina seksu zupełnie bez ograniczeń
Jak jednak ocenia Andrzej Sadowski, Polak za wszystkie te usługi zaczyna de facto płacić dwa razy. – Płacimy o wiele więcej. Pierwszy z brzegu przykład: w teorii bezpłatna służba zdrowia. Sposób jej funkcjonowania generuje ogromne kolejki. A więc stracony czas, który też przecież jest wartością. W dodatku często ta inwestycja się nie opłaca. Moja znajoma ma problemy z sercem. Wyznaczono jej termin badania na styczeń przyszłego roku. A więc musi albo iść do prywatnego lekarza, albo po prostu dać łapówkę. Tak czy inaczej, to kolejne koszty – mówi i dodaje: – Rząd jest bardzo nieefektywnym i drogim pośrednikiem, który za wszelką cenę próbuje świadczyć usługi edukacyjne, zdrowotne. Ale, jak widać na przykład po rankingach uczelni, nie bardzo mu to wychodzi. Tylko kilka z ponad 90 placówek, które utrzymuje rząd, znalazły się na liście 500 najlepszych. A i tak na szarym końcu.
Politycy zwykle nie chwalą się tym, że swoje działania finansują z naszych pieniędzy. Z jednym wyjątkiem. Przed końcem każdego roku podatkowego, władze Warszawy wywieszają w tramwajach i autobusach infografiki zachęcające do odprowadzania podatku w mieście. Kampania "To do ciebie wróci" przypomina, że z podatków finansowane są przedszkola, remonty dróg, szpitale. Chodzi o to, by ludzie przyjeżdżający spoza miasta płacili podatki w nowym miejscu zamieszkania.

Wielka gra
Jak bardzo kosztowne jest to, o czym zwykle myślimy w kategoriach "darmowych" usług państwowych widać na przykładzie stołecznej komunikacji miejskiej. Od 1 stycznia jednorazowy bilet na przejazd komunikacją miejską w Warszawie zdrożał z 3,60 zł do 4,40 zł (kilka miesięcy wcześniej kosztował 2,60 zł). Kolejne podwyżki planowane są zaś na 2014 rok. Wszystko dlatego, że magistrat postanowił nie dokładać już do komunikacji miejskiej z podatków, więc mieszkańcy stolicy muszą dołożyć resztę ze swojej kieszeni. Z kolei po drugiej stronie medalu są Żory, gdzie samorządowcy postanowili udowodnić, że komunikację miejską da się sfinansować tylko i wyłącznie z podatków.
Hasła "darmowego dostępu" do edukacji, służby zdrowia, czy właśnie komunikacji są chwytliwą kartą przetargową dla polityków. Tak było w estońskim Tallinie, który jako jedno z niewielu miast zdecydował się zwolnić mieszkańców z dodatkowych opłat za komunikację. "Nie ma nic za darmo" – przypominał wtedy nasz bloger Kazimierz Popławski.

Czy Edgar Savisaar aby nie zakupił sobie głosów wyciągając pieniądze z miejskiej kasy? Wielu z [Estończyków - red.] zauważa, że nie może być przypadkiem wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej na 10 miesięcy przed wyborami lokalnymi (październik br.). Do końca zeszłego roku, głównie z powodu bezpłatnej komunikacji, w Tallinie zameldowało się ok. 4 tys. mieszkańców, w tym roku zapewne zamelduje się kolejnych kilka tysięcy. Do rejestracji w mieście zachęca kampania reklamowa – w mieście bez problemu można zauważyć plakaty propagandowe. Czy tych kilka tysięcy „nowych” mieszkańców nie równa się kilku tysiącom dodatkowych głosów? CZYTAJ WIĘCEJ


Opinię potwierdza Andrzej Sadowski: – Politykom zależy na tym, by utrzymywać wrażenie, że to oni są sprawcami dobrobytu, bo rosną im wtedy słupki poparcia. Czas więc przestać myśleć o "darmowym" wykształceniu i "darmowej służbie zdrowia". Warto za to poczuć się jak klient i domagać jakości usługi takiej, za jaką się płaci.