Studia, przedszkola i opieka zdrowotna są w Polsce darmowe? Błąd. Choć zapominamy o tym na co dzień, za wszystko płacimy z własnej kieszeni. Tyle, że w podatkach. I to niemałych. Jeśli zsumować nasze opłaty z całego roku, okaże się, że do własnej kieszeni pieniądze zaczynamy odkładać dopiero w końcu czerwca. Czas więc zacząć wymagać usług wartych pieniędzy, które każdego dnia wkładamy do budżetu.
Darmowa edukacja, darmowa służba zdrowia, darmowa komunikacja miejska – to tylko niektóre z haseł, jakie często możemy usłyszeć w debatach o podstawowych problemach Polaków. Każde takie takie zdanie tylko pogłębia mity, które upowszechniły się w czasach Polski Ludowej. Ekonomiści są zgodni: za darmo nie ma nic. Czas, żeby zrozumieli to także obywatele.
Za darmo
Jeden z dziennikarzy naTemat przeprowadził niedawno wywiad z Ewą, absolwentką uczelni artystycznej. Ewa po obronie pracy dyplomowej schowała ambicję w kieszeń i wyjechała do Norwegii malować domy. Po kilku latach kupiła z mężem własny dom. Bez kredytu. Pod tekstem rozpętała się burza. Pojawiły się głosy, że młoda kobieta "jest złodziejką", bo wykształciła się za państwowe i "uciekła z kraju".
Postanowiliśmy więc zastanowić się szerzej, czy absolwenci, którzy wyjeżdżają z Polski są nielojalni wobec ojczyzny? A pod tekstem wywiązała się kolejna dyskusja. Tym razem o tym, czy studia, które ukończyła Ewa faktycznie są tak bardzo "darmowe", jak chcieli by tego ludzie oskarżający malarkę.
Relikt
– Przez całe dziesięciolecia Polakom wmawiano, że wszystko daje rząd. On zapewniał pracę, mieszkanie, talony na samochód. Próbowano pozbawić obywateli przekonania, że to co mają zależy od ich przedsiębiorczości – ocenia Andrzej Sadowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. – Rząd nie jest jednak świętym Mikołajem, czy Dziadkiem Mrozem. Nie ma własnych pieniędzy. Mówienie, że coś da nam za darmo, to błąd. To myślenie wręcz magiczne – przekonuje i dodaje, że wystarczy spojrzeć, jak wysokie podatki płacimy, by zastanowić się nad sensem takiego stwierdzenia.
Świetnie widać to w wyliczeniach, których dokonało Centrum. Jego eksperci spróbowali wyznaczyć Dzień Wolności Podatkowej, czyli datę, w której osiągnięty dochód zrównuje się z wymaganymi przez państwo zobowiązaniami podatkowymi. W skrócie: jest to dzień, w którym przestajemy płacić państwu, a zaczynamy odkładać do własnej kieszeni. O ile w Stanach Zjednoczonych takim momentem był 17 kwietnia, to w Polsce dopiero 21 czerwca.
Polacy należą do najdłużej zarabiających na swoje państwo narodów na świecie. W Indiach Dzień Wolności przypada średnio na 74. dzień roku, w Australii na 112., w RPA na 138. Dłużej do budżetu przekazywaliby pieniądze niemal tylko Norwegowie (208. dzień) i Szwedzi (209.)
Miliardy
Dopiero zestawienie wpływów i wydatków do budżetu może jednak pokazać, jak bardzo mylimy się myśląc o "darmowej" wizycie u lekarza, czy lekcjach polskiego. Dość łopatologicznie przedstawiła to niedawno Fundacja Republikańska, która na swojej stronie opublikowała mapę wydatków państwa. Olbrzymia grafika bazuje na danych ze "Sprawozdania z Wykonania Budżetu Państwa" za 2011 rok oraz z raportu Najwyższej Izby Kontroli, która sprawdzała wykonanie budżetu, a także analizach statystycznych GUS.
Według tych wyliczeń, na studia na 95 uczelniach publicznych państwo wydaje 7,1 mld zł rocznie. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo z podatków państwo opłaca też stypendia, pożyczki studenckie, badania naukowe. Łącznie szkolnictwo wyższe pochłania z państwowej kasy ponad 17 mld zł. To i tak niewiele, bo edukacja na niższych poziomach kosztuje nas z budżetu aż 58 mld zł.
Jak jednak ocenia Andrzej Sadowski, Polak za wszystkie te usługi zaczyna de facto płacić dwa razy. – Płacimy o wiele więcej. Pierwszy z brzegu przykład: w teorii bezpłatna służba zdrowia. Sposób jej funkcjonowania generuje ogromne kolejki. A więc stracony czas, który też przecież jest wartością. W dodatku często ta inwestycja się nie opłaca. Moja znajoma ma problemy z sercem. Wyznaczono jej termin badania na styczeń przyszłego roku. A więc musi albo iść do prywatnego lekarza, albo po prostu dać łapówkę. Tak czy inaczej, to kolejne koszty – mówi i dodaje: – Rząd jest bardzo nieefektywnym i drogim pośrednikiem, który za wszelką cenę próbuje świadczyć usługi edukacyjne, zdrowotne. Ale, jak widać na przykład po rankingach uczelni, nie bardzo mu to wychodzi. Tylko kilka z ponad 90 placówek, które utrzymuje rząd, znalazły się na liście 500 najlepszych. A i tak na szarym końcu.
Politycy zwykle nie chwalą się tym, że swoje działania finansują z naszych pieniędzy. Z jednym wyjątkiem. Przed końcem każdego roku podatkowego, władze Warszawy wywieszają w tramwajach i autobusach infografiki zachęcające do odprowadzania podatku w mieście. Kampania "To do ciebie wróci" przypomina, że z podatków finansowane są przedszkola, remonty dróg, szpitale. Chodzi o to, by ludzie przyjeżdżający spoza miasta płacili podatki w nowym miejscu zamieszkania.
Wielka gra
Jak bardzo kosztowne jest to, o czym zwykle myślimy w kategoriach "darmowych" usług państwowych widać na przykładzie stołecznej komunikacji miejskiej. Od 1 stycznia jednorazowy bilet na przejazd komunikacją miejską w Warszawie zdrożał z 3,60 zł do 4,40 zł (kilka miesięcy wcześniej kosztował 2,60 zł). Kolejne podwyżki planowane są zaś na 2014 rok. Wszystko dlatego, że magistrat postanowił nie dokładać już do komunikacji miejskiej z podatków, więc mieszkańcy stolicy muszą dołożyć resztę ze swojej kieszeni. Z kolei po drugiej stronie medalu są Żory, gdzie samorządowcy postanowili udowodnić, że komunikację miejską da się sfinansować tylko i wyłącznie z podatków.
Hasła "darmowego dostępu" do edukacji, służby zdrowia, czy właśnie komunikacji są chwytliwą kartą przetargową dla polityków. Tak było w estońskim Tallinie, który jako jedno z niewielu miast zdecydował się zwolnić mieszkańców z dodatkowych opłat za komunikację. "Nie ma nic za darmo" – przypominał wtedy nasz bloger Kazimierz Popławski.
Opinię potwierdza Andrzej Sadowski: – Politykom zależy na tym, by utrzymywać wrażenie, że to oni są sprawcami dobrobytu, bo rosną im wtedy słupki poparcia. Czas więc przestać myśleć o "darmowym" wykształceniu i "darmowej służbie zdrowia". Warto za to poczuć się jak klient i domagać jakości usługi takiej, za jaką się płaci.
Nie ma darmowej nauki. Wszystko jest opłacone "z góry". Czasami trzeba zapłacić po raz drugi. Płacimy wszyscy i zawsze. Warto dokładnie zapoznawać się z paragonami. To czy/jak skorzystaliśmy z opłaconej usługi edukacyjnej zależy od nas
Jaka złodziejka? Gratuluję przemyśleń tym którzy tak myślą. Moi rodzice przez całe życie płacą podatki po to, żebym ja i moje rodzeństwo miało zagwarantowaną możliwość kształcenia się. Ja także płacę podatki i oczekuję od Państwa czegoś w zamian. Podatki coraz to nowe i wyższe, a przywilejów coraz mniej.
Czy Edgar Savisaar aby nie zakupił sobie głosów wyciągając pieniądze z miejskiej kasy? Wielu z [Estończyków - red.] zauważa, że nie może być przypadkiem wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej na 10 miesięcy przed wyborami lokalnymi (październik br.). Do końca zeszłego roku, głównie z powodu bezpłatnej komunikacji, w Tallinie zameldowało się ok. 4 tys. mieszkańców, w tym roku zapewne zamelduje się kolejnych kilka tysięcy. Do rejestracji w mieście zachęca kampania reklamowa – w mieście bez problemu można zauważyć plakaty propagandowe. Czy tych kilka tysięcy „nowych” mieszkańców nie równa się kilku tysiącom dodatkowych głosów? CZYTAJ WIĘCEJ