"Pani Ewo jest pani złodziejką! Wykształciła się pani za darmo, a teraz bryluje!", "Ta Pani blokowała komuś miejsce na polskiej uczelni i zmarnotrawiła państwowe pieniądze" – takie zarzuty pojawiły się pod tekstem o Polce, która po uzyskaniu dyplomu architekta wnętrz, wyjechała z kraju i z dumą maluje norweskie domy. Czy absolwenci, którzy wyjeżdżają z Polski są nielojalni wobec ojczyzny?
Nasza rozmowa z Ewą, która pojechała do pracy w Norwegii i po siedmiu latach kupiła wspólnie z mężem dom za 1,5 mln koron norweskich, podzieliła czytelników naTemat. Oprócz gratujących sukcesu, byli ci, którzy uznali, że Ewa "zmarnotrawiła państwowe pieniądze". Ewa w końcu najpierw skończyła studia w Polsce, zdobyła dyplom architekta wnętrz, a później wyjechała z kraju i zatrudniła się jako malarz w firmie budowlanej.
Oczywiście zdania były podzielone. Agata zwróciła uwagę, że przecież studia mają pomóc nam w samorozwoju i pretensje o wybór drogi zawodowej są nieuzasadnione.
Kosztowny student
Komentarze pod tekstem to nic nowego. Debaty na temat płatnych studiów toczą się od lat, tym bardziej, że coraz głośniej mówi się o kryzysie gospodarczym, i o rosnącym bezrobociu wśród absolwentów szkół wyższych. Wykształcenie studenta w Polsce jest drogie. Rocznie to koszt od 3 600 do 12 tys. zł na uczelniach zawodowych i od 10 tys. do 30 tys. na uczelniach akademickich. Najdroższymi studiami są medyczne i artystyczne. Rok nauki studenta medycyny to około 26 tys. zł. To podstawowy argument tych, którzy wyrzucają polskim absolwentom "ucieczkę" do pracy poza ojczyzną.
Dr Maciej Duszczyk, ekspert ds. rynku pracy z Zakładu Społecznego Ustroju Pracy Uniwersytetu Warszawskiego za irracjonalny uważa pomysł zwracania przez "absolwentów uciekinierów" pieniędzy, które państwo łożyło na ich edukację. – To kompletna bzdura! Tego nie da się w żaden sposób wyliczyć. Nie da się przewidzieć, jak się potoczą losy człowieka. Zawsze podaję moim studentom taki przykład. Jeśli ktoś skończył studia medyczne w Polsce, a specjalizację robił poza granicami, a później wrócił do Polski, to czy Polska powinna zwrócić tamtemu krajowi za jego wykształcenie? Jeśli studia w Polsce kosztowały np. 200 tys. złotych, a specjalizacja 1 mln, to powinniśmy zwrócić 800 tys.? To absurd. Jak ktoś skończył studia w Polsce i nie ma później pracy, to co ma zrobić? – zwraca uwagę dr Duszczyk.
Krytycznie takie pomysły ocenia również prof. Stanisław Dawidziuk, ekspert ds. szkolnictwa wyższego i nauki BCC i rektor Wyższej Szkoły Menadżerskiej w Warszawie. Przypomina, że spłacanie długu wykształconego obywatela wobec państwa to zwyczaj z "dawnych czasów". – Coś takiego miało miejsce wiele lat temu. Były tak zwane skierowania. Ktoś kończył studia w Warszawie, a później kierowano go do pracy np. w Białymstoku. Skoro państwo włożyło pieniądze w wykształcenie obywateli, to trzeba to wówczas odpracować. Nadal są takie kraje w Europie – komentuje prof. Stanisław Dawidziuk i zaznacza, że rozmawiając o Polakach wyjeżdżających do pracy poza Polskę, trzeba wziąć pod uwagę, że każdy musi spełnić swoje chociaż podstawowe potrzeby socjalne. – Jeżeli absolwent po otrzymaniu dyplomu szuka pracy i nie może jej znaleźć, to logika nakazuje myśleć, że ten kraj zapewnił mu tylko edukację, ale nie jest w stanie dać mu pracy. Co mają zrobić tacy absolwenci? Wyjeżdżają – dodaje.
Strata czy zysk
Prof. Stanisław Dawidziuk podkreśla, że statystyki pokazują, że 20 proc. Polaków po studiach to bezrobotni magistrzy. Ostatnie prognozy wskazują nawet że w najbliższym czasie może to być nawet 30 proc. – Polski rynek pracy jest słaby. Nie można robić zarzutu komuś z tego, że wyjeżdża. Ja uważam, że gdziekolwiek by się Polak nie znalazł, tam jest kawałek Polski. Jeżeli jeszcze uda mu się znaleźć pracę, która wychodzi naprzeciw jego zainteresowaniom i wykształceniu to chwała mu za to – ocenia. – My, Polacy mamy łatwość krytykowania i narzekania. Mówi się: lepiej niech zostanie. I co? Pójdzie pod kościół i może coś tam na życie wyżebrze? Przecież tu chodzi o godność, honor. Sam dyplom tego nie zapewni. Do godnego życia potrzebna jest praca, a jak jej nie ma w kraju, to człowiek często nie ma wyboru i wyjeżdża – dodaje prof. Dawidziuk.
Specjaliści zgodnie zwracają uwagę na fakt, że wielu Polaków wraca z emigracji, kiedy uda im się poprawić nieco sytuację materialną. Nawet jeśli nie jest to powrót na stałe, odwiedzają ojczyznę w czasie wakacji czy świąt. To w Polsce wydają wtedy zarobione w innym kraju pieniądze. Dlatego tym bardziej nie można jednoznacznie ocenić, czy tracimy na wyjeździe studentów zagranicznych. Jak podkreśla prof. Ireneusz Białecki, socjolog edukacji i dyrektor Centrum Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego Uniwersytetu Warszawskiego nie idziemy na studia jedynie z myślą o "inwestycji społecznej". – Studenci kształcą się trochę dla siebie, a trochę za nasze pieniądze dla państwa. To raczej inwestycja w siebie niż inwestycja społeczna – ocenia prof. Białecki.
Dyrektor Centrum Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt – postrzeganie interesu państwa w kontekście edukacji. – Jeżeli uznamy, że dziś kształcimy studentów nie tylko dla Polski, ale i innych państw Europy, to te pieniądze do nas wracają. Po za tym warto porównać sytuację "wyjechanego" i "niewyjechanego" studenta. Zdarza się przecież nie tak rzadko, że kiedy ten pierwszy dostaje pracę i wraca do Polski po jakimś czasie, ten w kraju jest bezrobotny i pobiera zasiłek – mówi prof. Ireneusz Białecki.
Ekspert przyznaje jednak, że mamy czasem do czynienia z taką sytuacją, że kształcąc polskie pielęgniarki czy lekarzy kształcimy pośrednio kapitał ludzki dla np. Anglii. – Powinna być w kraju polityka, która będzie zatrzymywać największe talenty. Nie jest to oczywiście proste, bo zarobki w Polsce są bardzo często mniejsze. Z drugiej strony niższe zarobki często równoważy prestiżowe stanowisko – twierdzi prof. Białecki i podkreśla, że mimo trudnej sytuacji ekonomicznej studia dają młodym ludziom większe szanse na rynku pracy: – Statystyki potwierdzają, że w Polsce osobie po studiach nadal jest łatwiej o pracę, niż osobie bez dyplomu.
Czytaj też: Młodzi narcyzi: umieją coraz mniej, ale są zadowoleni z siebie jak nigdy
komentarz pod tekstem "W siedem lat uzbierać na dom za 1,5 miliona koron? W Norwegii jest to możliwe"
A mnie, powiem szczerze, złości taki schemat: polskie studia za darmochę (najczęściej), a potem gotowce jadą w świat. Jestem za płatnymi studiami – jak wszędzie w cywilizowanym świecie – wszak jak widać, nie każdy musi je kończyć. Do malowania norweskich ścian nijak nie są potrzebna. Ta Pani blokowała komuś miejsce na polskiej uczelni i zmarnotrawiła państwowe pieniądze. Powinna albo je zwrócić, albo odpracować w jakiś sposób. Czy ktoś pójdzie kiedyś po rozum do głowy? O rządzie myślę rzecz jasna! (...) Płacenie nie boli. To, co teraz jest uprawiane w naszym kraju to edukacja na mój, twój, nasz koszt... Rozdawnictwo pieniędzy publicznych. (...) Niech jadą w świat – wszak jest piękny... ale za własne pieniądze, z dyplomem nie na mój (w pewnym sensie koszt). To jest zwyczajnie niemoralne skubać to państwo, ile się da... (...) To Państwo to także ja albo wasz sąsiad, ktoś z rodziny, czy piekarz z końca ulicy, płacący rzetelnie podatki...
Tomasz
komentarz pod tekstem "W siedem lat uzbierać na dom za 1,5 miliona koron? W Norwegii jest to możliwe"
Szanowna Pani Ewo jest pani złodziejką, która okradła mnie i innych! Wykształciła się pani za darmo, a teraz bryluje! Pomijam rzetelność wyliczeń zawartych w artykule, bo autor chyba oblał podstawy matematyki.
Agata
komenatrz pod tekstem "W siedem lat uzbierać na dom za 1,5 miliona koron? W Norwegii jest to możliwe"
Każdy ma prawo się kształcić i zrobić z tym wykształceniem co chce. Poza tym skąd miała wiedzieć w wieku dwudziestu lat, że będzie mieszkać w Norwegii i malować mieszkania?