Ratownicy TOPR niosą pomoc w Tatrach niezależnie od warunków. Nie powstrzymują ich zamiecie śnieżne, silny wiatr, czy ulewy. I choć mają oni ogromną cierpliwość do wybryków turystów, to tym razem stanowczo skrytykowali nieodpowiedzialne i głupie zachowanie wędrowców. Ci robili sobie żarty w momencie, kiedy stawką było ludzkie życie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tatry na początku listopada kusiły turystów. O ile w wyższych partiach coraz częściej pojawiało się oblodzenie, o tyle na niżej położonych szlakach można było cieszyć się pięknem jesieni. Amatorów takich wędrówek nie brakowało, niestety jedna z nich zakończyła się tragicznie dla 68-letniego mężczyzny.
TOPR leciał z pomocą turyście. Liczyła się każda chwila, a oni robili sobie żarty
W czwartek 7 listopada ratownicy TOPR ok. południa otrzymali informację o 68-letnim turyście, u którego podczas wędrówki czarnym szlakiem w okolicy Waksmundzkiego Potoku doszło do zatrzymania krążenia. Z pomocą od razu ruszyli mu towarzysze, ale w takich sytuacjach o życiu lub śmierci może decydować każda sekunda. Kluczowe jest, żeby poszkodowany jak najprędzej znalazł się pod opieką lekarzy.
TOPR na miejsce wysłało śmigłowiec z ratownikami, którym mężczyzna miał zostać przewieziony do szpitala. I to właśnie w tym momencie inni wędrowcy na trasie zachowali się skandalicznie i bezmyślnie. Próbowali zmylić ratowników i zatrzymać śmigłowiec, mimo iż to nie oni wezwali pomoc.
"Chcieliśmy również skrytykować zachowanie niektórych osób, które będąc na Rusinowej Polanie niepotrzebnie unosiły obydwie ręce w górę, tworząc literę "Y", myląc załogę śmigłowca, która w tym momencie starała się zlokalizować miejsce, w którym znajdował się turysta z zatrzymaniem krążenia" – napisali wprost ratownicy.
Oni żartowali, a turysta nie przeżył
TOPR nie zapomniało także o dobrych słowach dla osób, które do końca walczyły o życie 68-latka. "W tej sytuacji należy pochwalić towarzyszy turysty, którzy do momentu przybycia ratowników wzorowo prowadzili resuscytację krążeniowo oddechową" – podano w komunikacie.
Po tym, jak ratownicy dotarli na miejsce, przejęli opiekę nad turystą i na pokładzie helikoptera przewieźli go do szpitala. Mimo wysiłków lekarzy, jego życia nie udało się uratować.
I właśnie w tych okolicznościach warto zastanowić się nad zachowaniem turystów w górach. Dlaczego próbowali oni zwrócić uwagę ratowników, mimo iż to nie oni prosili ich o pomoc? Dla zabawy? Przecież to dowcip na poziomie fałszywego telefonu na numer alarmowy 112 i informowanie o wypadku, którego tak naprawdę nie było.
Wszelkie machanie i zwracanie uwagi ratowników w momencie, kiedy nie potrzebujemy pomocy, jest zachowaniem nagannym, bo ceną głupiego dowcipu może być ludzkie życie. Karetka jadąca do wypadku, którego nie było, może nie dojechać do osoby, która miała zawał. Śmigłowiec TOPR dotrze natomiast z opóźnieniem w miejsce, gdzie czeka ranny turysta.
Sytuacja w Tatrach wymknęła się spod kontroli
Niestety nasz szacunek do gór i respekt dla nich z każdym rokiem jest coraz mniejszy. Komercjalizacja i chęć zrobienia sobie idealnego zdjęcia sprawiły, że tatrzańskie szlaki pełne są osób niedoświadczonych i nieumiejących poruszać się po szlakach. I nie chodzi nawet o wędrowców w klapkach czy adidasach. Turyści potrafią w raczkach wchodzić na Rysy, mimo wielometrowych zasp, czy dużego oblodzenia.
Przestańmy traktować góry, jak atrakcję turystyczną. To piękne miejsce, w którym można odpocząć w aktywny sposób, ale trzeba myśleć o konsekwencjach. Za jeden błąd można bowiem zapłacić życiem. Niestety zapominają o tym nie tylko osoby wędrujące same, ale i rodziny z dziećmi. Dowodem na to są rodzice, którzy na Szyndzielni wysłali 11-latka, żeby znalazł swojego 3-letniego brata, który zgubił się na trasie. Inny przykład to matka, która z kilkuletnią córką postanowiła zejść ze szlaku na Śnieżkę i wspiąć się na szczyt idąc zboczem pełnym kamieni.