Jeśli nie lubicie musicali, lepiej darujcie sobie seans. Ale jeśli je kochacie, biegnijcie do kina i przygotujcie się na absolutną miazgę. Tak, filmowa wersja "Wicked", kultowego spektaklu o czarownicach z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", to musicalowe dzieło totalne. Magia wprost wylewa się z ekranu, a Cynthia Erivo i Ariana Grande dają iście oscarowe popisy. Ja podczas seansu ledwo powstrzymywałam emocje – a patrząc na reakcje innych widzów w sali, czułam, że nie jestem w tym sama. Oj, posypią się Oscary.
Ocena redakcji:
5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O czym jest "Wicked"? Kultowy musical jest oparty na "Czarnoksiężniku z Krainy Oz"
O tym, jakim fenomenem (wiosną spektakl wystawi w końcu warszawski Teatr Muzyczny Roma) jest musical "Wicked", pisała już w naTemat Zuzanna Tomaszewicz. Ale w dużym skrócie: najpierw był "Czarnoksiężnik z Krainy Oz", powieść dla dzieci L. Franka Bauma z 1939 roku.
Uwiecznił ją "Czarnoksiężnik z Oz" – arcydzieło kina Victora Fleminga z 1939 roku przedstawiło światu młodziutką Judy Garland w roli Dorotki, która wraz ze swoim pieskiem Toto przyleciała do Oz z Kansas. Szmaragdowy Gród, żółta droga, Blaszany Drwal, Strach na Wróble, czerwone pantofelki – świat stworzony przez Bauma jest absolutnie ikoniczny i do dziś pozostaje źródłem inspiracji w popkulturze.
W 1995 roku Gregory Maguire napisał – luźno opartą na "Czarnoksiężniku z Krainy Oz" – powieść "Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu". Skoncentrował się na tytułowej czarownicy o zielonym kolorze skóry oraz Dobrej Czarownicy z Południa, a jego historia o młodości tych dwóch kultowych bohaterek, niegdyś Elfaby i Glindy, tak zachwyciła kompozytora Stephena Schwartza, że ten postanowił zrobić musical – "Wicked".
Winnie Holzman napisała libretto, w główne bohaterki wcieliła się Idina Menzel (późniejsza Elsa z "Krainy lodu") i Kristin Chenoweth ("Gdzie pachną stokrotki"), a premiera na Broadwayu odbyła się w 2003 roku. I bum, ogromny sukces. Tłumy widzów, trzy nagrody Tony, statuetka Grammy, chociaż oczywiście niektórzy krytycy kręcili nosem.
"Wicked" jest do dziś grane w Nowym Jorku i w wielu innych miejscach na świecie, a niektóre piosenki, jak "Defying Gravity", "Popular" czy "As Long as You’re Mine" są musicalowymi hitami (ten pierwszy, potężny utwór Elfaby stał się wokalnym Olimpem dla artystek teatrów muzycznych).
"Dziś magicznie mroczna sztuka zajmuje czwarte miejsce w rankingu "najczęściej granych musicali na Broadwayu", tuż za "Upiorem w operze", "Chicago" i "Królem lwem". (...) Z czasem "Wicked" (...) stał się w świecie musicali tym, czym "Czarnoksiężnik z Oz" w kinie" – pisała Zuza Tomaszewicz. Mówimy więc o absolutnej musicalowej ikonie.
21 lat po premierze na Broadwayu fani doczekali się filmu "Wicked". Uwielbianą (adorowaną!) historię wziął na warsztat Universal Pictures i John M. Chu ("Bajecznie bogaci Azjaci", "Step Up 2", "Iluzja 2", "In the Heights: Wzgórza marzeń"), a scenariusz wraz z Holzman napisała Dana Fox.
Rolę Elfaby powierzono brytyjskiej gwieździe kina i teatru, Cynthii Erivo, laureatce Tony, Grammy i Emmy za sceniczny musical "Kolor purpury", a w 2020 roku nominowanej do Oscara za pierwszoplanową rolę w "Harriet". To na tamtej oscarowej gali Erivo wykonała filmową piosenkę "Stand Up", również ubiegającą się o złotą statuetkę, i absolutnie rozwaliła system. Brytyjka grała też w "Outsiderze", "Wdowach", "Źle się dzieje w El Royale" czy "Genius: Aretha", w którym wcieliła się w Arethę Franklin.
Z kolei Glindą została Ariana Grande, której raczej przedstawiać nie trzeba. To globalna gwiazda pop, autorka siedmiu hitowych albumów, zdobywczyni dwóch Grammy. Sprzedała na świecie ponad 90 milionów egzemplarzy płyt, a na Instagramie obserwuje ją, bagatela, 376 milionów osób.
Grande, która ma musicalowe doświadczenie, jest też aktorką – w końcu zaczynała w serialach dla nastolatków Nickelodeonu, pojawiła się też w "Nie patrz w górę". Ciekawostka: rola Glindy w "Wicked" była jej marzeniem od dzieciństwa.
W USA "Wicked" rozbija właśnie bank, do Polski wejdzie 6 grudnia, chociaż w wybranych kinach grane były już grane pokazy przedpremierowe. Jak wyszło? Powiem jedno: aż nie do uwierzenia, jaki ten film jest fenomenalny. Jeden z najlepszych tytułów roku, a dla mnie osobiście najlepszy, jaki widziałam w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
I nie wierzcie zwiastunom "Wicked", bo zupełnie nie oddają piękna tego filmowego musicalu. Są fatalne.
Musical "Wicked" to nie tylko opowieść o przyjaźni, ale również o odmienności i dyskryminacji
Pamiętacie, jak w "Czarnoksiężniku z Oz" świętowano śmierć Złej Czarownicy z Zachodu? Od tego właśnie zaczyna się "Wicked" (które jest ekranizacją pierwszego aktu musicalu – druga część wyjdzie w listopadzie 2025 roku).
Przyodziana w róż Dobra Czarownica z Południa przynosi mieszkańcom Oz radosną wiadomość: są wolni od zielonej wiedźmy. Ale kiedy jedna z mieszkanek magicznej krainy pyta, czy to prawda, że czarownice były kiedyś przyjaciółkami, wróżka smutno się uśmiecha i zaczyna snuć historię sprzed lat.
Jako Glinda, rozpieszczona królowa popularności i ślicznotka, której wszyscy jedzą z ręki, poznała Elfabę na Uniwersytecie Shiz. Są zupełnymi przeciwieństwami. Elfaba trzyma się na uboczu, bo przez swoją nietypową zieloną skórę (w Krainie Oz nikt takiej nie ma) jest dziwadłem i popychadłem.
Nienawidzi jej własny ojciec, a nawet ukochana siostra Nessarose (Marissa Bode) wstydzi się wybuchów złości Elfaby, bo te skutkują magią, której bohaterka nie potrafi kontrolować. W tym pomaga jej majestatyczna profesorka Madame Morrible (laureatka Oscara za "Wszystko wszędzie naraz" Michelle Yeoh).
Na skutek nieporozumienia Elfaba i Glinda muszą dzielić wspólny pokój, a początkowa nienawiść z czasem przeradza się w głęboką przyjaźń. Dziewczyny stają się sobie bliskie, mimo że mają zupełnie inne spojrzenie na życie: ta pierwsza chce czynić dobro i walczyć o sprawiedliwość, a najważniejsze jest dla nie życie w zgodzie z własnymi zasadami. Ta druga marzy o popularności i adoracji, inne kwestie są dla niej mało istotne, choć ma dobre serce.
Podczas pobytu na uniwersytecie Shiz Elfaba odkrywa, że mówiące zwierzęta w Krainie Oz zaczynają znikać. Kiedy z Uniwersytetu Shiz zostaje brutalnie wydalony nauczyciel historii Dr. Dillamond, koza o ludzkim głosie (głos Petera Dinklage'a, gwiazdy "Gry o tron"), bohaterka postanawia działać. Niespodziewanie pomaga jest w tym rozrywkowy i zadufany w sobie książę Fiyero (gwiazda "Bridgertonów" Jonathan Bailey).
Sama Elfaba postanawia też poprosić o interwencję samego Czarnoksiężnika z Krainy Oz, mitycznego i potężnego władcę całej krainy (gwiazda "Parku Jurajskiego" Jeff Goldblum), ale wszystko zaczyna się wtedy komplikować. I mimo że wiemy (chociaż czy na pewno?), co stało się z Elfabą, to ta opowieść zaskakuje i wciąga. Nie mówiąc o masie easter eggów i niespodzianek dla fanów "Czarnoksiężnika z Krainy Oz".
Tyle jeśli chodzi o opowieść (bez spoilerów), która skupia się nie tylko na przyjaźni i miłości, ale również dyskryminacji i akceptacji inności, korupcji, społecznej niesprawiedliwości i politycznej propagandzie.
"Wicked" pokazuje genezę Złej Czarownicy z Zachodu i Dobrej Czarownicy z Południa, unikając stereotypów i uproszczeń: udowadnia, że zło niekoniecznie jest złe, a dobro dobre, czasami prawda jest pośrodku, a czasem... zupełnie nie jest prawdą. Ludzie składają się z wielu różnych kolorów, a odcieni szarości jest naprawdę dużo. A przede wszystkim nikt nie powinien być popychany, obrażany i lekceważony. Każdy ma szansę na wielkość, chociaż ta wielkość czasem jest pozorna i nie warta zachodu.
Kraina Oz w "Wicked" powala na kolana. Magia wylewa się z ekranu
"Wicked" i wzrusza, i śmieszy. Momentami nie mogłam powstrzymać łez (scena z Elfabą i Glindą w klubie jest absolutną perełką), na innych głośno się śmiałam. To naprawdę zabawny musical, a John M. Chu wraz z całą ekipą zrobił, coś naprawdę godnego podziwu: twórcy bawią się tym, co robią, a nie traktują kultowego dzieła jako nietykalnej, poważnej Biblii. Jest lekko, autoironicznie, z pazurem, ale wiernie oryginałowi. Bez zadęcia i nabzdyczenia.
Cały czas zachwycałam się też tym, co widzę na ekranie, bo... wow. W ubiegłym roku widzów oczarowała różowa scenografia w "Barbie", ale "Wicked" idzie jeszcze dalej: scenografowie tworzą unikatowy świat przedstawiony, który z jednej strony jest wierny filmowemu "Czarnoksiężnikowi z Krainy Oz", a z drugiej rozbudowuje fantastyczną krainę.
Wszystko tutaj olśniewa i oszałamia: Uniwersytet Shiz, Szmaragdowy Gród, pola kolorowych kwiatów, magiczny las, każde wnętrze i każdy kąt. Co chwila wyrywało mi się półgłośne "wow", bo czegoś tak cudownego i magicznego dawno nie widziałam. Magia w "Wicked" wprost wylewa się z ekranu, podobnie jak w filmach o "Harrym Potterze": jest w kostiumach, makijażu, muzyce, dialogach. Zachwyt za zachwytem.
Ale w końcu mówimy o musicalu, więc jak w "Wicked" wypadają piosenki i sceny taneczne? Świetnie, a wokale większości obsady są profesjonalne w każdym calu. Głosy Erivo i Grande zmiatają z powierzchni ziemi (nie przesadzam), dlatego ukłony dla tworców za zaangażowanie artystów musicalowych i ludzi, którzy potrafią śpiewać. Na tym tle Yeoh i Goldblum oczywiście nieco odstają, bo w końcu nie są wygami z Broadwayu.
Kulminacyjna sekwencja ze wspomnianym przeze mnie "Defying Gravity" jest mistrzostwem świata i opus magnum Erivo, które wywołuje ciarki na całym ciele. Znakomite jest też "Popular", gdzie popisać może się z kolei Ariana, a Jonathan Bailey daje czadu w "Dancing Through Life", które jest też najfajniejszą sceną taneczną w całym musicalu. Doskonale wypadają też utwory zbiorowe, jak "No One Mourns the Wicked".
Mówiąc obiektywnie, filmowe "Wicked" jest naprawdę spektakularne. Ale oczywiście zachwyci pewnie głównie fanów gatunku, jakim jest musical. Jeśli ktoś musicali nie znosi, to raczej przez "Wicked" wcale ich nie pokocha. Chociaż z drugiej strony film Chu jest kawałem rewelacyjnego familijnego i baśniowego fantasy, więc niemusicalowi fani tego typu klimatów powinni dać produkcji szansę.
Czy film ma jakieś wady? Można się czepiać dwóch rzeczy. Jedna: główni aktorzy naprawdę nie wyglądają na studentów uniwersytetu, zwłaszcza 37-letnia Cynthia Erivo, ale to drobiazg. Druga, która, sądząc po komentarzach w sieci, bardziej daje się we znaki niektórym widzom, to długość produkcji.
"Wicked" trwa 160 minut, czyli praktycznie tyle, co cały musical sceniczny, a to tylko... pierwszy akt. Z jednej strony to dobra decyzja, bo twórcy mogli pogłębić niektóre wątki, z drugiej może to być męczące, szczególnie dla dzieci. Mnie osobiście "Wicked" jednak się nie dłużył, bo całkowicie wsiąknęłam w ten świat.
Dalsza część artykułu poniżej.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Cynthia Erivo i Ariana Grande powinny dostać Oscara, ale statuetek dla "Wicked" będzie posoro
Posypią się Oscary dla "Wicked", które jest faworytem, chociażby w najważniejszej kategorii, czyli najlepszy film. Amerykańska Akademia Filmowa kocha musicale i "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", produkcja jest fantastyczna, nie ma więc przeciwwskazań.
Ale szanse na Oscary mają też dwie główne aktorki: Cynthia Erivo najpewniej powalczy w kategorii najlepsza aktorka z Mikey Madison z "Anory", Ariana Grande (którą zgłoszono do roli drugoplanowej, aby aktorki ze sobą nie rywalizowały, chociaż to oczywiście również rola pierwszoplanowa) ma raczej statuetkę w kieszeni.
I obie absolutnie zasługują, bo to, co wyprawiają na ekranie, zapiera dech. Erivo jest silna, majestatyczna, budzi w widzach najróżniejsze emocje, po współczucie, przez podziw. Aż chce się razem z nią walczyć o dobro wszystkich mieszkańców Oz. Naprawdę po tej roli Brytyjka powinna wejść w końcu do pierwszej ligi Hollywood, bo jest fenomenalna. Jest idealną Elfabą. Jeśli Erivo nie dostanie w tym roku Oscara, mam nadzieję, że zgarnie go za drugą część, w której aktorsko będzie miała jeszcze większe pole do popisu.
Z kolei Grande jest idealną Glindą i daje spektakularny popis swojego ogromnego komediowego talentu. Jest charyzmatyczna, przezabawna, zdystansowana do siebie, nie da się od niej odwrócić wzroku. Jeśli ktoś myślał, że piosenkarka dostała rolę tylko z powodu swojej popularności, będzie musiał zjeść swój własny język. Narodziła nam się gwiazda kina, a przynajmniej filmowych musicali.
Zresztą cała obsada jest świetna. Jonathan Bailey ma w sobie tyle uroku i nonszalancji, że momentami wydaje się to aż nierealne. To aktor, który ma chemię absolutnie z każdym, nie sposób oprzeć się też wrażeniu, że oglądamy bardziej niesfornego i rozśpiewanego Anthony'ego Bridgertona, co dla fanów "Bridgertonów", jest dodatkowym smaczkiem.
Naprawdę biegnijcie do kina. Właśnie tak tworzy się ekscytujące, przygodowe, fantastyczne kino. Tak przyciąga się widzów do kinowych sal. Szkoda tylko, że na "Wicked 2" poczekamy aż rok...