"Fajna", "hipsterska", a nawet "idiotyczna". Różnie już mówiono o akcji "zawieszona kawa", która od kilku tygodni robi karierę zarówno w mediach i kawiarniach, jak i na językach najbardziej znanych komentatorów. Ewa Wanat nie zostawiła suchej nitki na akcji, która jej zdaniem jest cyniczna i obrzydliwa. Czy znana dziennikarka ma rację? – Nikogo nie zmuszam do tego, aby "nabijał mi kasę" – odpowiada właścicielka warszawskiej kawiarni.
Niewiele osób zauważa minusy akcji "zawieszona kawa". Większość z nas zaakceptowała kawiarnianą "samopomoc" i stwierdziła, że to po prostu ciekawa inicjatywa. Na ile jest to chwilowy zachwyt, a na ile trwały trend? Trudno stwierdzić. Nawet wśród największych entuzjastów "zawieszonej kawy" pojawiają się opinie, że akcja jest fajna, ale nie ma większych szans na trwałe miejsce w kawiarnianej kulturze w Polsce (o ile można w ogóle o niej mówić).
Jeśli jeszcze ktoś w Polsce nie wie na czym polega "zawieszenie kawy", może przeczytać nasz tekst w naTemat, który w całości wyjaśniał istotę nowej mody. Chodzi ogólnie o to, aby idąc do kawiarni kupić więcej niż jedną kawę. Pierwszą kupujemy dla siebie i ją wypijamy, za drugą zaś jedynie płacimy. Co się z nią dzieje? Czeka, aż do kawiarni przyjdzie osoba, która nie ma przy sobie gotówki. Może ona odebrać kawę, zawieszoną przez obcą sobie osobę i wypić ją bez płacenia.
Kawa czy kanapka?
Na pierwszy rzut oka idea zawieszonej kawy jest szczytna. Może ją odebrać bezdomny, student bez grosza, czy ktokolwiek inny, kto nie posiada przy sobie gotówki, a ma chęć na kawę. Aby jednak ktoś zyskał darmowy napój, ktoś wcześniej musi za niego zapłacić. I tu jest sedno problemu - pieniądze. Ewa Wanat podjęła w swoim wpisie na Facebooku kilka wątków, które stawiają pod znakiem zapytania nie tylko sens akcji zawieszona kawa, ale także picia kawy na mieście "ever".
Ziarnko drogiej prawdy
Dlaczego dajemy się "rąbać" na kawie? – Takie pytanie zadaliśmy sobie kilka miesięcy temu. Odpowiedź była prosta – Bo sami tego chcemy. Płacimy za modne miejsce, kawę i logo kawiarni. Gdy w Polsce pojawiła się sieć kawiarni Starbucks, czas wypicia kubka kawy wydłużył się w naszym kraju kilkukrotnie. Klienci tej sieciówki potrafili całymi godzinami maszerować po mieście z białym kubkiem oznaczonym zielonym logo. Ot, taki pseudomiejski "snobizm". I trudno jest odmówić racji Ewie Wanat, która zwraca uwagę na ogromną dysproporcję między ceną produkcji kawy, a marżą. Ta według niektórych źródeł może wynosić nawet 1000 procent.
Jednak bardzo wysoka cena kawy "na mieście" nie jest z pewnością niczym nowym, ani tym bardziej nagannym. Każdy bowiem świadomie decyduje się na nią, płacąc nie tylko za aromat ale też za miejsce i czas spędzony w nim. Ewa Wanat zwróciła jednak uwagę na to, że zamiast horrendalnie drogiej kawy możemy "zawiesić" kanapkę. Ta z pewnością będzie pożywniejsza, a przy tym (jak wykazuje dziennikarka) bardziej ekonomiczna i społecznie użyteczna, co udowadnia też umieszczona obok grafika.
Akcja "zawieszania" od samego początku nie dotyczyła jednak tylko i wyłącznie kawy. Zawiesić można nie tylko małą czarną, ale i kanapkę, czy zupę. Ta ostatnia doczekała się nawet odrębnej nazwy – "zupa po sąsiedzku". Akcja ta zrodziła się właśnie z poczucia, że kawa podarowana osobie potrzebującej nie jest przecież produktem pierwszej potrzeby (choć wielu jej miłośników mogłoby oprotestować to stwierdzenie). Pomysłodawca "zupy po sąsiedzku" w rozmowie z naTemat przyznał, że nie widzi wielkich szans na szerokie rozpropagowanie swojego pomysłu.
Może i cyniczna, ale czy obrzydliwa?
Trudno uwierzyć, aby jakiś bezdomny przyszedł do modnej kawiarni w centrum miasta i poprosił o "zawieszoną kawę" o której przeczytał w internecie. Jak mówiła nam właścicielka kawiarni "Kubek w kubek", która bierze udział w akcji "zawieszona kawa" tłumaczyła nam, że jest ona kierowana raczej do stałych bywalców kawiarni, niż potrzebujących pomocy i bezdomnych. – To zjawisko przełamuje szablony. Sama pomyślałam na początku, dlaczego ktoś ma płacić za kawę dla kogoś obcego? Okazało się że to sprawia ludziom frajdę – mówiła Olga Leonowicz.
Oprócz frajdy akcja przynosi jednak konkretny zysk. Gdy nasza redakcja sprawdzała, w której warszawskiej kawiarni faktycznie można się napić zawieszonej kawy, okazało się, że tylko w jednej z pięciu, które były wówczas na liście. Nie mniej jednak, to właściciele lokali są największymi beneficjentami facebookowo-kawowego boomu, gdyż nazwy ich lokali były wymieniane w mediach przez wszystkie przypadki.
Ewa Wanat napisała na Facebooku nie tylko o tym, co sądzi o akcji, ale też co jej zdaniem dzieje się z pieniędzmi za kawę.
Monika Kurpisz z kawiarni "Nierówno pod sufitem" nie zgadza się z opinią Ewy Wanat. Jej zdaniem, jest to jedynie kolejny głos na ten temat. – Ja na tym nie zarabiam, aczkolwiek wiem, że pojawiło się już z tysiąc negatywnych głosów na ten temat. Ja nikogo nie zmuszam do tego, aby "nabijał mi kasę" – mówi baristka.
Właścicielka kawiarni, w której naTemat zawiesiło pierwsze espersso (byliśmy tam zaraz po tym, jak lokal dołączył do akcji) przyznaje, że akcja powoli zaczyna umierać. – Państwa espresso nadal wisi. Była jeszcze jedna osoba, która zawiesiła latte, ale zostało już odwieszone. Tymczasem na darmowe espresso jeszcze nikt się nie skusił – mówi Monika Kurpisz.
"Zawieszona kawa" to najbardziej cyniczna i obrzydliwa ściema właścicieli knajpek ever. Kawa to jest ten produkt, na którym jest największe przebicie. Dla przykładu - filiżanka dobrego cappuccino w produkcji (razem z towarem) kosztuje 80 groszy, kasujemy za nią minimum 10 zł. Kanapka z serem , szynką lub czymkolwiek kosztuje w produkcji 6 zł, kasujemy za nią 8 zł. I teraz pomyśl, co się bardziej opłaca – zawiesić kawę czy kanapkę.
Bartek Dajer
Pomysłodawca "zupy po sąsiedzku"
Liczę, że tak będzie, ale trudno mi powiedzieć. Boję się, że dużej internetowej popularności całej idei “zawieszania” nie będzie wcale towarzyszyć wiele realnych działań. Ale nawet, kiedy internetowy “buzz” wokół zawieszonej kawy i podobnych pomysłów szybko się wyczerpie, my będziemy robić swoje. CZYTAJ WIĘCEJ