Polscy studenci wreszcie są czymś są zbulwersowani. Część z nich oburza, że wszystko, co opisane jest przymiotnikiem "studencki" kojarzy się tylko z biedą, bylejakością i ludźmi, którzy oczekują czegoś za pół darmo. Młodzi Polacy tłumaczą tymczasem, że dziś na uniwersytetach są ludzie, którzy często nie muszą liczyć każdego grosza i wszystko zawdzięczają swojej ciężkiej pracy i ambicji. - Jeśli to wszystko prawda, musimy jednak jeszcze trochę pożyć, by ten rodzaj konotacji stał się powszechny - komentuje prof. Jerzy Bralczyk.
Większości z nas, gdy słyszy, że coś jest "studenckie" od razu przychodzi do głowy coś taniego, biednego, a może nawet obskurnego. Dawno już minęły czasy, gdy za tym pojęciem kryły się sprawy elitarne, kiedy opowiadało ono o ludziach, którzy reprezentują sobą jakieś wyższe cele i emocje. Ostatnio głośno przyznali to gdańscy studenci, którzy na facebookowej stronie "Hejted: UG Gdańsk" oburzali się, że dziś przymiotnik "studencki" oznacza wręcz dziadowanie. Studenckie bary są najtańsze, kluby studenckie zwykle serwują chrzczone piwo, a kredyt studencki wielu dojrzałych Polaków ma za naciąganie państwa na pieniądze. Tymczasem mnóstwo dzisiejszych studentów to wcale nie ludzie liczący każdy grosz. Tysiące młodych Polaków łączą dziś studia z pracą i nie raz przypominają raczej urodzonych ludzi sukcesu, niż tzw. dziadów.
- Dobre to jest. Może i jak coś jest "studenckie" to rzeczywiście nikomu nie kojarzy się już z niczym dobrym, ale wystarczy spojrzeć, ilu jest klientów baru studenckiego we Wrzeszczu, gdzie można wciąż zjeść za grosze. I więcej, tam nie stołuje się tylko pół politechniki, czy UG, ale i panowie w krawatach, którzy po zdobyciu dyplomu starych nawyków się nie wyzbyli. No i przychodzą ci ludzie sukcesu do obskurnego baru mlecznego na pierogi za 3 zł - ironizuje Tomek, kończący studia magisterskie na wydziale filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Chłopak podkreśla, że oburzenie części kolegów z uczelni, które rozgrzało emocje w internecie, jego tylko śmieszy. Twierdzi, że na jego wydziale większość studentów naprawdę dziaduje. Jeśli ktoś żyje na poziomie, to zwykle dzięki hojnym rodzicom. Na wyjątkowo dobrą pracę przyszły filolog rzadko może liczyć. - Zarobić można na jakiejś kuchni, czy w sklepie, ale wtedy warto zapomnieć o sesji... - podsumowuje.
Studia, czyli kariera, a nie dziadowanie?
Oburzonym na to, jak widzi się dziś studentów wtóruje jednak Monika, świeżo upieczona absolwentka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. - Gdy studiowali nasi rodzice, student to był ktoś. Pieniędzy może nie miał, bo wszyscy w tamtych czasach mieli przecież równie niewiele. Jednak jakoś inaczej na nich patrzono. Choćby takie kluby studenckie. To były wtedy miejsca, gdzie wypadało bywać, działo się coś ciekawego - mówi. I diagnozuje, skąd wziął się obecny obraz studentów. - Pokolenie studentów lat 90-tych to wszystko schrzaniło. Oni zrównali bycie studentem z dziadowaniem, bo nie mieli ani kasy, ani ambicji, by robić coś więcej. Ale dziś wiele studiujących osób to naprawdę ludzie na poziomie. Z tym, że może ich aktywność nie skupia się już wokół uczelni, bo jest więcej możliwości. Kształtować karierę można na normalnym rynku pracy, a udzielać się kulturalnie w setkach różnych instytucji, projektów - ocenia młoda krakowianka.
Jednocześnie dane socjologiczne mówią zupełnie co innego. Z opublikowanego przed kilkoma miesiącami raportu na temat ambicji zawodowych polskich studentów wynika, że przeciętny młody Polak chciałby tylko zarabiać nieco ponad 2 tys. zł brutto i w ogóle mieć pracę. Dla wielu absolwentów to spełnienie marzeń, a tymczasem eksperci przekonują, iż to kwota, za którą nikt nie powinien chcieć pracować. - Wszystko zależy od regionu, lecz 2200 zł to bardzo mało - komentował w rozmowie z naTemat Piotr Rogowiecki, ekspert rynku pracy z organizacji Pracodawcy Rzeczpospolitej Polskiej. Nic więc dziwnego, że zarabiający tyle absolwenci wciąż chętnie korzystają ze wspomnianych barów studenckich, gdzie można zjeść obiad za kilka złotych.
Kiedyś przesadzano w drugą stronę
Czy mówienie o studenckim dziadowaniu nie jest zatem w pełni uzasadnione? - Pamiętam z czasów swoich studiów, że przymiotnik "studencki" wydawał mi się wtedy nieco pretensjonalny. Kiedy mówiło się dużo o kulturze studenckiej, czy o studenckich zabawach, inicjatywach, ja czułem się raczej trochę zażenowany. Wówczas wydawało mi się, że to ma jednak zbyt pozytywny ładunek. Dlatego też, kiedy sam byłem studentem, tego przymiotnika używałem bardzo, bardzo rzadko. Bo miałem wrażenie, że w ten sposób tak trochę się czymś nieuzasadnionym pysznię - mówi w rozmowie z naTemat prof. Jerzy Bralczyk.
Słynny wykładowca językoznawstwa jest nieco zdziwiony tym, że wielu obecnym studentom nie pasuje automatyczne kojarzenie ich z ludźmi bez grosza przy duszy. - Jak okazuje się, sprawa się teraz zmieniła. Jednak i dziś nie wydaje mi się żeby przymiotnik "studencki" wiązał się dla wszystkich Polaków z kimś lub czymś biednym, czy ubogim, a przez to gorszym. Ta konotacja nie jest raczej powszechna - pociesza oburzonych studentów. Jak tłumaczy, trzeba pogodzić się z wielowiekowym przyzwyczajeniem, że to, co "studenckie" funkcjonowało w powszechnym mniemaniu, jako coś, co jednak nie łączy się z bogactwem, czy luksusem. - Sprawy studenckie kojarzyły się od zawsze z lżejszym stosunkiem do życia. A co za tym idzie, także z o wiele mniejszym przywiązaniem do pieniądza, czy dążeniem do luksusu - wyjaśnia językoznawca.
Potwierdzać, a nie się oburzać...
Zdaniem prof. Bralczyka, trudno też zaprzeczyć, że większość studentów to dziś nadal ludzie na dorobku, których sytuację życiową raczej trudno łączyć z dobrobytem. Tym, którym nie pasuje, że tanie bary, promocje, czy niszowe kluby określa się mianem "studenckich" doradza powściągniecie emocji. - Oburzenie nie jest emocją, która dawałaby komukolwiek zbyt wiele. Możemy się oburzać, jeśli to nam rzeczywiście do czegoś jest potrzebne, ale interesowanie tym naszym oburzeniem innych zwykle bywa przeciw skuteczne. Bo człowiek oburzony staje się często po prostu śmieszny - stwierdza profesor.
Czy jednak ambitni studenci, którzy nie raz podbijają świat już na pierwszych latach nauki nie zasługują, by oceniać ich lepiej, niż poprzedników? - Być może jest tak, że słowo to powinno oznaczać, że ktoś jest o wiele bardziej otwarty, poszukujący. Że "studencki" to przyszłościowy, budzący wielkie nadzieje. Jeśli to wszystko prawda, pewnie tak się kiedyś stanie. Sądzę, że musimy jednak jeszcze trochę pożyć, by ten rodzaj konotacji stał się powszechny - ocenia prof. Jerzy Bralczyk.