
To temat, którym żyją dziś wszystkie katolickie i prawicowe media w Polsce. "Katecheci kontynuują walkę o utrzymanie lekcji religii w polskich szkołach", "Bój o religię", "W obronie lekcji religii w szkole!" – niesie się w internecie. Komentarze? Zwolennicy skargi są w euforii.
– Jeśli nie było innego wyjścia, i jest taka możliwość, to bardzo dobrze, że taka skarga poszła do Trybunału w Strasburgu. To jest głos rozpaczy i wszystkie opcje trzeba wykorzystać. Nie poszliby tam, gdyby z katechetami rozmawiano inaczej. Ok, wielu uważa, że wystarczy jedna godzina religii w tygodniu, bo brakuje nauczycieli. Ale niech to będzie załatwione inaczej! A nie, że jakaś pani minister, w dodatku lewicowa, narzuca nam to z góry! – oburza się jedna z naszych rozmówczyń, która jest zaangażowana w pracę katechetów.
– To głos rozpaczy w walce o....? – pytam.
– To nie jest takie proste. To jest bardzo skomplikowane. Tu jest wiele wątków. Nie mogę pani jednym zdaniem odpowiedzieć na to pytanie. Tu nie ma jednego wątku, który można rozdmuchać – odpowiada.
– Praca?
– Owszem, bo stanowiska pracy zostaną mocno zredukowane. Chodzi o człowieka, który straci pracę. Ale też o coś więcej. Bo my mamy poczucie, że oni w ogóle chcą wyrzucić religię ze szkoły. A chodzi o to, żeby uniwersalne wartości funkcjonowały w przestrzeni publicznej. Nie tylko sztuczna inteligencja, TiKTok i inne social media – tłumaczy.
– Bóg?
– Oczywiście, że tak. Jest wiara i rozum. A rozum podpowiada nam, że musimy bronić swego. Teraz są modne różne ideologie i z nas, katolików, chce się zrobić moherowców, którzy opowiadają bzdury i są ze średniowiecza. A tak nie jest – odpowiada.
"Chodzi też o ludzkie traktowanie. By traktowano nas jak innych"
Przypomnijmy, spór na linii MEN-katecheci-Episkopat trwa od miesięcy. Rozkręcił się, gdy resort Barbary Nowackiej podjął decyzję o ograniczeniu od września 2025 roku lekcji religii do jednej godziny w tygodniu. Episkopat jej nie uznaje. Burzą się katecheci. A Stowarzyszenie Katechetów Świeckich właśnie zaskarżyło rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Tak walka o religię wkroczyła na zupełnie nowe pole.
– To słuszna droga. Dlaczego mają nie skarżyć się do Trybunału? Czasem wmawia nam się, że mamy być ideowcami, że mamy powołanie, by uczyć religii, że nie chodzi o pieniądze. Ale chodzi też o ludzkie traktowanie. By traktowano nas jak innych. Nie robi się tak, żeby ludzie nie mieli czasu na przekwalifikowanie się. Jeśli już miały zapaść takie decyzje, to można to było to zrobić tak, jak w przypadku innych przedmiotów. Że był na to czas – reaguje Jerzy Talar, katecheta świecki z Nowego Sącza, który od 32 lat katechizuje w jednym z najlepszych techników w Polsce (w tym roku w rankingu Perspektyw zajęli IV miejsce w kraju).
Sytuację ocenia z perspektywy regionu, gdzie na katechezę chodzi wielu uczniów. W jego szkole frekwencja wynosi prawie 100 procent.
– Rodzice płacą podatki. Mają prawo do tego, by ich dziecko miało katechezę. Jeśli osoby wierzące chcą, żeby ona była, to powinna być. To nie jest coś wrogiego komukolwiek. Tu chodzi o normalność. I o pracę też – mówi.
"To nic zdrożnego, że ludzie myślą o pracy. Niektórzy zostaną na lodzie"
Jerzy Talar również uważa, że nie można wskazać jednego czynnika, który kieruje katechetami.
– Wszystko po trochu ma znaczenie. Ja jestem człowiekiem wierzącym, więc z jednej strony sprawy duchowe i Boże są dla mnie najważniejsze, ale ze względu na to, że jestem też ojcem dwóch synów i pedagogiem to młodzi ludzie także. Uważam, że mniej religii to wielka strata dla ich rozwoju i wiary. Przy świeckich katechetach młodzi ludzie czasami mieli więcej odwagi coś powiedzieć niż nawet przy księżach. Czasem dzięki temu udawało się coś wyprostować, a teraz będą zdani tylko na siebie i liturgię – zaznacza.
– Ale po ludzku na pewno praca jest ważna. To nic zdrożnego, że ludzie myślą o niej, bo niektórzy po prostu zostaną na lodzie. Ktoś przez kilka lat studiował teologię i liczył, że będzie miał zatrudnienie. Ma dzieci na utrzymaniu. Żal mi zwłaszcza młodych nauczycieli religii, którzy inwestowali w swoją edukację, mają jeden fakultet, a teraz muszą rozglądać się za inną pracą. To nie jest fair w stosunku do nich i ich rodzin – mówi.
Jerzy Talar
katecheta
Sam zbliża się do emerytury. Opowiada, że skończył studia teologiczne, zaliczył też niezliczoną liczbę kursów i szkoleń, być może więcej niż nauczyciele innych przedmiotów. Bo katecheci co roku obowiązkowo muszą uczestniczyć m.in. w trzydniowych rekolekcjach wypełnionych wykładami.
– Ciągle obowiązkowo musimy jeździć na różne szkolenia. Mam po nich cały zestaw dokumentów. Tylko co z tego? Na nic się to teraz nie przydaje. Czuję żal. I jest mi trochę przykro, że człowiek tyle lat przepracował i okazuje się, że jest zbędny – mówi Jerzy Talar. Przez myśl przebiegło mu nawet, czy tego wszystkiego nie rzucić.
Podyplomowo ukończył jeszcze filozofię, (a także: etykę, wiedzę o kulturze oraz "informatykę w szkole" na AGH), której także uczy. Ma też wychowawstwo. I w ten sposób uzbierał etat, czyli 18 godzin, które może stracić.
– Wczoraj dowiedziałem się, że pani minister zlikwidowała dodatkowe przedmioty w szkołach średnich, w tym filozofię, z której ukończyłem studia podyplomowe. I na trzy lata przed emeryturą okazało się, że prawdopodobnie nie będę miał etatu – dodaje.
"Moim zdaniem takie naciski po prostu uprzedzają i odstręczają ludzi od Kościoła"
Żal. Rozczarowanie. Podobno wszyscy o tym rozmawiają. – To przegięcie. To nieliczenie się z nami – słychać.
– Przez wiele lat mówiło się, że zlikwidują religię w szkołach, że przeniosą ją do salek, ale takiego scenariusza chyba nikt przewidział. Nikt się nie spodziewał, że znajdzie się taka pani minister, która coś takiego zrobi – mówi jeden z katechetów.
Szerzej skargę Stowarzyszenia Katolików Świeckich opisał serwis MamaDu. "Decyzja o skierowaniu sprawy do Trybunału zapadła po wyczerpaniu ścieżki prawnej w Polsce. (...) Przedstawiciele SKŚ uznali, że nowe przepisy ograniczają młodzieży możliwość rozwijania się w duchu wartości, które dla wielu rodzin są fundamentem wychowania" – można przeczytać.
Oprócz skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, stowarzyszenie poinformowało też o powołaniu Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej "Tak dla lekcji religii i etyki w szkole", który złożył zawiadomienie do Marszałka Sejmu o swojej rejestracji.
Jeśli komitet zostanie zatwierdzony, ruszy zbiórka podpisów pod projektem ustawy, który zakłada m.in. obowiązkowe dwie godziny religii i etyki w tygodniu. Decyzję o zmniejszeniu liczby godzin do jednej mógłby podjąć biskup diecezjalny lub władze zwierzchnie właściwego kościoła/ innego związku wyznaniowego.
– Moim zdaniem wszystkie takie akcje paradoksalnie nie wzmacniają wrażliwości duchowej ludzi. Wprost przeciwnie. Wszystkie takie naciski po prostu uprzedzają i odstręczają ludzi od Kościoła – reaguje w rozmowie z naTemat były katecheta świecki, który uczył religii jeszcze w czasach PRL. W salce przy kościele.
Doskonale pamięta, że uczniowie, których uczył, mieli jedną godzinę religii w tygodniu i to wystarczyło.
Dalsza część artykułu poniżej:
Były katecheta ma taki pomysł...
– Uważam, że katecheza skuteczna, to katecheza przy parafii, a nie w szkole. Odkrywanie relacji osobistej do Boga nie odbywa się na lekcjach. Moim zdaniem dwie lub jedna godzina religii w szkole nie ma większego wpływu na kształtowanie wrażliwości duchowej. Budowanie wspólnoty powinno odbywać się w Kościele. Jak zbudować wspólnotę w 45 minut między chemią a matematyką? – wskazuje były katecheta.
Jednak doskonale rozumie problem katechetów świeckich. – Proszę popatrzeć na to z ich punktu widzenia. Poświęcali się tej pracy przez ileś lat. To jest ich zawód, z tego żyją. I nagle koniec. Z perspektywy takiego człowieka, to jest dramat. Tak jak dla każdego, kto traci miejsce pracy. I to nie jest tak, że jest wiele alternatywnych rozwiązań dla takich osób – mówi.
Ale ma pewien pomysł.
– Moim zdaniem dziś jest ogromne zapotrzebowanie na rozumienie, czym jest religia. Gdy patrzymy na współczesny świat, na politykę i na to co dzieje się wokół nas, ogrom tych wydarzeń buduje się na bazie napięć religijnych i wartości. Żeby młody człowiek mógł zorientować się, co dzieje się w świecie, to w szkołach powinno być więc religioznawstwo. Rzetelna nauka o religiach świata – mówi.
– Ale nie z punktu widzenia jednej religii, która mówi o innych. Po odpowiednim przeszkoleniu, katecheci mogliby tego uczyć. Gdybym był w Stowarzyszeniu Katolików Świeckich, namawiałbym, żebyśmy wystąpili właśnie z taką inicjatywą. Że jedna lekcja to religia, a druga to czyste religioznawstwo. Moim zdaniem działania, które podejmują, przyniosą odwrotny skutek – uważa.