Po imprezie na Zakrzówku ludzie przypomnieli sobie, że gdzie alkohol, tam i przemoc
Po imprezie na Zakrzówku ludzie przypomnieli sobie, że gdzie alkohol, tam i przemoc Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta

Krew, wymiociny, ranni, 28-latek walczący o życie w szpitalu - do tego nie trzeba imprezy na 22 tysiące osób. Wystarczy wieczorem wyjść na miasto. Albo zrobić porządną imprezę. Bo awantury i bójki to nieodłączny element melanżu, nawet wśród ludzi kulturalnych.

REKLAMA
Media i opinia publiczna są w szoku po imprezie na krakowskim Zakrzówku, na którą przyszły 22 tysiące osób. - O 22 tam już była masakra. Krew, rozbite twarze, na miejscu policja, karetki i straże pożarne - opisywał dla nas jeden z uczestników imprezy. Party naprawdę skończyło się fatalnie: 28-latek, który w szpitalu walczy o życie, liczni ranni, o bałaganie nie wspominając.
- Ludzie, którzy zwoływali to wydarzenie, podkreślali, że nie ma ono konkretnych organizatorów. Nie było ochrony, wyznaczonego terenu, więc nie mogło być mowy o bezpieczeństwie - mówi nam Bartosz Mindewicz, manager klubu Sen Pszczoły.
Jest impreza, jest awantura?
Zdaniem Mindewicza, dzisiaj już imprezy nie są aż tak niebezpieczne, jak może się wydawać. Przynajmniej te dobrze zorganizowane. - Jeśli organizator zadba o komfort, to nawet jeśli zdarzy się ktoś agresywny, to jest po chwili wyprowadzany z imprezy przez ochronę - podkreśla manager Snu Pszczoły.
Jednocześnie nasz rozmówca wskazuje, że wiele zależy od tego, gdzie się imprezuje. Mindewicz przyznaje, że awanturnika można spotkać wszędzie, nie tylko w trakcie imprezy, ale ogólnie im lepsza organizacja, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś się stanie. - Nie obrażając nikogo, idąc do remizy gdzieś nad morzem spodziewałbym się, że w moją stronę może polecieć jakiś kufel. Chociaż mi jako organizatorowi imprez bardzo rzadko zdarzały się takie nieprzyjemne sytuacje - mówi manager.
Bezpiecznie, ale nie do końca
To, oczywiście, prawda - kluby zazwyczaj dbają o to, by w ich obrębie nie dochodziło do żadnych incydentów, więc w tym rozumieniu przynajmniej część imprez jest bezpieczna. Ale jak mówi nam z kolei Marcin, wieloletni selekcjoner w warszawskich klubach, "porządny melanż rzadko się zdarza bez awantury".
- Wiadomo, że im lepsze miejsce, tym mniejsze prawdopodobieństwo. Bardzo rzadko zdarza się, żeby w samym klubie do czegoś doszło. Ale już na ulicy przed klubem robią, co chcą i nikt im nie przeszkodzi, może ktoś zadzwoni na policję. I biorąc pod uwagę właśnie to, moim zdaniem, stuprocentowo bezpiecznych wyjść na imprezę nie ma. Gdzie jest alkohol, tam istnieje ryzyko, że poleje się krew. Sam nie raz i nie dwa dzwoniłem po policję, gdy podpici klienci, z pozoru grzeczni i kulturalni, zaczynali się okładać przed wejściem pięściami - wspomina selekcjoner.
Bałagan i syf
Sytuacji, które potwierdzają tezę: nie ma imprezy bez awantury, pamiętam dziesiątki. Plac Zabaw, miejsce w Warszawie uważane za w miarę kulturalne, raczej wylansowane, trochę dla hipsterów. Na imprezę otwarcia Placu Zabaw bodaj 2 lata temu przyszło kilka tysięcy osób. Dosłownie. Niby wszyscy młodzi i kultura. Mimo to, jeden ze znajomych bił się przy barze. Zarzygane dzieciaki leżały w krzakach. Pijanych, którzy ledwo chodzili, nawet nie było co liczyć. Do dzisiaj pamiętam też widok o 6.00 rano: słońce wschodzi nad Warszawą i oświetla dosłownie TONY papierów, butelek i puszek.
Wtedy spytałem swojego znajomego, czemu, chociaż jest człowiekiem inteligentnym i nastawionym do ludzi raczej pokojowo, bił się jak idiota. - No co, nap…. się. Jakiś
koleś mnie zaczepiał i poszło, już nawet nie pamiętam - mówił mi Tomek, któremu do wyglądu awanturnika brakuje tyle, co rządowi pieniędzy w budżecie.
Kilka miesięcy temu też, będąc w jednym z warszawskich luksusowych klubów, miałem przyjemność zaobserwować jak leje się po gębach - inaczej się tego określić nie da - dwóch mężczyzn. Już nie młokosów, bo na oko obaj byli po 30-tce. Nie wyglądali na gangsterów ani awanturników. Po prostu jeden z nich zagadał do dziewczyny drugiego, podczas gdy ten był w toalecie. Obaj naprawdę wyglądali na kulturalnych. Ale alkohol zrobił swoje: urażony facet nie chciał słuchać przeprosin, wolał rozwiązać sprawę "po męsku".
Noże, siekiery, bójki
Takich historii jest na pęczki. Tylko w kwietniowych doniesieniach mediów zdążyłem, w ciągu kilku minut googlowania, doliczyć się co najmniej kilkunastu przypadków bójek i awantur na imprezach. Czasem, jak w przypadku dziewczyny z Pisza, kończyło się to tragicznie - gwałtem i śmiercią. W marcu 2013 w podwarszawskim Nasielsku 57-latek na libacji zmarł od ciosów siekierą. W sytuacji brała udział kobieta. Niebuszów - 47-latek na imprezie ciężko uszkodził swojego kolegę.
W połowie kwietnia w Świnoujściu na melanżu jeden kolega na domówce dźgnął drugiego nożem. Poszkodowany na szczęście miał tylko ranę nogi, ale i tak trafił do szpitala. Niektórzy, jak 21-latek z Ostrowca, po alkoholu chwycił aż za miecz samurajski. I tak
dalej, i tak dalej. Zwykłych bójek nikt nie opisuje, bo i po co - skoro można je zobaczyć w każdy weekend na własne oczy.
Prawda jest niestety taka, że imprezy bez awantur są trudne do wykonania. Oczywiście, kiedy robimy domówkę i znamy wszystkich przybyłych, to problemu raczej nie będzie. O oficjalnych bankietach nie wspominam, bo tam zazwyczaj goście zachowują się kulturalnie. Ale zdarzyło mi się też, że będąc na imprezie u bliskiego znajomego, doszło niemalże do bójki dwóch dziewczyn. A w zasadzie kobiet, bo panie miały po 28 lat. Lepiej nawet nie mówić, o co się pokłóciły. Wszyscy byli w szoku, bo alkohol i buzujące damskie ego sprawiło, że dwie eleganckie kobiety nagle zamieniły się w agresywne chuliganki, które gotowe były rwać sobie głosy z głowy i dawać po razie w twarz.
Bójki były, są i będą
Można by w nieskończoność wymieniać takie sytuacje. Nie zliczę, ile razy byliśmy zaczepiani na mieście, ile razy faceci próbowali podrywać nasze koleżanki, ile awantur widziałem, ile potłuczonych twarzy. Wygląda jednak na to, że w tej materii od PRL-u niewiele się zmieniło - "Polityka" swojego czasu pisała o tym, jak to inteligenci za tamtych czasów lubili wypić wódkę, a niektórzy mieli inklinacje bokserskie.
Prof. Wiktor Osiatyński mówił dla "Polityki":
Prof. Wiktor Osiatyński
Wypowiedź dla "Polityki"; 2 marca 2010

No, więc picie wódy, przy wódeczce zawsze następowały heroizacje zdarzeń: jak kto komu przyp***dolił albo jak ktoś się nie dał. To wydawało się atrakcyjne. Lubiłem się bić po pijanemu. Ale większość z nas to byli przerażeni i zakompleksieni chłopcy – etos bójki z tego właśnie wynikał. Nam się wydawało, że wódka jest paliwem.


Niektórych zapewne to szokuje, że ktoś z tytułem profesora mógł za młodu być awanturnikiem. Ale tygodnik opisywał też, jak to poeci - dziś wychwalani pod niebiosa, istny, niedościgniony wzór inteligentów - lubili się wdawać w bójki.
Fragment artykułu "Polityki"
"Łzy polskiej ziemi", 2 marca 2010

Etos bójki inteligentów w trakcie picia pociągał jak samo picie. Na przykład na Romana Śliwonika pijani mordobijcy zwykle się nadziewali. Był poetą eleganckim, chudym i w okularach. Nie wyglądał na boksera, którym był w istocie. I zaczynał się pijany taniec pięści na ulicach miasta, w knajpach lub elegancko – na zapleczach. Pod klubem Międzynarodowej Prasy i Książki Śliwonik z Leszkiem Płażewskim, też pisarzem, kładą nocą na chodnik kilku drabów w płaszczach.


Skoro więc nawet poeci po alkoholu lubią dać w mordę, to czemu tu się dziwić?
Agresja w procentach
Prawda jest bowiem taka, że w każdym z nas są jakieś pokłady agresji. Niektórzy wręcz wychodzą na miasto szukać awantury, solo albo w grupie. Biada temu, kto na takich trafi, ale nie należy spodziewać się, że w klubie dla hipsterów albo eleganckim miejscu takich ludzi zabraknie. Zazwyczaj bowiem cezurą wejścia do klubu są posiadane pieniądze i ubiór, a agresywnym chamem można być i w garniturze. Pieniądze mentalności nie zmienią. Widziałem to na własne oczy pod pewnym klubem z nazwą na "P', jednym z naprawdę najbardziej luksusowych w stolicy. Przed klubem dwóch panów w garniturach lało trzeciego pana w garniturze. Od nap…lanki w bramie niczym się to nie różniło.
Niestety też, to alkohol odpowiada za większość takich sytuacji. Nie oszukujmy się, nie tłumaczmy. Są ludzie agresywni z natury i niewątpliwie stanowią zagrożenie. Ale, wbrew pozorom, awantury wszczynają zazwyczaj ludzie na co dzień nieagresywni, którym po alkoholu włącza się nieśmiertelność bądź tryb bohatera. Sam znam kilka takich osób, które są chucherkami, ale po wódce mogą iść w każdy ogień i po prostu lubią się wtedy awanturować.
Alkoholowa przemoc
Jeśli ktoś w to wątpi, wystarczy zajrzeć do badań. Już w 1997 roku jasno stwierdzono: alkohol sprzyja agresywnym zachowaniom.
Alkohol a agresja
Fragment tekstu "Alkohol, przemoc i agresja" z pisma "Alkohol i nauka", 1999 r.

Alkohol może pobudzać agresję lub przemoc przez zakłócenie normalnej pracy mózgu. Na przykład zgodnie z hipotezą dotyczącą rozhamowania alkohol osłabia działanie mózgu, który normalnie powstrzymuje zachowania impulsywne, włączając w to nieuzasadnioną agresję. Zaburzając przebieg procesów przetwarzania informacji, alkohol może także prowadzić do niewłaściwej oceny sygnałów społecznych, a przez to do nadmiernej reakcji na spostrzegane zagrożenie. Równolegle zawężenie procesów uwagi może prowadzić do niewłaściwej oceny przyszłego ryzyka działań podjętych pod wpływem chwilowego impulsu agresywnego. CZYTAJ WIĘCEJ


Alkohol, według badań, bierze udział w większości przypadków domowej przemocy. Tak samo zabójstwach, bójkach i pobiciach. Jeśli wódka powoduje, że ludzie tłuką na kwaśne jabłko swoich najbliższych, nawet kobiety i dzieci, to nie dziwmy się potem, że w imprezowym klimacie, gdzie pijani są prawie wszyscy, dochodzi do bójek i sytuacji, w których ktoś ląduje w szpitalu.
Oczywiście, za takie sytuacje odpowiada nie tylko alkohol, ale w dużej mierze właśnie on. Jak mówił dla naTemat dr Paweł Moczydłowski, kryminolog: - Przemoc w tych miejscach bierze się z dość podobnych powodów, co przemoc na stadionach. To powoduje tłum, w którym czujemy się anonimowo, a to sprawia, że wydaje się, iż odpowiedzialność za różne czyny jest rozmazana. Czujemy się jak w czapce-niewidce. A to sprzyja ujawnieniu się różnych złych instynktów - wyjaśniał. Każdy z nas ma więc w sobie demona, a nocne życie i wódka najlepiej wyciągają z nas to, co najgorsze. Nie ma tutaj reguł, nie ma miejsc bezpiecznych. Gdzie alkohol i pijani, tam przemoc. A gdzie 22 tysiące pijanych, tam po prostu więcej przemocy.