Czym jest bieda dla pokolenia Z. Reakcje na pytanie o pieniądze i emeryturę
Pokolenie Z, grafika ilustracyjna Fot. Canva, obraz wygenerowany przez AI

Dla jednych bieda jest wtedy, gdy trudno spiąć miesięczny budżet. Dla innych to granica, kiedy nie ma co włożyć do garnka i trzeba liczyć każdy grosz. Kiedy zapytałem o to ludzi z pokolenia Z, bieda nie kojarzy im się wyłącznie z tym, co aktualnie mają w portfelu. Niektórych łączy jedna obawa, która powinna wszystkim dać do myślenia.

REKLAMA

Nawet nie chcę liczyć, ile razy słyszałem slogan o roszczeniowym pokoleniu Z. Starsi narzekają, że młodzi nie potrafią pracować, że mają oczekiwania wyrwane z kosmosu, albo że od work-life-balance poprzewracało im się w głowach. Ale łączy nas wszystkich jedna rzecz. Nie lubimy rozmawiać o pieniądzach.

Pokolenie Z i peniafobia. Młodzi boją się biedy?

Rozmowy o zarobkach mogą skończyć się zgrzytem. Dlatego tak trudno dziś w Polsce zdefiniować na przykład, czym jest klasa średnia. Tak samo nie da się łatwo odpowiedzieć, ile trzeba zarabiać, żeby zaliczać się do finansowej elity. A gdzie zaczyna się... granica biedy? To już jak włożenie kija w mrowisko.

"Pokolenie Z, czyli osoby urodzone po 1995 roku, coraz częściej zmaga się z peniafobią – lękiem przed brakiem pieniędzy. W odróżnieniu od starszych pokoleń, które bardziej obawiały się o zdrowie czy bezpieczeństwo fizyczne, młodzi ludzie w Polsce największy niepokój odczuwają dziś w kontekście przyszłości finansowej" – napisała w swoim tekście w naTemat Agnieszka Miastowska.

Postanowiłem o to zapytać pokolenie Z. Przyjąłem, że najstarszy będzie rocznik 1995 – "zetki" są różnie szufladkowane. Do każdej z osób zwróciłem się na początku z takim samym pytaniem: "Co to jest bieda?".

– Taka finansowa czy umysłowa? – śmieje się 24-letni Bartek, student z Warszawy. Dodaję więc, że chodzi o pieniądze. Wtedy zaznacza mi, żebym w tekście zmienił mu imię, bo – jak tłumaczy – nie chce potem żadnej "g***burzy" wśród znajomych.

– Od razu mówię, że nie znam biedy. Rodzice harowali, ja jestem jedynakiem, ale nie dawałem się rozpieścić. W wakacje łapałem dorywczą pracę. Jak już wyprowadziłem się i wynająłem pokój, co miesiąc mi trochę pomagają. Nawet jakbym został bez swojej wypłaty, oni nie pozwolą mi poznać, co to jest bieda. Pewnie to jest duży komfort – opowiada.

Nie odpuszczam. Pytam Bartka jeszcze raz, jak w dzisiejszych czasach nazwać biedę. – Jednej odpowiedzi chyba nie ma. Ja poczułbym biedę, gdybym nie mógł zrobić normalnych zakupów. Nie chodzi o luksusy, tylko podstawowe rzeczy. Albo jeszcze inaczej. Gdybym trzy dni przed wypłatą już musiał myśleć, od kogo pożyczę pieniądze, żeby przetrwać – dodaje.

Bieda.... i "ultrabieda"

Kasia ma 25 lat. Pracuje i mieszka w Warszawie. – Bieda? To moment, w którym zamiast chleba z żurawiną z piekarni muszę kupić bułkę w supermarkecie – odpowiada, ale sam nie wiedziałem, czy ona tak na poważnie. Po chwili podała mi całą definicję.

– Bieda dla mnie to życie od miesiąca do miesiąca, bez możliwości pozwolenia sobie na jakieś dodatkowe dobra. To również moment, w którym nie byłoby mnie stać na wakacje za granicą, albo kiedy musiałabym wybierać, czy konkretne buty kupić w tym miesiącu, czy w kolejnym – stwierdza.

– Co jest w sytuacji, gdy w połowie miesiąca ktoś nie ma na chleb? – dopytuję Kasię, bo poczułem, że trochę odlecieliśmy z definicją.

– Wtedy jest ultrabieda i telefon do rodziców – mówi, ale szybko się broni, że dobrze zarządza budżetem. – Odkąd jestem na studiach, miałam raz sytuację, że wydałam kasę na jakieś przyjemności i nie miałam na jedzenie. Tak, dzwoniłam do rodziców – przyznaje.

– A jakby nie było rodziców? Na przykład kiedyś, jak już będziesz na emeryturze – pytam i chyba trafiam w czuły punkt "zetek". Emerytura to słowo, które jest sygnałem alarmowym i budzi lęk.

– O emeryturze nie myślę w ogóle, jest to dla mnie strasznie odległe. Boję się biedy, dlatego zawsze mam coś odłożone. Dysponuję pieniędzmi tak, żeby w miesiącu chociaż trochę sobie odłożyć i mieć spokój w głowie – tłumaczy Kasia.

"Bieda kojarzy mi się z emeryturą"

Ilona, rocznik 1997, czyli ledwo łapie się w granicy pokolenia Z. Po pytaniu o biedę rozwija się w najbardziej poważnym tonie ze wszystkich osób, z którymi rozmawiałem.

– Chciałabym, żeby było inaczej, ale moim pierwszym szczerym skojarzeniem jest brak finansów, czyli bieda materialna. Mam przed oczami obrazek starszych ludzi, którzy przeliczają złotówki. Bieda kojarzy mi się ze starością i emeryturą – nie ukrywa.

Stresuje mnie wizja emerytury, bo pracuję na takich warunkach, że ona nie odkłada mi się automatycznie. Można to robić samemu, ale dzisiaj młodym ludziom jest trudno myśleć o sytuacji za 40 lat, kiedy po drodze trzeba odłożyć dużą sumę na zakup mieszkania. Do tego dochodzą inne wydatki. 

Ilona, 28 lat

Jednocześnie przypomina, że przecież życie w dużym mieście jest drogie. – Dużo się słyszy o niskich emeryturach, społeczeństwo się starzeje. Obawiam się biedy na emeryturze i myślę, że nasz system musi przejść dużą transformację – podsumowuje.

Co by nie mówić, jeśli emeryturę tak łatwo łączymy z biedą, to coś idzie u nas nie tak. – Nawet starsi odsuwają rozmowy o emeryturze i niektórzy z przerażeniem myślą o tym, że wiek emerytalny się zbliża. Emerytura i moment przejścia na nią kojarzy się z biedą. Młodzi zupełnie o tym nie myślą, nawet obserwując swoich rodziców – wyjaśnia dla naTemat Katarzyna Krzywicka-Zdunek, socjolożka, współautorka projektu socjolożki.pl.

Młodym trudno się dziwić, skoro mają problemy tu i teraz. – Jeśli jesteś sam i zarabiasz 5 tys. zł, to bardzo współczuję, bo po opłaceniu wynajmu mieszkania i zrobieniu zakupów spożywczych, pozostaje już tylko puszczenie totolotka i modlenie się o cud – zauważa 24-letni Alan. Jego perspektywa to życie w dużych miastach – Warszawa i Gdańsk.

– Bieda równa się ze wstydem? – pytam go konkretnie. – To takie specyficzne uczucie, kiedy widzisz, że twoi znajomi wyjeżdżają na wakacje, chodzą do restauracji, do kina, a ty ciągle odświeżasz konto w banku w oczekiwaniu na wypłatę. Dla każdego kwota, od której zaczyna się bieda, będzie inna. Jeśli chcesz żyć na normalnym poziomie w Warszawie, albo innym wielkim mieście, to dopiero od 10 tys. zł jesteś w stanie spełnić wszystkie swoje zachcianki i jeszcze odłożyć coś na konto oszczędnościowe – wylicza Alan.

Zrobiłyśmy badanie dotyczące wstydu i związane z biedą. To, że kogoś na coś nie stać, to jest naprawdę bardzo bolesny obszar, o którym nie mówimy głośno. Na przykład jedziemy na święta i kogoś nie stać na kupno prezentów, albo na to, żeby te święta zorganizować. To zaczyna dotykać młode osoby, ale też starszych. W przypadku młodych nie budujemy im zaplecza, żeby mogli planować założenie rodziny.

Katarzyna Krzywicka-Zdunek

Socjolożka, współautorka projektu socjolożki.pl

"Przykro, drastycznie i momentami ekstremalnie"

O definicję biedy zapytałem jeszcze Janka. To chłopak z rocznika 2001, do stolicy przeprowadził się z miasteczka oddalonego o 450 km. Jak sam mówi, jest spoza "warszawskiej bańki".

– Doświadczyłem dwóch perspektyw. Przeżyłem czasy, kiedy wlanie paliwa do 20-letniego Renault za 50 zł było wyzwaniem, a na większy kaprys w stylu bezprzewodowych słuchawek czy spodni za ponad 150 zł musiałem odkładać długi czas – wspomina czas przed przeprowadzką.

A dzisiaj? – Bez większego namysłu, będąc w całkowicie innym miejscu pod każdym względem w życiu, mógłbym stwierdzić, że byłem wtedy biedny – ocenia. Janek zdążył się... napatrzeć na biedę. W liceum dorabiał w sklepie monopolowym i nawiązuje do tego, co widział na własne oczy.

Funkcjonowałem w środowisku, w którym ludzi nie było stać na rower. Pod koniec miesiąca nie mieli czego włożyć do garnka, mając na utrzymaniu dzieci. Dzieci, które często chodziły chore, bo w domu nie było na leki, rodzice odmawiali im przy ladzie lizaka za złotówkę, bo był to zbyt duży wydatek. Tak w moich oczach wygląda prawdziwa bieda. Przykro, drastycznie i momentami ekstremalnie.

Janek, 24 lata

W rozmowie o pieniądzach i skojarzeniach z biedą Janek ma jeszcze jedno spostrzeżenie. – Większość generacji Z ma spore ciśnienie na to, by być nie tyle bogatym, a postrzeganym na bogatszego, niż naprawdę jest. I to straszna choroba młodych ludzi – przekonuje.

logo

Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Roszczeniowe pokolenie Z? "Krzywdzący stereotyp"

W Polsce wiele młodych osób jest pod ścianą. Boją się myśleć o emeryturze, tak samo jak o kredycie na mieszkanie, bo jest to poza ich zasięgiem. To dotyczy nie tylko "zetek".

– W pokoleniu Z napięcie powoduje fakt, że ich praca nie pozwala na godne życie. W pokoleniu X mówiliśmy o tym, że jeżeli będziemy pracować ciężko, to odniesiemy sukces. Później pokolenie Y, czyli millenialsi, skupiali się na edukacji, bo wyższe wykształcenie miało zagwarantować dobrą pracę. I wiemy, co się z tym stało – tłumaczy Katarzyna Krzywicka-Zdunek.

A czy "zetki" naprawdę są tak roszczeniowe? – To krzywdzące stereotypy mówiące o tym, że "zetka" do godziny 17:00 pracuje, a potem idzie na jogę. Bzdura, bo to, co jest ważne dla "zetek" w pracy, to jest trzymanie się zasad. Niezrozumiałe jest dla osób ze starszych pokoleń, że "zetka" się buntuje i wtedy powstają te stereotypy, że oni są leniwi i roszczeniowi – zaznacza socjolożka.