Słynny sejmowy bar "za kratą"
Politycy mówią nam o kulisach hotelu poselskiego FOT. SLAWOMIR KAMINSKI / Agencja Wyborcza.pl; kolaż: naTemat

Hotel sejmowy – o tym miejscu przez lata powstały legendy. Dzisiaj mówi się, że wśród mieszkających tam polityków są między innymi... "patoposłowie". – Po dwóch kadencjach miałem dość – wspomina w rozmowie z naTemat jeden z parlamentarzystów PiS.

REKLAMA

– Wynająłem mieszkanie. Zdecydowałem wyprowadzić się z hotelu sejmowego po sześciu latach – przyznał na antenie Radia ZET Stefan Krajewski. Minister rolnictwa nawet nie ukrywał, że stracił cierpliwość. – W ostatnim czasie pojawili się patoposłowie, tak to trzeba nazwać – tłumaczył.

Tak się mieszka w hotelu sejmowym. "Łubu-dubu o 4 nad ranem"

Krajewski nie chciał nikogo wymienić z nazwiska i sugerował, że każdy domyśli się, o kogo chodzi. – To są posłowie pierwszej kadencji – dodał. Jednocześnie polityk wspominał, że wcześniej "spotykali się posłowie z różnych klubów i opcji, wypili razem herbatę czy lampkę wina, porozmawiali sobie czasem".

– To były nawet trudne rozmowy, ale dzisiaj jest jakieś wszczynanie burd, wyzwiska lecą. Dlatego miałem dosyć mieszkania tam i się wyprowadziłem – przyznał minister.

O "burdy" i dziwne sytuacje w hotelu sejmowym zapytaliśmy byłych i obecnych parlamentarzystów. – W mojej pierwszej kadencji było super, potem się zaczęło – wspomina w rozmowie z naTemat jeden z posłów PiS.

– W poprzedniej kadencji miałem sąsiada z innej partii, dzisiaj już nie jest posłem. Zawsze o 3 albo 4 nad ranem mylił pokój. To nie było delikatne pukanie do drzwi, tylko łubu-dubu – wspomina polityk.

Jak tłumaczy, to zdarzało się wielokrotnie. – Wstawałem i otwierałem mu pokój. Podchodziłem do tego ze zrozumieniem, że każdy ma problem. I pomagałem mu, ale po dwóch kadencjach stwierdziłem, że już mam tego dosyć – nie ukrywa.

Nasz rozmówca nie chciał robić z tego afery. – Gdybym był świnią, to mógłbym zrobić zdjęcie. Ale uważam, że trzeba być człowiekiem. Potem stwierdziłem, że wynoszę się z hotelu poselskiego – zaznacza.

O różnych ekscesach w hotelu poselskim informowała niedawno "Rzeczpospolita". Jak podawał dziennik, doszło tam do kolejnej awantury, zakończonej interwencją Straży Marszałkowskiej i notatką dla marszałek Senatu.

"Kilkoro posłów, w tym Dariusz Matecki, postanowiło dać upust swoim pozytywnym emocjom. Śpiewali głośne piosenki w restauracji w Nowym Domu Poselskim, a jedna z nich mogła zostać uznana za prowokację: 'Staszek piątka, Tomek dycha, a dwudziestka dla Giertycha'" – czytamy w "Rzeczpospolitej".

Do tego incydentu miało dojść podczas świętowania przez polityków Prawa i Sprawiedliwości zaprzysiężenia Karola Nawrockiego na urząd prezydenta. Tekst piosenki podobno odnosił się do ewentualnych kar więzienia dla polityków KO: Stanisława Gawłowskiego, Tomasza Grodzkiego i Romana Giertycha. Problem w tym, że politycy dali ten koncert w momencie, gdy wszystko słyszał... Grodzki.

Co było dalej? Są różne wersje. Posłowie PiS mają twierdzić, że po prostu śpiewali. Politycy KO zarzucają im stosowanie wulgaryzmów. Ale to tylko jeden z incydentów, o których zrobiło się głośno. Bohaterem kilku niejasnych zdarzeń był wspomniany już Matecki. Na przykład w ubiegłym roku spacerował po dachach budynków sejmowych, za co później został ukarany. "Rzeczpospolita" przypomina, że poseł miał też uczestniczyć w imprezie, podczas której śpiewano piosenkę o Grzegorzu Braunie.

Było też kilka innych momentów, które później w mediach opisywano jako "skandaliczne". Ale z nazywaniem "patoposłami" niektórych polityków nie zgadza się Przemysław Czarnek.

– Mieszkam w hotelu poselskim na szóstym piętrze i nie widziałem tam żadnego "patoposła". Obok mnie mieszka m.in. wiceminister Jacek Karnowski, mieszkają też inni posłowie PO. Nie byłbym skłonny nazwać ich "patoposłami". Nie wiem, o kim mówi pan minister. Krajewski, jaki kulturalny jegomość, mój Boże kochany, spod Zambrowa – mówił Czarnek w Radiu ZET.

"To jest cham, poseł cham"

O zdarzenia w hotelu poselskim zapytaliśmy Tadeusza Cymańskiego, dziś już byłego posła PiS, ale z sześcioma kadencjami na koncie. – Przez 20 lat też bywałem w hotelu poselskim. Jestem człowiekiem towarzyskim i nie jestem też abstynentem, żeby było jasne. Wszystko jest dla ludzi. Ale jeżeli komuś odbija, to takich posłów powinno się surowo ukarać. Bo robią fatalną opinię całemu towarzystwu. Tutaj nie ma metki partyjnej. To kwestia kultury osobistej i wychowania – mówi nam Cymański.

Zdarzyło się, że ludzie czasami coś wieczorem śpiewali. Jest cisza nocna, są zasady i zawsze miałem przekonanie, że trzeba zachowywać się tam lepiej niż gorzej. Przecież posłowie to podobno elita narodu.

Tadeusz Cymański

były poseł PiS

Cymański w rozmowie z nami zastanawia się, dlaczego Krajewski, widząc naganne zachowania parlamentarzystów, sam nie zareagował, by zrobić z tym porządek. Albo czy poszła na nich skarga do marszałka Sejmu.

– Sam nigdy nie byłem tam źródłem problemów. Chociaż bardzo lubię śpiewać, lubię towarzystwo i bywały okazje do tego, by się tam spotkać. Urodziny, czasami imieniny. Przychodziło się, ale o godzinie 22:00 mówiliśmy: "Słuchajcie, jest już późno, spokojnie, nie przesadzaj". Trzeba było o to dbać i się pilnować – wspomina Cymański.

I dodaje: – Na różnych imprezach bywałem, mam pewien przegląd. Salę się wynajmowało nie raz, czasami catering jeszcze za czasów AWS-u. Legendy krążyły o czasach pierwotnego PSL-u w latach 90., kiedy nawet orkiestry sprowadzano.

Jestem w tych sprawach bardzo pryncypialny. Może się czasami zdarzyć, że ktoś zrobi coś złego. Od tego jest słowo "przepraszam", kwiaty, wyciągnięcie wniosków, ale jeżeli ktoś w sposób uporczywy zakłóca ciszę, to wynocha. Trzeba zrobić zdjęcie i nawet nakleić na drzwiach w Sejmie napis: "To jest cham, poseł cham".

Tadeusz Cymański

były poseł PiS

Z kolei Artur Dziambor na hasło "hotel sejmowy", pyta: – Wie pan, jakie jest najbezpieczniejsze miejsce w Sejmie? Takie, w którym wszyscy posłowie są sobą? Sauna, bo nie ma jak ukryć podsłuchów – zauważa były poseł Konfederacji.

– Naprawdę sauna jest tak popularna wśród posłów? – dopytuję.

– Za moich czasów tak. Oczywiście w trakcie obrad, bo wtedy w całym tym przybytku jest jak w ulu. Są posłowie, którzy chodzą wtedy na siłownię czy do kaplicy. A sauna jest obok kaplicy. Kiedy nie ma obrad, ten hotel stoi pusty – precyzuje Dziambor.

Za czasów PiS marszałek Elżbieta Witek nas musztrowała i mieliśmy czasami obrady od 9:00 do 2:00 w nocy. Wtedy nie było możliwości pójść na saunę czy siłownię. My wtedy jechaliśmy na napojach energetycznych.

Artur Dziambor

były poseł Konfederacji

Były poseł traktuje hotel poselski jak każdy inny hotel. – Jest restauracja, bar, poza jedzeniem dostaniemy tam też alkohol. Ale czytam czasami, że w Sejmie się pije i imprezuje. No nie, bo tam po prostu śpią posłowie. Incydenty zdarzają się sporadycznie. Koledzy są od tego, żeby powiedzieć innemu posłowi, żeby szedł do pokoju. Historie o alkoholu traktuję bardziej, jak anegdotyczne opowiastki niż coś, co jest standardem, bo standardem to absolutnie nie jest – wskazuje.

logo

Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Dziambor podkreśla, że w hotelu sejmowym nic się nie ukryje, bo wszędzie są kamery.

– Trudno jest mi oceniać posła za to, że w swoim prywatnym czasie, gdy już skończą się obrady, pójdzie do restauracji, zje i wypije. Chociaż czasami dzieją się tam dziwne jazdy. Tak jak z tym chodzeniem po dachach – mówi.

Na koniec były parlamentarzysta dorzuca nam coś innego w temacie alkoholu. – Zadziwia mnie, że czasami jakiś poseł, który za dużo wypije, przyjdzie na salę sejmową podczas obrad. Koledzy są od tego, żeby go powstrzymać. Jeśli wkroczy na salę w takim stanie, to znaczy, że ma złośliwych kolegów, którzy mu nie powiedzieli, że czas do domu – ocenia.