Hodowcy kur, krów czy świń pompują swoje zwierzęta antybiotykami na dużą skalę. Spożywanie takiego mięsa może być groźne dla ludzi. Afera, odkryta przez TVN wstrząsnęła Polską. To już kolejna taka sprawa. Ale prawda jest taka, że codziennie kupujemy jedzenie wyładowane chemią, nie raz gorsze, niż napompowane lekami świnie. I nic dziwnego - często nie mamy nawet wyboru, by kupić coś naprawdę zdrowego.
Pamiętamy Constar, który upiększał zepsute kiełbasy i wielką awantura o sól przemysłową. W marcu tego roku okazało się, że producenci wędlin dodawali do swoich produktów mięso już wycofane ze sprzedaży. Teraz zaś okazuje się, że hodowcy zwierząt dość powszechnie i niefrasobliwie faszerują swoje krowy, kury i świnie antybiotykami.
O co chodzi w nowej aferze
Leki, jak stwierdziła dziennikarka TVN-u, która badała sprawę, często nawet nie pochodziły z legalnych źródeł. Hodowcy sprowadzali je, między innymi, z Chin. Były to środki, które w Polsce nie widnieją nawet w ewidencji leków. Niektóre z nich, jak np. metronizadol, są rakotwórcze.
Dziennikarka "Uwagi!" podkreślała w swoich wypowiedziach, że zwiedziła 25 gospodarstw i oferowała im nielegalne leki, ale tylko w jednym ją przepędzono. Do hodowców bydła nie jest trudno dotrzeć, bo licznie ogłaszają się w internecie. Pytam dwóch, czy wiedzą coś o omawianej aferze. Jeden z nich z okolic Opola przyznaje: – Słyszałem o tym, wiem, o co chodzi. Znam hodowców, którzy tak robią, nie tylko antybiotykami faszeruje się zwierzęta, ale chemią wszelkiego rodzaju.
Hodowca przekonuje jednak, że taki proceder nie dotyczy tylko mięsa. – Panie, dzisiaj wszystko jest z chemią. Warzywa i owoce też, proszę spytać rolników – słyszę. Drugi hodowca przyznaje z kolei, że producenci mięsa w ogóle nie przejmują się tym, jakie zwierzęta kupują. – Interesują ich oficjalne dokumenty. Nieoficjalnie nic ich nie interesuje. Oni nie pytają, a my się nie chwalimy – stwierdza. Obaj moi rozmówcy przyznają, że wśród hodowców i rolników zupełnie normalne jest "pomaganie" roślinom czy zwierzętom rozmaitymi chemikaliami.
Środowisko mięsno-zwierzęce milczy
Co zastanawiające, na temat mięsnej afery nie chcą wypowiadać się do mediów autorytety w kwestii weterynarii. Jeden z nich, profesor, znany w środowisku, mówi mi tylko: – To bardzo delikatna sprawa, którą musimy rozwiązać wewnątrz. Jeśli w tym procederze brali udział weterynarze, to trzeba będzie coś z nimi zrobić, bo psują nam opinię, ale jest za wcześnie, by o czymkolwiek przesądzać.
Profesor przyznaje jednocześnie, że izby weterynaryjne wiedziały o takich przypadkach i reagowały, kiedy mogły. – Tylko wie pan, to często trudno jest wykryć, bo na pierwszy, a nawet drugi rzut oka wszystko może być w porządku – wyjaśnia weterynarz. Jak podkreśla, jego zdaniem hodowcy, którzy faszerują swoje zwierzęta, to nie hodowcy, a "bezduszni biznesmeni". – Oni liczą tylko pieniądze. Prawdziwy hodowca dba o swoje zwierzęta – zaznacza profesor.
Komentarza odmawiają również producenci mięsa. Przedstawiciele dwóch firm mówią mi, że nie mają nic do powiedzenia w tej sprawie, bo ona ich nie dotyczy. Gdy zwracam uwagę, że przecież to oni kupują naszprycowane krowy i kury, a potem wysyłają je do sklepów, słyszę tylko: to nie nasz problem, tylko izb weterynaryjnych. – Chce pan mieć pewność, to proszę kupić sobie mięso z ekologicznych upraw. Jak pana stać, bo większości ludzi nie stać. Nic więcej do dodania nie mam – mówi mi przedstawiciel sporej firmy produkującej mięso na Mazowszu.
Zjawisko mięsnego szprycowania potwierdza też nasza blogerka, psycholog i dietetyczka Maia Sobczak. – Na mięsie najczęściej się zarabia. Kiedyś rozmawiałam z hodowcą, którzy przyznał, że on nie może już nie podawać leków swoim zwierzętom. Trzymał je w zamknięciu i tłumaczył, że gdyby nie dawał im leków, to trzasnąłby drzwiami i połowa umarłaby na zawał serca – mówi nam Sobczak.
Wszystko nam szkodzi
Prawda jest jednak taka, że dzisiaj trujemy się jednak wieloma rzeczami, które jemy. Nie tylko mięsem. Tak naprawdę na co dzień kupujemy masę niezdrowych produktów, do których po prostu się przyzwyczailiśmy. – Tak na sto procent to nic już nie jest zdrowe – mówi nam nasza blogerka Maia Sobczak, psycholog i dietetyk. Jak podkreśla, nawet ekologiczne produkty mają dzisiaj tak naprawdę tylko 80-90 proc. swojej pierwotnej, prawdziwej wartości. Powody takiego stanu rzeczy są oczywiste: zanieczyszczone środowisko i skażona ziemia.
Najgorsze, w tym wszystkim, są oczywiście wszelkie produkty żywieniowe pochodzące z korporacji, dla której nadrzędna wartość to zysk, a nie jakość. Maia Sobczak podkreśla natomiast: – Należy kupować prawdziwe produkty i zrezygnować z robienia zakupów jak najtaniej.
Co więcej, szkodzimy sobie nie tylko jedzeniem, ale i napojami. – Te wszystkie reklamowane napoje gazowane wcale nie nawilżają organizmu, tylko go drenują, zmuszają do trawienia cukru – wykazuje nasza blogerka. Jak dodaje, każdy krok w stronę zdrowszego odżywiania: zrezygnowanie z coca-coli na rzecz wody, z jasnych bułek na rzecz pieczywa na zakwasie, to zawsze pozytywna zmiana, którą nasz organizm odczuje. Myślisz, że jedząc jogurty zdrowo się odżywiasz? Cóż, zapewne z prawdziwymi jogurtami mają one niewiele wspólnego, tak samo jak na przykład soki.
Po co zmieniać dietę?
Dlaczego zdrowe odżywanie, o którym się tyle mówi, jest takie ważne? Bo dzisiaj, jak przypomina Sobczak, zaczęliśmy walczyć nawet o to, żeby poprawnie trawić jedzenie. Spożywając kiepskiej jakości produkty zniszczyliśmy sobie jelita. – Często nawet jeśli jemy jakościowe rzeczy, to ten produkt wchodzi i wychodzi, bo jelita nie są w stanie wchłonąć jego wartości – wyjaśnia dietetyczka.
Jemy za dużo glutenu, cukru i pustych kalorii, a to wszystko przekłada się na naszą kondycję. Niedługo może nawet dojść do tego, że będziemy jeść kompletnie bezwartościowe jedzenie. – Będziemy grubi, schorowani, ale tak naprawdę niedożywieni, bo to jedzenie nie będzie nam dostarczać energii ani niezbędnych minerałów, witamin i wartości – przestrzega dietetyczka. Niestety, wielu z nas żyje tak już teraz – żywiąc się głównie kebabami, chińskimi zupkami, zapiekankami i nie jedząc śniadań.
Dlatego też warto poświęcić trochę czasu na poszukanie pełnowartościowych produktów. – Swoim pacjentom tłumaczę, że jedząc takie rzeczy zaoszczędzą, bo będą mniej jedli. Nie będą się zapychać lukrowanymi bułkami, będą dłużej najedzeni. Tak naprawdę jedząc taką pompowaną i koloryzowaną watę nie dostarczamy organizmowi niezbędnej dla niego energii. Wręcz przeciwnie, potem organizm musi jeszcze to przetrawić, więc w efekcie tylko zużywa energię – tłumaczy Sobczak.
Jak kupować zdrowo
Oczywiście, łatwo jest się zdrowo odżywiać, mając czas na chodzenie po targach i ekologicznych sklepach. Co jednak, kiedy tego czasu nie mamy? Wtedy można skorzystać z ofert wielu sklepów internetowych. Nie tylko kupimy w nich jakościowe produkty z certyfikatami ekologiczności, ale i zostaną one dowiezione nam bezpośrednio do domu.
Jeśli z kolei ktoś mieszka na wsi bądź małym miasteczku i nie ma możliwości dowozu ani sklepów ekologicznych w okolicy, powinien poszukać wśród okolicznych rolników. – Jeden weekend poświęcić, zamiast na leżenie przed telewizorem, na objechanie okolicy. Na pewno znajdzie się ktoś, kto dostarczy nam dobrych produktów – przekonuje Sobczak.
Jednocześnie Maia Sobczak przypomina, że jesteśmy tym, co jemy. I nic dziwnego, że chodzimy wiecznie zmęczeni i zdenerwowani, jeśli ze smakiem zajadamy mięso pochodzące od świń czy krów, trzymanych w zamknięciu i szprycowanych lekami albo warzywa wspomagane chemią. Chociaż na pewno pryskane jabłko i kawałek ciemnego chleba na śniadanie będzie lepszy, niż białe bułki i parówki. A na obiad jakiekolwiek warzywa na pewno z powodzeniem zastąpią kebab i chińskie zupki.