Pracownik PKP Energetyka w ciągu roku ukradł firmie... 11 tysięcy litrów benzyny. W spółce nikt tego nie zauważył, nawet pomimo monitoringu. Z kolei dyrektor jednego z banków na Pomorzu wyłudził od swojego pracodawcy ponad 7 milionów złotych. Polak potrafi – kraść. I to na niesamowitą skalę.
Jak pracownik PKP dokonał takiej sztuki i ukradł aż 11 tysięcy litrów paliwa, nie wie nikt. Nawet prezes spółki Jakub Karnowski, który o tej kradzieży opowiedział w "Dzienniku Gazecie prawnej". Jak podkreśla Karnowski w wywiadzie, nikt w firmie nie wie, jak sprytny pracownik ukradł tyle benzyny, nawet mimo obecności monitoringu. Z prostego wyliczenia wynika, że złodziej musiał kraść nieco ponad 30 litrów benzyny dziennie.
Wyłudzanie pieniędzy od firmy - norma
Karnowski zaznacza, że po rozpoczęciu audytu mającego pokazać nieprawidłowości w spółkach PKP, nagle na stacjach pojawiły się nadwyżki benzyny. PKP to także miejsce, gdzie można zarobić 33 tysiące złotych miesięcznie, w zasadzie nie pracując. Tak robił jeden z maszynistów w PKP Cargo. Prawdopodobnie wyłudzał pieniądze i wielokrotnie nie pojawiał się w pracy, chociaż mu za to płacono. W tym czasie maszynista zarabiał prawie 400 tysięcy rocznie. Trzeba przyznać, że to dość spektakularne dokonanie jak na szeregowego pracownika kolei.
Jeszcze lepszy był dyrektor jednego z banków w Gdyni. Od swojej firmy wyłudził 7,4 miliona złotych. W przeciwieństwie do sytuacji na PKP, wiadomo, w jaki sposób się to stało. Otóż 41-letni dyrektor udzielił 42 kredytów nieistniejącym podmiotom gospodarczym. Nie miał jednak szczęścia i w poniedziałek 29 lipca o godz. 6 rano policja zapukała do jego mieszkania. Zabezpieczono dziewięć komputerów, telefon komórkowy i nośniki pamięci. Teraz grozi mu do 10 lat więzienia.
Mniej sprytna była Izabela D. z jednego z olsztyńskich banków. Pracowała tam jako doradca finansowy - opisywał "Fakt". W ciągu 2 lat przywłaszczyła sobie około milion złotych z lokat klientów. By nikt nie trafił na jej trop, przelewała pieniądze po kilkadziesiąt razy. Niestety, to jej nie pomogło i w 2012 roku została złapana. Jak tłumaczyła, pieniądze były jej potrzebne na rozkręcenie działalności gospodarczej. Jej historia nie ujęła jednak za serca śledczych i prokuratura zażądała dla niej 6 lat więzienia.
Czemu Polacy kradną?
Niewątpliwie więc Polak potrafi kraść. I to w spektakularny sposób. Prof. Krzysztof Wielecki, socjolog, twierdzi, że dla naszej mentalności to w pewien sposób naturalne. Kradzieże po prostu sobie tłumaczymy i w ten sposób nie mamy wyrzutów sumienia.
Wygląda na to, że w wielu przypadkach prof. Wielecki ma rację. Bo spektakularnych kradzieży, jeśli chodzi o Polaków, nie dokonują wcale gangi czy zorganizowane grupy. To raczej pojedyncze osoby, ewentualnie zespoły złożone z 3-5 osób, ale trudno nazwać je gangsterami.
Ba, wręcz przeciwnie – wielu polskich złodziei bądź kombinuje, bądź używa nowoczesnej techniki. "Podziw" wzbudził dwa lata temu wyczyn mężczyzn, którzy wyciągnęli od Alior Banku milion złotych i nawet specjalnie nie pobrudzili rąk. "Napad" na Alior był, jak to określił prokurator Piotr Romaniuk dla "Newsweeka", który zajmował się sprawą, "opracowany i przeprowadzony bardzo inteligentnie".
Zbrodnia doskonała?
Sprawa, od strony technicznej, była dość skomplikowana i czasochłonna, ale się opłacała. W skrócie polegała na tym, że jeden ze złodziei założył w banku konto, na które można było dokonywać tzw. wpłat gotówkowych zamkniętych. Polega to na tym, że do banku dostarcza się kopertę z pieniędzmi w środku, ale pracownicy nie sprawdzają od razu zawartości. Na kopercie deklaruje się, ile w środku jest pieniędzy i wówczas bank przelewa nam od razu taką kwotę na konto. Podstawiony mężczyzna, który o mózgach operacji nic nie wiedział, wpłacił 250 tys. euro właśnie za pomocą koperty – tyle, że w środku umieścił reklamówki jednego z kantorów, które wyglądały jak banknoty euro.
W czasie, gdy jeden mężczyzna zajmował się przekonaniem oddziału do założenia mu konta i udostępnienia usługi takiej wpłaty gotówkowej zamkniętej – dostępnej tylko dla zaufanych klientów – w Warszawie Dariusz O. Zakładał konto w innym oddziale Alior Banku. Od razu zaznaczył, żeby bank przygotował 250 tys. euro w gotówce, bo tyle wypłaci za kilka dni. Oczywiście, wpłacone przez słupa "pieniądze" trafiły do Dariusza O., który odebrał gotówkę i... zniknął. W efekcie więc bank przelał mu swój milion złotych.
Śledczy, komentujący tę sprawę w mediach, byli pod wrażeniem planu. Dariusz O. zadbał nawet o takie szczegóły, jak zakładanie konta w nowiutkim oddziale banku – gdzie jeszcze nie było monitoringu. Do tego cała operacja została wykonana dosłownie z zegarmistrzowską precyzją: wszystkie działania zostały dokładnie wyliczone w czasie tak, by maksymalnie przedłużyć czas odkrycia kradzieży. Dariusz O. odebrał bowiem pieniądze w piątek o 16.30, a bank kopertę Macieja S. otworzył dopiero w poniedziałek.
Komputery potrafią wiele. Np. ukraść 3,5 mln euro
Jeszcze więcej pieniędzy z banków ukradło dwóch Polaków we współpracy z parą Rosjan. Ich łup to 3 miliony euro z pięciu belgijskich banków: AXS, Belfius, BNP Paribas Fortis, ING i KBC. Sposób na kradzież był o wiele prostszy, niż wyżej opisanego Dariusza O. polscy złodzieje w Belgii po prostu infekowali komputery klientów banku złośliwym oprogramowaniem, a następnie włamywali się na ich konta i przelewali z nich pieniądze – oczywiście, za pomocą podstawionych osób. Łącznie "zarazili" co najmniej 12 tysięcy osób tylko w dwóch bankach, z których ukradli ok. 3,2 miliona euro. Nie wiadomo, ile pieniędzy udało im się wyłudzić od pozostałych trzech banków.
Nieco mniej spektakularny finansowo był haker z Krakowa, który oszukiwał ludzi na Allegro. Należy mu się jednak słowo, bo poszukiwało go aż... 26 prokuratur w całym kraju – w tym aż trzy listami gończymi. 26-latek włamywał się na konta użytkowników Allegro, gdzie podmieniał w danych użytkownika numer konta – na swój. W ten sposób wyłudził pieniądze od kilkuset osób. Szło mu to na tyle sprawnie, że był to jego sposób na życie – wedle różnych szacunków, podawanych przez media, mógł w ten sposób ukraść od kilku do kilkudziesięciu złotych.
Najszybsze auto świata ukradzione przez Polaków
Oczywiście, Polacy nie stronią też od tradycyjnych metod kradzieży. Trzech naszych rodaków pewnemu biznesmenowi w szwajcarskim mieście Oberrieden ukradli trzy samochody warte... 1,5 miliona euro. W tym legendarne już Bugatti Veyron, jedno z najszybszych aut świata. Do tego zabrali BMW 750 (limuzyna) i Ferrari 599 GTB. Dzień później złodziei zatrzymała niemiecka policja, choć jednemu z nich udało się uciec.
Głośna też była sprawa Polaka, który ukradł limuzynę niemieckiemu ministrowi spraw wewnętrznych Thomasowi de Maiziere w 2010 roku. Piękne audi a4 policja dość szybko odzyskała, a nasz rodak tłumaczył, że... nie wiedział komu kradnie auto.
Magazyny motoryzacyjne określały akcję w Szwajcarii jako "samochodową kradzież dekady", a czasem nawet stulecia. Do dzisiaj nie wiadomo, jak złodzieje tego dokonali. Niemieccy eksperci, którzy w tamtejszych mediach komentowali sprawę, twierdzili, że kradzież takich trzech aut na raz to nie lada wyczyn. Nie bez kozery jednak powstał w Polsce film "To ja, złodziej".
Kradzież to ciężka praca, czyli 115 dowodów osobistych
Pomijając ryzyko, jakie te osoby podejmują, zadziwiające jest, że często kradzieże to dla nich żmudna i dość wymagająca praca. Tak jak 26-letniego hakera, który kradł pieniądze z Allegro. Ale zdecydowanie najciężej nad kradzieżami pracował 41-letni mężczyzna o ponad stu tożsamościach. Dosłownie.
We współpracy z 31-letnią kobietą złodziej zmieniał swój wizerunek i na wcześniej skradzione dane zakładał nowe, oryginalne dowody osobiste w urzędach. Policja znalazła w jego mieszkaniu 115 dowodów na 60 nazwisk z całej Polski. Do tego cztery pary okularów z różnymi oprawkami, soczewki zmieniające kolor oczu, a do tego dokumenty bankowe i pieczątki. 41-latek najpierw pozyskiwał prawdziwe dane innych osób – proponował zatrudnienie osobom poszukującym pracy. Wybierał mężczyzn podobnych do siebie. Skanował ich dowody osobiste.
Później na fałszywe dane zakładał firmę, w której zatrudniał swoją 31-letnią koleżankę. Do tego w firmie zatrudniał dodatkowo jedną fikcyjną osobę, która potrzebowała kredytu. Gdy bank dzwonił do 31-letniej "księgowej" pytać o informacje niezbędne do udzielenia kredytu, kobieta – nauczona przez starszego kolegę – odpowiadała tak, by bank kredyt przyznał. W efekcie para wyłudziła od różnych banków ponad pół miliona złotych. Złodziej wpadł, bo w urzędzie ktoś w końcu połapał się przy wydawaniu kolejnego dowodu, że prosi o niego nie ta sama osoba, co wcześniej. Grozi im do 12 lat więzienia.
Na pewno więc polskim złodziejom, czy to w kraju, czy za granicą, umiejętności, fantazji i kreatywności nie brakuje. Jak widać po przykładzie człowieka z 115 dowodami – zapału do pracy też nie, bo cała jego działalność musiała pochłaniać sporo czasu. I być może takich spektakularnych napadów w klasycznym wydaniu, jak skradzenie diamentów w Belgii, już dzisiaj nie ma, ale jedno jest pewne: Polak wciąż potrafi kraść miliony. I to tak, że pomysłowością zaskakuje wszystkich dookoła.
Polacy cenią sobie uczciwość, ale u innych, a nie własną. Ma to odniesienie zwłaszcza w stosunku do instytucji, wobec których wskaźniki zaufania społecznego są dramatycznie niskie. Zawsze mamy mniejsze skrupuły, żeby kantować je niż indywidualne osoby. Złą sławą okryte są zwłaszcza banki. Zdaniem wielu osób biorą zbyt duży procent, a nasze pieniądze przeznaczają na luksusy. Wystarczy spojrzeć, jak bank wygląda.
Wiele osób mówi: gdybym żył na takim poziomie, jak w Luksemburgu, czy Ameryce, też byłbym uczciwy. Ale to oczywiście nieprawda, bo tam ludzie też kantują. W Polsce granice uczciwości przesunęła kultura dorabiania się.
"Newsweek"
Maciej S. opisał „mózg” akcji: mężczyzna, 180 centymetrów wzrostu, krótkie włosy, znaków szczególnych brak. Maciej S. został wypuszczony do domu i trzy razy w miesiącu musi się meldować na policji. Śledczy mają więc tylko rysopis organizatora przekrętu – jest on jednak praktycznie bezwartościowy, jeśli w ogóle prawdziwy. W oddziałach banku nie było monitoringu. Nie wiadomo, z jakich komputerów wykonywano przelewy, bo przestępcy używali kart pre-paidowych. Pewne jest tylko, że bank ma manko, a przestępcy – okrągły milion. CZYTAJ WIĘCEJ