![Polak potrafi - kraść. Tak jak pracownik PKP Energetyka, który z firmy ukradł 11 tysięcy litrów paliwa w rok](https://m.natemat.pl/4e6ff837acb052b1e3c13a09e22cf7ed,1680,0,0,0.jpg)
Karnowski zaznacza, że po rozpoczęciu audytu mającego pokazać nieprawidłowości w spółkach PKP, nagle na stacjach pojawiły się nadwyżki benzyny. PKP to także miejsce, gdzie można zarobić 33 tysiące złotych miesięcznie, w zasadzie nie pracując. Tak robił jeden z maszynistów w PKP Cargo. Prawdopodobnie wyłudzał pieniądze i wielokrotnie nie pojawiał się w pracy, chociaż mu za to płacono. W tym czasie maszynista zarabiał prawie 400 tysięcy rocznie. Trzeba przyznać, że to dość spektakularne dokonanie jak na szeregowego pracownika kolei.
Niewątpliwie więc Polak potrafi kraść. I to w spektakularny sposób. Prof. Krzysztof Wielecki, socjolog, twierdzi, że dla naszej mentalności to w pewien sposób naturalne. Kradzieże po prostu sobie tłumaczymy i w ten sposób nie mamy wyrzutów sumienia.
Polacy cenią sobie uczciwość, ale u innych, a nie własną. Ma to odniesienie zwłaszcza w stosunku do instytucji, wobec których wskaźniki zaufania społecznego są dramatycznie niskie. Zawsze mamy mniejsze skrupuły, żeby kantować je niż indywidualne osoby. Złą sławą okryte są zwłaszcza banki. Zdaniem wielu osób biorą zbyt duży procent, a nasze pieniądze przeznaczają na luksusy. Wystarczy spojrzeć, jak bank wygląda.
Wiele osób mówi: gdybym żył na takim poziomie, jak w Luksemburgu, czy Ameryce, też byłbym uczciwy. Ale to oczywiście nieprawda, bo tam ludzie też kantują. W Polsce granice uczciwości przesunęła kultura dorabiania się.
Wygląda na to, że w wielu przypadkach prof. Wielecki ma rację. Bo spektakularnych kradzieży, jeśli chodzi o Polaków, nie dokonują wcale gangi czy zorganizowane grupy. To raczej pojedyncze osoby, ewentualnie zespoły złożone z 3-5 osób, ale trudno nazwać je gangsterami.
Sprawa, od strony technicznej, była dość skomplikowana i czasochłonna, ale się opłacała. W skrócie polegała na tym, że jeden ze złodziei założył w banku konto, na które można było dokonywać tzw. wpłat gotówkowych zamkniętych. Polega to na tym, że do banku dostarcza się kopertę z pieniędzmi w środku, ale pracownicy nie sprawdzają od razu zawartości. Na kopercie deklaruje się, ile w środku jest pieniędzy i wówczas bank przelewa nam od razu taką kwotę na konto. Podstawiony mężczyzna, który o mózgach operacji nic nie wiedział, wpłacił 250 tys. euro właśnie za pomocą koperty – tyle, że w środku umieścił reklamówki jednego z kantorów, które wyglądały jak banknoty euro.
Maciej S. opisał „mózg” akcji: mężczyzna, 180 centymetrów wzrostu, krótkie włosy, znaków szczególnych brak. Maciej S. został wypuszczony do domu i trzy razy w miesiącu musi się meldować na policji. Śledczy mają więc tylko rysopis organizatora przekrętu – jest on jednak praktycznie bezwartościowy, jeśli w ogóle prawdziwy. W oddziałach banku nie było monitoringu. Nie wiadomo, z jakich komputerów wykonywano przelewy, bo przestępcy używali kart pre-paidowych. Pewne jest tylko, że bank ma manko, a przestępcy – okrągły milion. CZYTAJ WIĘCEJ
Komputery potrafią wiele. Np. ukraść 3,5 mln euro
Jeszcze więcej pieniędzy z banków ukradło dwóch Polaków we współpracy z parą Rosjan. Ich łup to 3 miliony euro z pięciu belgijskich banków: AXS, Belfius, BNP Paribas Fortis, ING i KBC. Sposób na kradzież był o wiele prostszy, niż wyżej opisanego Dariusza O. polscy złodzieje w Belgii po prostu infekowali komputery klientów banku złośliwym oprogramowaniem, a następnie włamywali się na ich konta i przelewali z nich pieniądze – oczywiście, za pomocą podstawionych osób. Łącznie "zarazili" co najmniej 12 tysięcy osób tylko w dwóch bankach, z których ukradli ok. 3,2 miliona euro. Nie wiadomo, ile pieniędzy udało im się wyłudzić od pozostałych trzech banków.
Oczywiście, Polacy nie stronią też od tradycyjnych metod kradzieży. Trzech naszych rodaków pewnemu biznesmenowi w szwajcarskim mieście Oberrieden ukradli trzy samochody warte... 1,5 miliona euro. W tym legendarne już Bugatti Veyron, jedno z najszybszych aut świata. Do tego zabrali BMW 750 (limuzyna) i Ferrari 599 GTB. Dzień później złodziei zatrzymała niemiecka policja, choć jednemu z nich udało się uciec.
Głośna też była sprawa Polaka, który ukradł limuzynę niemieckiemu ministrowi spraw wewnętrznych Thomasowi de Maiziere w 2010 roku. Piękne audi a4 policja dość szybko odzyskała, a nasz rodak tłumaczył, że... nie wiedział komu kradnie auto.
Pomijając ryzyko, jakie te osoby podejmują, zadziwiające jest, że często kradzieże to dla nich żmudna i dość wymagająca praca. Tak jak 26-letniego hakera, który kradł pieniądze z Allegro. Ale zdecydowanie najciężej nad kradzieżami pracował 41-letni mężczyzna o ponad stu tożsamościach. Dosłownie.
Później na fałszywe dane zakładał firmę, w której zatrudniał swoją 31-letnią koleżankę. Do tego w firmie zatrudniał dodatkowo jedną fikcyjną osobę, która potrzebowała kredytu. Gdy bank dzwonił do 31-letniej "księgowej" pytać o informacje niezbędne do udzielenia kredytu, kobieta – nauczona przez starszego kolegę – odpowiadała tak, by bank kredyt przyznał. W efekcie para wyłudziła od różnych banków ponad pół miliona złotych. Złodziej wpadł, bo w urzędzie ktoś w końcu połapał się przy wydawaniu kolejnego dowodu, że prosi o niego nie ta sama osoba, co wcześniej. Grozi im do 12 lat więzienia.