– Oddziały policji stały kilkaset metrów od plaży. To był błąd, bo patrole należało wysłać na nią. Policjanci mogliby od razu zwracać uwagę na niebezpieczne i agresywne zachowania, działając kojąco na nastroje chuliganów – powiedział mi Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendanta Głównego Policji. To pierwszy krytyczny głos wśród samych policjantów. I to z samej góry. Nareszcie. Bo akcja w Gdyni jest kolejnym starciem z kibicami, w którym policja zamiast chronić obywateli oddała pole chuliganom.
Policjanci nie mieli kontroli nad tym, co dzieje się na plaży. Brakowało z ich strony szybkiej reakcji na rozwój wydarzeń. Funkcjonariusze zlekceważyli niebezpieczne sygnały i nie przewidzieli ich następstw – to lista grzechów, którą gdyńskim policjantom wytknęli dziennikarze serwisu trojmiasto.pl. Zdaniem autorów lokalnej strony, największą winę za zadymę na plaży ponoszą wcale nie kibice, ani Meksykanie, a właśnie policjanci, którzy nie potrafili zapewnić tam bezpieczeństwa.
W rozmowie z naTemat akcję gdyńskich kolegów skrytykował nawet rzecznik Komendanta Głównego Policji, Mariusz Sokołowski.
Błąd
– Po wstępnej ocenie możemy powiedzieć, że taktyka nie była odpowiednia do sytuacji. Oddziały policji stały kilkaset metrów od plaży. To był błąd, bo patrole należało wysłać na nią. Policjanci mogliby od razu zwracać uwagę na niebezpieczne i agresywne zachowania, działając kojąco na nastroje chuliganów – mówi i przekonuje, że ktokolwiek nie zaczął bójki, powinien ponieść konsekwencje. – Żadna przemoc, bez względu na zaczepki nie może być tolerowana.
Taka wypowiedź to nowość. Do tej pory policjanci skupiali się przede wszystkim na ustalaniu, kto bójkę na plaży w Gdyni zaczął. Zaczęli od ostrego stwierdzenia, że meksykańskich marynarzy pobili pseudokibice. Później oficjalną wersją stało się "wyjaśnianie sprawy". Sam Sokołowski mówił o "pojedynku", w którym "i po jednej i po drugiej stronie stanęła grupa co najmniej kilku mężczyzn".
W nieustającej dyskusji dotyczącej tego, kto naprawdę zawinił co jakiś czas przebijały się relacje świadków, którzy zwracali uwagę na to, że policjanci nie reagowali na sytuację na plaży, nie potrafili opanować chuliganów, którzy już od rana zachowywali się głośno, odpalali race i stawali się agresywni.
Teraz to sami policjanci powoli stają się obiektem dochodzenia. I Zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gdańsku podjął decyzję o tym, by funkcjonariusze z wydziału kontroli sprawdzili czas reakcji policjantów, którzy przeprowadzali interwencję.
Pociąg grozy
Można powiedzieć: nareszcie. Akcja w Gdyni jest bowiem kolejnym w ostatnim czasie starciem z kibicami, w którym policja zamiast chronić obywateli oddała pole chuliganom. Wcześniej funkcjonariusze nie poradzili sobie także w pociągu wiozącym kibiców nad morze. Relację pasażera, który zmuszony był spędzić z nimi całą podróż z południa Polski opublikował serwis trojmiasto.pl. Według opisu pseudokibice opuścili przeznaczone dla siebie wagony i zajęli miejsca pasażerów z wykupionymi miejscówkami. Kiedy dosiedli się do przedziału, w którym podróżował czytelnik trojmiasta.pl, palili marihuanę, byli wulgarni i agresywni. Spowodowali też opóźnienie pociągu, bo po drodze "musieli przywitać się z kibicami Widzewa".
Podobne zdarzenia w pociągach zdarzają się zresztą częściej. Nie tak dawno publikowaliśmy relację pasażerów wysadzonych z pociągu. Kolejarze wyprosili ich, by zrobić miejsce kibicom GKS Tychy wracającym z meczu z Arką Gdynia. Grupa kibiców była chroniona przez oddział funkcjonariuszy prewencji. Jak mówili świadkowie, to "w dużej mierze policja pomogła w wyrzuceniu większości pasażerów z zarezerwowanych przez nich miejsc".
Demolka
Policja oddaje pole kibolom raz za razem. Mogą wbiec do szatni piłkarzy z wrogiego klubu i pobić zawodników. W imię świętowania zwycięstwa swojej drużyny mogą zająć każdy plac, każdą ulicę w mieście. Mogą oddawać mocz na pomniki. Mogą rzucać w przechodniów butelkami. Mogą demolować restauracje. Tak, jak trzy miesiące temu w Warszawie.
– Wygląda na to, że wystarczy skrzyknąć się w internecie, by bezkarnie napadać na banki, czy rabować sklepy – mówił mi wtedy Zbigniew Kocyk, właściciel restauracji "Literatka", którą po meczu ze Śląskiem Wrocław zniszczyli kibice Legii.
Choć w okolicy placu Zamkowego było pełno policji, to kiedy chuligani dewastowali lokal, nikt z funkcjonariuszy nie reagował. – Czekali, aż się wyszaleją, a my patrzyliśmy, jak niszczą nasze mienie – mówił mi Kocyk. Straty w lokalu oszacował na kilkadziesiąt tysięcy złotych – pseudokibice zniszczyli wyposażenie całego ogródka restauracji.
Bezsilni
Dlaczego policja nie radzi sobie w podobnych sytuacjach? Mariusz Sokołowski przekonuje, że często nie należy to do jej zadań, bo za bezpieczeństwo imprez odpowiadają organizatorzy, którzy nierzadko... nie życzą sobie obecności policjantów. – Tak było w ostatni weekend na trasie Warszawa-Łódź. Kibice byli w pociągu, ale jego kierownik powiedział nam, że nie przewiduje tam obecności policji. Dopiero, kiedy chuligani zaciągnęli hamulec bezpieczeństwa, funkcjonariusze musieli dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów od stacji – podaje przykład.
Zdaniem Piotra Niemczyka, byłego zastępcy dyrektora Zarządu Wywiadu UOP, patrzy na przyczyny bezradności policji szerzej: – Naszą religią narodową jest piłka nożna. Stoi za nią niezwykle silne lobby, które przekonuje, że to jest niezwykle ważna sprawa społeczna. To generuje pewną bezkarność. Jak ją przełamać? Skutecznością – przekonuje Niemczyk.
Zdaniem naszego rozmówcy zależy skutecznie ograniczać chuliganom wstęp na mecze, egzekwować zakazy stadionowe i nałożone kary. – Póki nie będzie się tak działo, one będą dla chuliganów jedynie powodem do żartów. Poza tym policja musi wykrywać sprawców napadów, pobić. Teraz często działa efekt tłumu, funkcjonariusze uznają, że nikt nie jest winien – słyszymy.
Teraz piłka leży więc po stronie policji. Poza tym, że funkcjonariusze z Gdyni powinni uderzyć się w piersi, muszą wykryć sprawców gdyńskiej bójki. Póki co, mimo że policja dysponuje nagraniami z monitoringu, a funkcjonariusze twierdzą, że na plaży znajdowali się również policjanci w cywilu, nadal nie mają spójnej wersji tego, jak zaczęła się bitwa, ani kto ją sprowokował.
Już po opublikowaniu tego artykułu media poinformowały, że komendant główny policji nadinsp. Marek Działoszyński polecił komendantowi wojewódzkiemu w Gdańsku odwołać zastępcę komendanta miejskiego w Gdyni nadkom. Marcina Potrykusa. Ten ostatni odpowiadał za zabezpieczenie niedzielnego meczu Arka Gdynia-Ruch Chorzów.
Większość funkcjonariuszy pozostała jednak w Katowicach, a w pociągu jechała grupa około 15 policjantów, z czego połowę stanowiły kobiety. Byli w wagonie kuszetkowym (czyli i tak zamkniętym) oddzielającym cztery ostatnie wagony (te z kibicami) od reszty pociągu. [...] We Włocławku wyszedłem spytać policjantów, czy zamiast siedzieć w zamkniętym wagonie, nie mogliby wydelegować choć jednego do naszego wagonu. Zostałem wyśmiany. CZYTAJ WIĘCEJ