
– Oddziały policji stały kilkaset metrów od plaży. To był błąd, bo patrole należało wysłać na nią. Policjanci mogliby od razu zwracać uwagę na niebezpieczne i agresywne zachowania, działając kojąco na nastroje chuliganów – powiedział mi Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendanta Głównego Policji. To pierwszy krytyczny głos wśród samych policjantów. I to z samej góry. Nareszcie. Bo akcja w Gdyni jest kolejnym starciem z kibicami, w którym policja zamiast chronić obywateli oddała pole chuliganom.
– Po wstępnej ocenie możemy powiedzieć, że taktyka nie była odpowiednia do sytuacji. Oddziały policji stały kilkaset metrów od plaży. To był błąd, bo patrole należało wysłać na nią. Policjanci mogliby od razu zwracać uwagę na niebezpieczne i agresywne zachowania, działając kojąco na nastroje chuliganów – mówi i przekonuje, że ktokolwiek nie zaczął bójki, powinien ponieść konsekwencje. – Żadna przemoc, bez względu na zaczepki nie może być tolerowana.
Można powiedzieć: nareszcie. Akcja w Gdyni jest bowiem kolejnym w ostatnim czasie starciem z kibicami, w którym policja zamiast chronić obywateli oddała pole chuliganom. Wcześniej funkcjonariusze nie poradzili sobie także w pociągu wiozącym kibiców nad morze. Relację pasażera, który zmuszony był spędzić z nimi całą podróż z południa Polski opublikował serwis trojmiasto.pl. Według opisu pseudokibice opuścili przeznaczone dla siebie wagony i zajęli miejsca pasażerów z wykupionymi miejscówkami. Kiedy dosiedli się do przedziału, w którym podróżował czytelnik trojmiasta.pl, palili marihuanę, byli wulgarni i agresywni. Spowodowali też opóźnienie pociągu, bo po drodze "musieli przywitać się z kibicami Widzewa".
Większość funkcjonariuszy pozostała jednak w Katowicach, a w pociągu jechała grupa około 15 policjantów, z czego połowę stanowiły kobiety. Byli w wagonie kuszetkowym (czyli i tak zamkniętym) oddzielającym cztery ostatnie wagony (te z kibicami) od reszty pociągu. [...] We Włocławku wyszedłem spytać policjantów, czy zamiast siedzieć w zamkniętym wagonie, nie mogliby wydelegować choć jednego do naszego wagonu. Zostałem wyśmiany. CZYTAJ WIĘCEJ
Podobne zdarzenia w pociągach zdarzają się zresztą częściej. Nie tak dawno publikowaliśmy relację pasażerów wysadzonych z pociągu. Kolejarze wyprosili ich, by zrobić miejsce kibicom GKS Tychy wracającym z meczu z Arką Gdynia. Grupa kibiców była chroniona przez oddział funkcjonariuszy prewencji. Jak mówili świadkowie, to "w dużej mierze policja pomogła w wyrzuceniu większości pasażerów z zarezerwowanych przez nich miejsc".
Policja oddaje pole kibolom raz za razem. Mogą wbiec do szatni piłkarzy z wrogiego klubu i pobić zawodników. W imię świętowania zwycięstwa swojej drużyny mogą zająć każdy plac, każdą ulicę w mieście. Mogą oddawać mocz na pomniki. Mogą rzucać w przechodniów butelkami. Mogą demolować restauracje. Tak, jak trzy miesiące temu w Warszawie.
Dlaczego policja nie radzi sobie w podobnych sytuacjach? Mariusz Sokołowski przekonuje, że często nie należy to do jej zadań, bo za bezpieczeństwo imprez odpowiadają organizatorzy, którzy nierzadko... nie życzą sobie obecności policjantów. – Tak było w ostatni weekend na trasie Warszawa-Łódź. Kibice byli w pociągu, ale jego kierownik powiedział nam, że nie przewiduje tam obecności policji. Dopiero, kiedy chuligani zaciągnęli hamulec bezpieczeństwa, funkcjonariusze musieli dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów od stacji – podaje przykład.

