
Profesor Jacek Rońda, jeden z ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza badającego katastrofę smoleńską, czuje się prześladowany i podsłuchiwany przez "ubecję". O swoich podejrzeniach opowiedział w wywiadzie dla "Naszego Dziennika".
Dam przykład: w środę, 25 września, o godz. 20.30 dzwoniłem do kolegi o imieniu Bogdan. W telefonie słyszałem klikania i głos Bogdana powoli zanikał, mimo że nie ruszałem się z miejsca i siedziałem w fotelu w moim domu. Po zakończeniu rozmowy zadzwoniłem około godz. 21.00 do kolegi Jurka. Rozmawiałem z nim kilka minut. W pewnym momencie głos Jurka brzmiał, jakby trzymał głowę w wiadrze. Rozmowę zakończyliśmy, ponieważ głos Jurka był prawie niesłyszalny.
Rońda powiedział, że rozmawiał o sprawie ze swoimi kolegami od telekomunikacji, ci śmiali się, że "ubecja" urządziła sobie telekonferencję z udziałem Rońdy i jego rozmówców.
Po rozmowie z Jurkiem zadzwonił do mnie Bogdan, ten pierwszy rozmówca, i powiedział mi, że kilka minut po zakończeniu rozmowy ze mną odezwał się mój telefon. Wyświetlił się mój numer i Bogdan słyszał całą moją rozmowę z Jurkiem.
Profesor postanowił być zapobiegliwy. - Po tym przykrym doświadczeniu wyrzuciłem do kosza moje dwa telefony komórkowe i kupiłem cztery nowe, na kartę i z doładowaniem. Systematycznie wyrzucam do kosza jeden z nich, co kilka dni - powiedział.

