Wszystko wskazuje na to, że Hanna Gronkiewicz-Waltz zostaje na stanowisku prezydenta Warszawy. Wyniki sondaży exit polls wykazały, że podczas niedzielnego referendum nie udało się osiągnąć wymaganej frekwencji, co oznacza, iż jego wynik nie jest wiążący. Wedle najnowszych danych do urn poszło tylko 26,8 proc. uprawnionych.
Pierwsze doniesienia na temat wyników warszawskiego referendum w sprawie odwołania z funkcji prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz mówiły, iż frekwencja wyniosła zaledwie 27,2 proc., co oznacza, iż jest niewystarczająca, by wyniki referendum miały wiążący charakter.
Takie informacje podała stacja TVN 24, powołując się na wyniki badań exit polls TNS Polska. Eksperci podkreślali jednak, że wyniki oscylują na granicy błędu statystycznego i istnieje wciąż prawdopodobieństwo, że pani prezydent zostanie odwołana. O północy stacja informowała jednak, że po przeliczeniu głosów z 84 proc. komisji frekwencja wynosi 26,8 proc.
Ostrożna radość w ratuszu
Bo gdyby referendum było wiążące, wyniki głosowania nie pozostawiałby wątpliwości. Aż 94,7 proc. głosujących opowiedziało się bowiem za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Przeciw było zaledwie 5,3 proc.
- Czy referendum będzie wiążące czy nie, wygraliśmy. Współrządziliśmy Warszawą - mówił tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników inicjator referendum Piotr Guział. Burmistrz Ursynowa przekonywał, iż nawet jeśli pani prezydent zostanie na stanowisku i tak udało się zmusić władze Warszawy i rząd do szeregu zmian w stolicy. - Czas na odpartyjnienie Warszawy - grzmiał Guział. I przypominał, że referendum było największym narodowym zrywem od 1989 roku.
PiS: Uratowaliśmy to referendum!
- To dobra frekwencja jak na Warszawę - komentował w niedzielę na antenie TVN24 prof. Piotr Gliński, który jest już kandydatem Prawa i Sprawiedliwości na następcę Hanny Gronkiewicz-Waltz. Polityk przekonywał, że wyniki referendum uważa za sukces, ponieważ panowały "niesprzyjające warunki". - Ci, którzy poszli na referendum udowodnili, że są prawdziwymi obywatelami - podkreślał Gliński. Rzecznik PiS Adam Hofman już w niedzielę postanowił rozpocząć poszukiwania winnych prawdopodobnej klęski inicjatywy referendalnej w stolicy. - Nie wygraliśmy dlatego, bo nie wszyscy zrobili swoje. My zrobiliśmy swoje. My uratowaliśmy to referendum - przekonywał.
Z komentarzami do jutro postanowiła wstrzymać się tymczasem sama Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wcześniej zgromadzeni przed stołecznym magistratem dziennikarze liczyli, iż pani prezydent zdecyduje się zabrać głos jeżeli tylko wyniki będą dla niej korzystne. Do poniedziałku postanowił milczeć także prezes PiS Jarosław Kaczyński. Pomimo tego, że w niedzielne popołudnie PiS informował o zwołaniu konferencji prezesa na godz. 21.
Wyjątkowo spokojne głosowanie
Wbrew wielu obawom, w niedzielę w Warszawie nie doszło do żadnego incydentu, który mógłby zakłócić przebieg głosowania. W sieci niektórzy przeciwnicy oburzali się tylko, iż w rejestrze wyborców znalazły się osoby nieżyjące. To jednak mogłoby zadziałać tylko na niekorzyść Hanny Gronkiewicz-Waltz. Warszawiaków przekonać musiała jednak argumentacja przeciwników referendum z premierem Donaldem Tuskiem na czele, którzy inicjatywę zapoczątkowaną przez burmistrza Ursynowa Piotra Guziała nazywali "hucpą".
Samorządowiec od wielu tygodni był przekonany, że odwołanie prezydent Gronkiewicz-Waltz jest więcej niż pewne. Przez wiele miesięcy zapewniał, że nie chce odwołania pani prezydent, by samemu ją zastąpić, ale w miniony czwartek zmienił zdanie. - Możecie wymienić Hannę Gronkiewicz-Waltz na innego polityka, niekoniecznie z Prawa i Sprawiedliwości. Dlatego pójdźcie na referendum, bo warto zmienić władze Warszawy - stwierdził. Przyznając, że wystartuje w wyborach nowego prezydenta.
Nikt się tego nie spodziewał?
Wcześniej swój program wyborczy zaprezentował także kandydat Prawa i Sprawiedliwości prof. Piotr Gliński, który proponował stolicy przede wszystkim wyciszenie. - Warszawie jest potrzebny spokojny sen - wolny od zbyt głośnych imprez, koncertów i niepotrzebnych pokazów sztucznych ogni - mówił. Jego ugrupowanie sugerowało tymczasem warszawiakom, że dla dzisiejszych mieszkańców stolicy głosowanie za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz jest takim samym obowiązkiem, jak dla ich przodków udział w Powstaniu Warszawskim.