Piotr Gliński – polityczny zapchajdziura. Antoni Macierewicz – kabaret z ekspertami. Adam Hofman – przegrana kampania przed referendum. Tylko w partii tak słabej kadrowo jak PiS tacy politycy mogą być gwiazdami na pierwszym froncie.
Ostatnie dokonania wymienionej pisowskiej trójcy to kolejny dowód na to, że w talii Jarosława Kaczyńskiego brakuje asów, a roi się od przeciętniaków, którymi można grać, ale już niekoniecznie wygrać.
Twarze porażek
Zaczęło się od kampanii przed referendum, która w wykonaniu PiS stała pod znakiem głównego stratega Hofmana i kandydata-cienia Glińskiego. Pierwszy wymyślił akcję z literą "W", która zaszkodziła partii i prawdopodobnie kosztowała kilka punktów procentowych frekwencji. Wcześniej miał już zresztą na koncie wizerunkową wpadkę (i sporego minusa u Kaczyńskiego) po alkoholowych występach na Podkarpaciu. W dodatku właśnie po raz kolejny strzelił sobie w stopę używając w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" kontrowersyjnej metafory o "strategii tysiąca Wietnamów".
Drugi nie przedstawił żadnej alternatywy dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, bo i nie mógł, skoro prezes PiS uczynił go dyżurnym kandydatem na wszystkie najważniejsze stołki w kraju. Powiedzmy sobie szczerze: kandydat, który przedwczoraj odpadł w przedbiegach rywalizacji o fotel premiera, wczoraj był typowany na przyszłego prezydenta, a dziś walczy o stolicę, to kandydat byle jaki, zapchajdziura. Jeśli PiS zdecydowało się go wystawić, to oznacza, że po prostu nie miało nikogo innego.
Na wizerunkową porażkę w referendum nałożyła się kolejna, tym razem sprezentowana przez Macierewicza i jego ekspertów (prof. Rońda i jego występ w TV Trwam). Kaczyński ją tylko przypieczętował siedząc obok Macierewicza na konferencji – tej "zaatakowanej przez hakerów". I znów można było odnieść wrażenie, że smoleński śledczy to druga po prezesie najważniejsza osoba w partii.
Robotnicy prezesa
– Wszystko sprowadza się do tego, że Kaczyński nie ma w partii twarzy, ale robotników - małe trybiki w maszynie, które na niego pracują. Taki Hofman jest bezpieczny, bo niewybieralny. On bez prezesa nie istnieje. Więc Kaczor wychodzi z założenia, że lepszy on niż taki polityk, który zacząłby obrastać w piórka i mówić własnym głosem. Nie ma więc kadr wyłącznie na własne życzenie – mówi mi Paweł Poncyljusz, były członek PiS.
Poncyljusz to jeden z tych polityków, których historia najlepiej obrazuje to, jak partia Kaczyńskiego zubożała personalnie w ostatnich latach. Dwa rozłamy (PJN i Solidarna Polska) pozbawiły PiS rozpoznawalnych (np. Ziobro) i przygotowanych do rządzenia (np. Kluzik-Rostkowska) graczy. Do tego trzeba doliczyć indywidualne transfery: m.in. odejście Wiplera, a wcześniej Radosława Sikorskiego, Antoniego Mężydły i Pawła Zalewskiego, oraz straty po katastrofie smoleńskiej.
– Co jakiś czas, tak jak w ostatnich tygodniach, ten brak ludzi daje o sobie znać. Proszę zwrócić uwagę, że nawet "Nasz Dziennik" napisał o prof. Glińskim jako o "zgranej karcie" na referendum. Referendum mogłoby okazać się sukcesem dla PiS, ale po prostu nie było osób, które mogłyby mówić do warszawiaków spokojnym tonem i językiem. Był Gliński, a do tego postaci, które naprawdę straszą, jak Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik [warszawski radny PiS] czy Marek Suski – dodaje Poncyljusz.
Pionki w rządzie
Prawdziwy problem w temacie kadr pojawia się przy odpowiedzi na pytanie, kim Kaczyński będzie rządził, jeśli wygra wybory. Przyznają to nawet środowiska sympatyzujące z PiS-em. "Obawiam się, że partia nie jest gotowa do przejęcia władzy. Przyznam, że zaniepokoiło mnie odejście Wiplera, bo to jest bardzo wartościowy ekspert, który mógł być mocnym elementem ekipy rządzącej" – stwierdził w lipcowym wywiadzie dla "Do Rzeczy" Jan Pospieszalski.
Z kolei socjolog prof. Paweł Śpiewak po tym jak z partii Kaczyńskiego odeszli PJN-owcy mówił "Wprost": "Wszyscy, którzy byli potencjalnie nieźli w jego rządzie, od niego odeszli. I dlatego nie wierzę, żeby on chciał wrócić do władzy. Kaczyński widzi, że ci, którzy zostali, to nie są ludzie do ekipy rządowej, to są ludzie do rozróby, ludzie, którzy mogą być użyci do drażnienia przeciwnika, ale nie do rządzenia".
Jak twierdzi jednak Poncyljusz, prezesowi wcale nie przeszkadza, że nie ma w swoim partyjnym otoczeniu "potencjalnie niezłych ludzi" i "wartościowych ekspertów". – Logika Kaczyńskiego jest inna. Będą rządzić ci, których wskaże palcem, a jeśli przestaną się podobać, po prostu każe im odmaszerować – ocenia.