Niewidoma żeglarka opłynęła przylądek Horn. "Ufam, że wysiłek osób protestujących w Sejmie nie pójdzie na marne"

Daria Różańska
– To, co osoby widzące podziwiały, udzielało się także nam. Opowiadali nam o tym, co dostrzegają. Dzięki całej widzącej załodze też mogliśmy zobaczyć kolory, wyobrazić sobie kształt lodowca i to, co mijamy. Te odczucia na długo z nami zostaną – mówi nam niewidoma Justyna Kucińska z Fundacji Instytutu Rozwoju Regionalnego, która opłynęła przylądek Horn. Dodaje: – Kiedy osoby niepełnosprawne nie będą mieć zabezpieczonych podstawowych potrzeb, to nie ma co mówić o marzeniach, wspinaczce na Everest czy opłynięciu Hornu.
15 maja 2018 roku pierwsi niewidomi żeglarze Justyna Kucińska i Darek Borowiak opłynęli przylądek Horn. Fot. Archiwum prywatne
Kiedy osoby niepełnosprawne protestowały w Sejmie, Justyna i Dariusz jako pierwsi niewidomi żeglarze opłynęli przylądek Horn. – Przed wyjazdem byliśmy przed Sejmem, a potem przez cały czas myślami towarzyszyliśmy osobom protestującym. Gdzie tylko mogliśmy złapać zasięg, to śledziliśmy wydarzenia na Wiejskiej. Cały ten protest, fakt, że musiał on się wydarzyć, żeby coś się zmieniło, to pewnego rodzaju porażka – mówi nam Justyna Kucińska.

Jak zapamiętała pani przylądek Horn?

Tak, jak zwykle się to odbywa. Osoby niepełnosprawne w podróżach korzystają z rożnych zmysłów. Natomiast jeśli chodzi o sam Horn, to jest to miejsce bardzo symboliczne dla każdego żeglarza. Z niewidomym kolegą Darkiem zaszczepiliśmy w sobie tę pasję i chcieliśmy osiągnąć ten wymarzony i upragniony dla każdego żeglarza przylądek Horn. To tak zwany Mount Everest, który żeglarze na swojej drodze chcą osiągnąć. I istotne są także warunki pogodowe.


Z pogodą Wam się udało.


Miało być jeszcze ładniej. Opłynięcie Hornu to właściwie kwestia kilku dni. Ale cała wyprawa była fantastyczna: Ziemia Ognista, lodowce, rezerwat przyrody. Na to się czeka całe życie. Śląski Yacht Club podjął się wyzwania i zorganizował taką wyprawę.

Wspomniała pani, że przylądek Horn to dla żeglarza jak zdobycie Mount Everestu. Jak w przypadku osób niewidomych wyglądało to od strony technicznej?


Pływam od 12 lat, Darek od kilku i też ma wiele mil przepłyniętych. To nie było nasze pierwsze wejście na jacht. Wiemy, jak się po nim poruszać. Wcześniej mieliśmy okazję go dokładnie poznać. W pierwszym momencie, gdy wchodzimy na pokład, to mamy przypisane zadania, wiemy, jak się zachowywać w różnych sytuacjach, które się pojawiają w trakcie rejsu. To nie było dla nas nowe.

Tutaj na lądzie jesteśmy w miarę samodzielni, poruszamy się z białą laską albo z psem, natomiast na statku pewne sytuacje wymagają pomocy osób trzecich. Przy wsparciu załogi i odpowiednim nastawieniu uczestników rejsu, którzy z nami płynęli, byliśmy samodzielni i bezpieczni.

Stała pani za sterem?

Tak. Tyle że w sytuacji, kiedy ster nie był udźwiękowiony, wymagało to pomocy osoby drugiej, która nawigowała mnie. Mieliśmy swój kod: jeden kołek w prawo, jeden w lewo.

Nie byliście tylko turystami, towarzyszami?

Mam nadzieję, że załoga nie odebrała naszej obecności tak, że byliśmy tylko turystami. Byliśmy włączeni w wachty, przygotowywaliśmy posiłki. W miarę naszych możliwości angażowaliśmy się w to, co było do zrobienia na pokładzie.

Przepraszam za bezpośredniość, ale muszę zapytać. Jak wygląda wachta osoby niewidomej?

Dla nas warunki widzenia nie zmieniają się w zależności od pory dnia. Jeżeli nie widzimy, to nic się nagle nie zmieni. Na wachcie, w dzień w czy nocy, mamy swoje zadania, np. musimy czuwać nad bezpieczeństwem jachtu. Warunki pogodowe mogą sprawić, że zerwie się silny wiatr, poluzuje się kotwica. To trzeba mieć na oku i my to czujemy innymi niż wzrok zmysłami. Należy też sprawdzać zanurzenie. Wachty pełnimy z osobą widzącą, by było bezpieczniej.

Horn jest marzeniem każdego żeglarza. Pani także?

Tak, Horn jest taki mityczny. Dla niepełnosprawnych Horn to wyzwanie, któremu chcemy sprostać. Mimo że i ja, i Darek nie widzimy, to zapragnęliśmy czegoś więcej. Myślę, że człowiek niewidomy czy niepełnosprawny może stawiać sobie cele i je realizować. Chodzi o to, by pokonywać bariery, które pojawiają się na naszej drodze. Przedsięwzięcie i cała wyprawa wiązała się z dużym nakładem pracy a także zaangażowaniem, i naszym, i Śląskiego Yacht Clubu.

Rozumiem, że Śląski Yacht Club organizował tę wyprawę?

Tak, Śląski Yacht Club był organizatorem rejsu, w partnerstwie z Fundacją Lotto i przy ogromnym wsparciu firmy Euvic. Dla nas ważne było, by znaleźć ludzi, którzy będą chcieli nas tam zabrać. Wyzwaniem było zarówno znalezienie finansowania, jak i kapitana, który weźmie na pokład niepełnosprawnych. Ten nasz płynął z osobami niepełnosprawnymi po raz pierwszy. I po rejsie przyznał, że było to dla niego nowe wyzwanie, które otworzyło mu oczy.

Jak to się stało, że zajęła się pani żeglarstwem?

Dawno temu Roman Roczeń wpadł na pomysł, by zorganizować wspólnie z zaprzyjaźnionym kapitanem rejs dla niewidomych "Zobaczyć morze". To był 2006 rok. Połowę załogi stanowiły osoby niewidome. Przy trzydziestu paru osobach na pokładzie nie było opcji, żeby niewidomi nie angażowali się do prac. I od 2006 roku co roku organizowane są te rejsy. To dla mnie sposób na spędzanie wolnego czasu, a także forma aktywności i fizycznej i sprawdzanie samej siebie. Jest to także powiązane z odwiedzaniem nowych miejsc, poznawaniem ludzi. To też fantastyczny sposób na podnoszenie sobie poprzeczki i sprawdzanie się w nowych sytuacjach.

Jest pani osobą niewidomą. W jaki sposób poznaje pani nowe miejsca?

To, że nie widzimy, nie oznacza, że nie wychodzimy do kina, teatru, nie przeglądamy prasy. Robimy to, ale w inny – alternatywny sposób. To znaczy za pomocą zmysłów, które mamy. Wyprawa na Horn to na pewno moment, kiedy człowiek obcuje z przyrodą i żywiołem. Dużo lepiej wtedy czuje się to, co dzieje się obok. Zupełnie inny wymiar ma poruszanie się na jachcie, który cały czas płynie, inaczej odczuwa się powiew wiatru, który smaga twarz. To, co osoby widzące podziwiały, udzielało się także nam. Opowiadali nam o tym, co widzą. Dzięki całej widzącej załodze też mogliśmy zobaczyć kolory, wyobrazić sobie kształt lodowca, to, co mijamy. I te odczucia na długo z nami zostaną.

Kiedy państwo byliście w rejsie, to w Sejmie trwał protest osób z niepełnosprawnościami i ich rodziców. Gdyby nie przylądek Horn, to towarzyszyłaby pani osobom, które walczyły o swoje prawa, o lepszą przyszłość?


Przed wyjazdem byliśmy przed Sejmem, a potem przez cały czas myślami towarzyszyliśmy osobom protestującym. Gdzie tylko mogliśmy złapać zasięg, to śledziliśmy wydarzenia na Wiejskiej. Cały ten protest, fakt, że musiał on się wydarzyć, żeby coś się zmieniło, to pewnego rodzaju porażka. My z Darkiem realizujemy swoje marzenia, chcemy pokazać osobom niepełnosprawnym, że ich życie, przyszłość, to też kwestia ich podejścia.

Ale najpierw trzeba zaspokoić podstawowe potrzeby osób niepełnosprawnych, by mogły one realizować marzenia.


A w Polsce mamy problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb osób niepełnosprawnych. Jest to pewnego rodzaju porażka.

Rozmawiałam z niepełnosprawnym Adrianem i Kubą, którzy tłumaczą, że chcieliby móc pójść do kina, zaprosić dziewczynę do kawiarni, marzą o tym, by założyć rodzinę. I drżą o to, co będzie, gdy odejdą ich rodzice. Nie stać ich na życie.

No właśnie. To kwestia zabezpieczenia podstawowych potrzeb: opłacenia czynszu, zakupienia jedzenia czy butów, skorzystania z rehabilitacji, kiedy tego potrzeba. Kiedy nie będą mieć zabezpieczonych podstawowych potrzeb, to nie ma co mówić o marzeniach, wspinaczce na Everest, czy opłynięciu Hornu. Mimo wszystko my to robimy, bo nie chcemy stać w miejscu. Chcemy pokazać, że determinacja, upór, wsparcie ludzi z otoczenia, dają pożądane efekty i można wspólnie zrobić coś fajnego.

Ważne, żeby walczyć, przeć do przodu.

Rząd nie spełnił tego najważniejszego postulatu protestujących, czyli 500 złotych na życie. Oni mówią, że wyszli z Sejmu z podniesionymi głowami, z poczuciem zwycięstwa, chociażby dlatego, że temat osób niepełnosprawnych stał się tematem numer 1.

Szkoda tylko, że dzieje się to w sytuacji bardzo kryzysowej. Determinacja rodziców osób niepełnosprawnych powoduje, że muszą przyjąć metody walki o swoje prawa. Wolałabym, żeby temat niepełnosprawności pojawiał się, dlatego, że społeczeństwo ma potrzebę rozmowy i rozwiązywania problemów.

Ten protest coś zmieni?

Ufam, że wysiłek osób protestujących w Sejmie nie pójdzie na marne i przyniesie to efekty, zaowocuje konkretnymi regulacjami prawnymi, systemowymi, które stworzą nam normalne warunki życia. Dla mnie niesamowite jest to, że dzięki protestowi, moje potrzeby niezależnego życia, asystentury, dostępności stały się przedmiotem dyskusji, że zostały zauważone. Często powtarzam, że jest mi trudno funkcjonować: jestem niepełnosprawna od 17 lat, jestem po przeszczepie, przechodziłam chorobę nowotworową.

I widzę, że sytuacja osób niepełnosprawnych też się zmienia. Nic nie stoi w miejscu. Rynek pracy jest też bardziej dostosowany. Ale mimo wszystko mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Z perspektywy lat – uważam, że także środowisko osób niepełnosprawnych musi o to zabiegać. Dlatego, że my sami i osoby, z którymi żyjemy, najlepiej znamy nasze potrzeby i nikomu tak jak nam nie będzie zależało na tym, by było lepiej. Należy także pamiętać, że mamy te potrzeby bardzo różne, chociaż każdy z nas musi jeść, gdzieś mieszkać i kupić ubranie. A w tej chwili renta socjalna na to nie pozwala.

Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mogły rozmawiać wyłącznie o tym, że kolejne osoby z niepełnosprawnością spełniają swoje marzenia, a nie walczą o przeżycie.

Dokładnie tak. Tego wszystkim nam życzę.