Tą akcją pokazali księżom, że są na cenzurowanym. "Aż 10 proc. wykorzystuje dzieci"

Adam Nowiński
W niedzielę na płotach wielu parafii w Polsce zawisły dziecięce buciki. Pojawiły się tam nie przez przypadek. To pierwsza w Polsce odsłona irlandzkiej akcji "Baby Shoes Remember", która ma na celu upamiętnienie ofiar wykorzystywania seksualnego przez duchownych. Rozmawiamy z Niną Sankari z ateistycznej Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego, która włączyła się w akcję.
Wiszące buciki na płotach polskich kościołów były symbolem. Ale nie dla prawicy. Fot. Krzysztof Hadrian / Agencja Gazeta
Macie już pierwsze wyniki i podsumowania akcji?

W tej chwili nie mam jeszcze dokładnych danych. Z całą pewnością akcja odbyła się w ponad 30 miastach, ale jeszcze wczoraj po późna dostawaliśmy zdjęcia i relacje z różnych innych miejscowości.

Były to w większości duże miasta, ale nawet wystąpienia jednej osoby, czy trzech gdzieś w małych miejscowościach jak np. w Węgorzewie, też bardzo nas cieszą. Każdy przejaw wsparcia i partycypacji w akcji to symbol zmian mentalności i świadomości społecznej, ale takie pojedyncze protesty w maleńkich miasteczkach dobitnie je pokazują.


A to też ciekawe, bo przecież Węgorzewo to ściana wschodnia, więc z założenia bardziej katolicka...

Na wschodzie było dużo takich wystapień, np. w Lublinie czy w Przemyślu – bastionie arcybiskupa Michalika, gdzie kler ma ogromne wpływy, także ekonomiczne, a tam również zawisło bardzo dużo bucików. Tyle tylko, że tam to wierni zostali zmobilizowani do ich odcinania.
No właśnie, bo Przemyśl nie był jedynym miastem, gdzie ściągnięto buciki. Media społecznościowe obiegły zdjęcia leżących na bruku butów w Warszawie, czy też przedstawicieli Młodzieży Wszechpolskiej, którzy byli zaangażowani w ich ściąganie z ogrodzenia jednej z parafii w Pile.

Przykre, bo te buciki to symbol ofiar wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych. Jest to z jednej strony potwierdzenie sojuszu radykalnych, nacjonalistycznych i przemocowych sił z Kościołem i jego hierarchami, którzy im błogosławią, przyjmują je i popierają.

Z drugiej strony obnaża to również niemoralne działanie Młodzieży Wszechpolskiej i jej ideologiczną nędzę. Przecież oni odwołują się do haseł patriotycznych, a co wspólnego z patriotyzmem ma branie na swoje sumienie wykorzystywanych dzieci?

To oczywiście nie dyskredytuje patriotyzmu samego w sobie, ale dyskredytuje jego używanie przez MW w kontekście głoszonej przez nią ideologii.
A jak oceni pani akcję? Osiągnęliście zamierzone cele?

Akcja spełniła z nawiązką nasze cele. Chcieliśmy symbolicznie upamiętnić ofiary wykorzystywania seksualnego dzieci w Kościele i uwrażliwić społeczeństwo na to, że taki proceder ma miejsce, a jego sprawcy są bezkarni. Zmobilizowaliśmy społeczeństwo na dużą skalę, co przekroczyło wszelkie nasze oczekiwania.

Ale przecież papież w ten weekend przeprosił za wykorzystywanie seksualne w Kościele i poprosił o wybaczenie.

Po pierwsze papież Franciszek sam nie ma żadnej legitymacji moralnej do tego, żeby pretendować do uzdrawiania sytuacji w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci. Przecież dosłownie parę dni temu były nuncjusz apostolski w Stanach Zjednoczonych abp Carlo Maria Vigano wyjawił, że Franciszek wiedział o przypadkach wykorzystywania dzieci przez duchownych w USA.

Mowa tutaj zwłaszcza o głośnej sprawie kardynała McCarricka. Okazuje się, że papież wiedział o tym, bo Vigano osobiście przekazał mu raport w tej sprawie i nic nie zrobił. Przeciwnie powierzył mu funkcję swojego bliskiego doradcy.

Czy Franciszek, który został okrzyknięty moralnym odnowicielem tej instytucji, może jeszcze coś zmienić?

Jestem ateistką i w świetle posiadanej wiedzy nie wierzę w żadną moralną odnowę Kościoła Katolickiego. Uważam, że to instytucja, która przynosi szkodę na wszystkich płaszczyznach począwszy od poznawczej, bo podaje nieprawidłową i sprzeczną z nauką interpretację powstania świata, poprzez moralną, o czym przed chwilą mówiliśmy, i społeczną.

A przykładów takiej amoralności Kościoła jest pełno. Weźmy takiego arcybiskupa Wesołowskiego, który kilka lat temu został oskarżony o wykorzystywanie seksualne dzieci i małoletnich na Dominikanie. Przecież to zostało dowiedzione, był poszukiwany przez policję. I cóż się z nim stało? Nie został dopuszczony do głosu. Zmarł nagle w Watykanie, dokąd został wezwany. Kościół zatarł ślady, bo zeznania Wesołowskiego dotyczyłyby nie tylko jego.

W Polsce do tej pory nie wiadomo jak wygląda skala wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych...

Tak, bo te dane nie są ujawniane. Kościół Katolicki nie został zobowiązany jak dotąd przez państwo polskie do ujawnienia konkretnych liczb. A art. 240 KK może być obchodzony pod pretekstem tajemnicy spowiedzi. Nie tak jak w Chile, gdzie po skandalu z wykorzystywaniem seksualnym dzieci przez tamtejszy kler, to policja weszła do kościołów i zdobyła dostęp do akt kościelnych. Po to, żeby rozprawić się z całym procederem.

Wiemy dobrze jak to działa w Polsce i na całym świecie. Duchowni oskarżani o wykorzystywanie seksualne dzieci są przesuwani z parafii do parafii. Dane, które posiada nasza fundacja, mówią o ponad 140 udokumentowanych przypadkach wykorzystywania i o około 70 procesach cywilnych z tego tytułu. Ale to tylko kropla w morzu.

Dane z innych Kościołów mówią nam o skali tego procederu. Około 10 proc. duchowieństwa dokonuje czynów seksualnych na dzieciach, nieletnich i małoletnich. Przenosząc to na Polskę, to byłoby ponad 3000 duchownych. Ale przecież rozmiar wykorzystywania seksualnego nie określa się przez ilość oprawców, ale ilość ich ofiar, a tych jeden duchowny może mieć kilka lub nawet kilkanaście.
Gdyby to wyszło na jaw mielibyśmy do czynienia ze skandalem na ogromną skalę.

Owszem, ale byłoby po fakcie. W Polsce mamy niestety problem z tym, że księżom więcej wolno i mają tę możliwość, nawet prawną, ukrywania wykorzystywania dzieci w Kościele. Wykorzystują relacje władzy z Kościołem w Polsce i to nie tylko dla wyciągania korzyści materialnych.

Księża dysponują większym autorytetem i wiarygodnością w polskim społeczeństwie. Bardzo często to sami rodzice powierzają im swoje dzieci. Bez zastanowienia. Czego pewnie nie zrobiliby w przypadku przedstawicieli innych profesji. Polacy tak naprawdę jeszcze nie odrobili tej pracy domowej, jaką jest problem wykorzystywania seksualnego przez duchownych i nie stanęli do końca po stronie ofiar.

Do tej pory przecież słyszy się tłumaczenia, że "to nie nasz ksiądz, nasz by tego nie zrobił", "dziecko to wszystko zmyśliło, to była zabawa". W takim społeczeństwie trudno jest pojąć, że to właśnie ten ksiądz jest zły. Często też mylimy pojęcia lub rzucamy nimi zbyt swobodnie, bo pedofilia w tym przypadku jest prawdopodobnie hasłem nieprawidłowym, albo zbyt wąskim.
Nina Sankari, współzałożycielka i wiceprezeska Koalicji Ateistycznej, dwukrotna wiceprezeska Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, współzałożycielka Międzynarodowego Stowarzyszenia Wolnej Myśli, założycielka Europejskiej Feministycznej Inicjatywy w PolsFot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Co ma pani na myśli?

Jak mówi się o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez duchownych, to od razu pada hasło: pedofilia. A trzeba też pamiętać o tym, że ksiądz, który wykorzystuje seksualnie dzieci, nie zawsze musi być pedofilem, bo często jest też tak, że jego ofiarami są na przykład młodzi, albo starsi klerycy. To problem o wiele bardziej złożony.

Ale czy to nie jest już twierdzenie, które nawiązuje do tłumaczeń prawicy?

Jakich konkretnie?

Że to przez homoseksualizm istnieje pedofilia w Kościele i to właśnie homoseksualni księża wykorzystują tez dzieci...

Ale to bzdura. Dlatego, że nie dotyczyłoby to wtedy wykorzystywania seksualnego przez nich dziewczynek. A przecież to też ma miejsce. Prawica oczywiście szuka takich przyczyn, które byłyby im na rękę. Żeby zrzucić całą winę na homoseksualistów, których nazywa często moralnymi zboczeńcami.

Prawica i sami hierarchowie Kościoła szukają takich przyczyn, które mogłyby zwolnić ich z odpowiedzialności. Tu idealny jest przykład abp. Michalika, który próbuje przerzucić ciężar winy ze sprawców na ofiary i obciążać tym dzieci, które "deprawują księży".

Albo tak jak Kaja Godek, która winą za pedofilię w Kościele obarczyła rewolucję seksualną autorstwa środowisk lewicowych.

Pani Kaja Godek źle adresuje swoje oskarżenia, bo jeżeli oskarża Kościół o to, że jest zdemoralizowany i zdeprawowany, to w takim układzie powinna działać na rzecz bardzo radykalnego rozdziału Kościoła od państwa. A tego przecież nie robi.

Wydaje mi się, że to ciągle jest takie przerzucanie winy...

Jeżeli Kaja Godek pragnie rewolucji moralnej i inspiracji religijnej, to naprawdę powinna rozmawiać o tym z hierarchami Kościoła. Tam może pełnić swoją misję ewangelizacyjną, a nie na uniwersytetach. Niech zostawi to nasze zmęczone Kościołem społeczeństwo, a szczególnie kobiety, w spokoju.